Bydgoske skwery i wysepki zieleni wyschły na pieprz. Ratusz bezradnie rozkłada ręce twierdząc, że nawadnianie zieleńców jest zbyt kosztowne.
<!** Image 2 align=right alt="Image 87884" sub="Z tej trawy już nic nie będzie. Słońce wypaliło ją na wiór, a niebo, niestety, poskąpiło w tym roku deszczu. Systematycznie podlewany jest tylko kwietnik. Różnicę więc widać gołym okiem /Fot. Dariusz Bloch">Panująca od kilku tygodni susza mocno dała się we znaki zieleni w Bydgoszczy. Jeżdżąc po mieście nie sposób nie zauważyć, że zielone jeszcze niedawno trawniki wyschły i zostały po nich poletka zżółkłego siana.
- Podlewamy kwietniki i klomby oraz świeżo posadzone drzewka. Natomiast trawników już nawadniać nie możemy, bo nas na to po prostu nie stać. Koszty podlania kilkuset hektarów zieleni ścięłyby nas z nóg. W grę wchodzą nie tylko koszty samej wody, ale też jej transportu na miejsce - mówi Janusz Bordewicz, wicedyrektor Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Bydgoszczy.
Firmy, które oferowały miastu podlewanie skwerów proponowały zbyt wysokie ceny, jak na możliwości budżetu - rzędu 6 zł za jednorazowe podlanie drzewka. Według urzędników jedynym rozsądnym rozwiązaniem w tej sytuacji jest budowa instalacji do nawadniania trawników. Byłaby ona podłączona do miejskiej sieci wodociągowej. Takie systemy działają, na przykład, w krajach śródziemnomorskich. Polska, ze swoim ocieplającym się klimatem, będzie musiała prędzej czy później zastosować podobne rozwiązania. - Naszą przyszłością jest oszczędne gospodarowanie wodą, oparte na jej zamkniętym obiegu, który na mniejszą skalę stosuje się obecnie choćby w ogródkach działkowych - zaznacza Janusz Bordewicz.
<!** reklama>Zdaniem naszego rozmówcy, należałoby się także zastanowić nad zmianą podejścia do zieleni miejskiej. Chodzi między innymi o „rehabilitację” łąk kwiatowych, które dla laików wyglądają jak zwykłe chwastowiska, natomiast są bardziej wytrzymałe niż zwykłe trawniki.
Miasto próbuje sobie radzić w trudnej sytuacji, jaką stworzyła susza. W Ogrodzie Botanicznym należącym do Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku wprowadzono, na przykład dodatkowe dyżury. Pracownicy podlewają drzewka „w świątek i piątek”. Mają pełne ręce roboty, dlatego że oprócz botanika muszą pielęgnować zieleń na terenie całego parku. A jest ich tylko szesnastu. Tam, gdzie nie sięgają zraszacze, wodę trzeba dowozić beczkowozem i podlewać rośliny z wiadra albo konewki. Kierownik Ogrodu Botanicznego Karol Dąbrowski ocenia, że dzięki pełnemu zaangażowaniu załogi susza nie poczyniła większych spustoszeń w ogrodzie. - Będzie dobrze, jeśli w końcu spadnie porządny deszcz - dodaje.
Wielkie lanie
- Leśny Park Kultury i Wypoczynku zużywa 500 metrów sześciennych wody na dobę
- Ogród Botaniczny potrzebuje jej 150 metrów sześciennych na dobę