<!** Image 1 align=left alt="Image 35848" >Osobnik w sile wieku, obcując z dziećmi, powinien zachować umiar nie mniejszy niż przy spożywaniu alkoholu lub oddawaniu się wyuzdanym przyjemnościom. Dzieci roznoszą wirus wtórnego infantylizmu, który najczęściej atakuje babcie i dziadków, co na prywatnym gruncie bywa nawet zabawne. Jak tu się nie uśmiechnąć, gdy w parku spotykamy surowego niegdyś generała, który w wojnie toczonej przez jego wnuki występuje tylko w roli żywej tarczy i nieboszczyka? Babcie bawiące się lalkami, mówiące językiem wnuczek, przenosząc się w czasy własnej młodości, nie czynią szkody otoczeniu i są niezastąpione w życiu rodzinnym. Rzecznik praw dziecka Ewa Sowińska jest taką babcią z urzędu i w zasadzie nie wadzi nikomu, gdy podróżuje, uświetnia, zaszczyca, przemawia, inauguruje i inicjuje. Niestety, głupawi dziennikarze zaczęli doszukiwać się jakichś konkretnych przejawów działalności rzecznika praw dziecka na rzecz... dzieci, co dowodzi niezrozumienia istoty tego urzędu, który nawet w nazwie określa swe możliwości, sprowadzając je do dziecka, a nie wszystkich dzieci.
<!** reklama right> Na atak mediów Ewa Sowińska zareagowała jak każdy osobnik zbyt często obcujący z dziećmi. Zdziecinniała. Gdyby to było na gruncie prywatnym, nikt by nie zwrócił uwagi, że gaworzy, bawi się klockami i sepleni przy opowiadaniu bajek. Niestety, Ewa Sowińska zdziecinniała na posterunku, piastując urząd rzecznika praw dziecka. Nie miała w pracy plasteliny, foremek do piasku i pluszaków, więc oddała się zabawie w rzecznika i wymyśliła obowiązek urzędowego rejestrowania każdego związku, skutkującego wspólnym zamieszkaniem, czy wspólnym prowadzeniem gospodarstwa domowego. To jakaś bzdura, bo jak mamy już powołać urząd, to powinien on wydawać pozwolenia na posiadanie dzieci, a nie rejestrować pary, mogące począć bez ślubu. Jedynym plusem pomysłu Ewy Sowińskiej będzie znaczący wkład w tworzenie miejsc pracy. Ktoś będzie musiał nadzorować charakter stosunków pozamałżeńskich, bo niektórzy to tylko ze sobą chodzą.