Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdrowych, wesołych, wolnych od stresu - co psuje nam humor w święta?

Tomasz Skory
Dlaczego dla niektórych święta są raczej przykrym obowiązkiem niż przyjemnością? Jakie sytuacje psują nam humor w Boże Narodzenie? Czy wypada zrezygnować z rodzinnej kolacji? O tym, dlaczego spotkania przy wigilijnym stole wywołują w nas stres i jak sobie z nim poradzić, rozmawiamy z dr. Remigiuszem Kocem, psychologiem z Agencji Analiz i Doradztwa Personalnego Psychological Solutions Group.

O tym, dlaczego spotkania przy wigilijnym stole wywołują w nas stres i jak sobie z nim poradzić, rozmawiamy z dr. Remigiuszem Kocem, psychologiem z Agencji Analiz i Doradztwa Personalnego Psychological Solutions Group.

W 1967 r. amerykańscy psychiatrzy Thomas Holmes i Richard Rahe opracowali listę najbardziej stresujących wydarzeń życiowych. Wśród nich znalazły się święta. Zanim zapytam, dlaczego, wytłumaczmy może, jak rozumiemy sam stres?
Stres często rozumiany jest jako sytuacja, w której pojawiają się okoliczności, zdarzenia lub sytuacje wymagające konieczność dostosowania się do zmiany. Dla przykładu jedna z koncepcji psychologicznych, trochę już nieadekwatna jeśli chodzi o poprawność naukową, aczkolwiek dość ciekawa, mówiła, że wszystkie wydarzenia, które nas spotykają, da się uporządkować na pewnym kontinuum. Na szczycie tej listy znajdą się wydarzenia najbardziej stresujące - otrzymujące blisko 100 punktów - a na drugim krańcu sytuacje w niewielkim stopniu wywołujące stres. Holmes i Rahe, którzy byli autorami tej koncepcji, mówili, że takim stresującym wydarzeniem może być np. zmiana miejsca zamieszkania czy zmiana pracy, ale teoretycznie za takie stresujące sytuacje można uznać też święta. Bo jest to czas, w którym zmienia się nasze funkcjonowanie w nie jednym, ale kilku obszarach. Zawodowym - bo nie idziemy do pracy, rodzinnym - bo spędzamy więcej czasu z rodziną, organizacyjnym - bo plan dnia wygląda inaczej...

Czyli stres rozumiany jest tu poprzez zmiany. Ale nie wszystkie przecież są negatywne...
Możemy tu sięgnąć po jeszcze jedną, klasyczną teorię stresu, która mówi, że istnieje coś takiego jak stres negatywny i stres pozytywny. Stres pozytywny, najogólniej ujmując, wystąpi wówczas, gdy jesteśmy narażeni na oddziaływanie stresorów, ale jednocześnie czujemy, że damy sobie radę z sytuacją, która nas spotkała. Stres pozytywny działa mobilizująco, gdyż wiemy, że dysponujemy odpowiednimi zasobami i kompetencjami, żeby tę sytuację opanować, a jednocześnie, co jest kluczowe, spodziewamy się pozytywnego rezultatu. Takimi klasycznymi przykładami, o których mówi się w kontekście stresu pozytywnego, są np.: wyjazd na wakacje, rozpoczęcie nowego projektu w pracy lub pójście na randkę. Osoba planująca podróż wakacyjną raczej spodziewa się, że będzie miło. W tym kontekście pojawia się pytanie, jakim stresem jest stres świąteczny? Może być pozytywnym, ale może też być negatywnym. W decydującej mierze zależy on od nas samych. Między innymi od tego, jak będziemy rozumieć, interpretować sytuację świąt, jaką będziemy nadawać im rangę itp.

Wydaje mi się, że dla wielu osób najwięcej tego negatywnego stresu wywołują nie tyle same święta, co przygotowania. W końcu pochłaniają dużo czasu, wysiłku, pieniędzy...
Żyjemy w kulturze, w której od około 5 listopada reklamodawcy przypominają nam, że zbliża się czas świąt. Bardzo wyraźnie mówi się nam, że powinniśmy już o tym myśleć, przygotować się, zadbać o pewne rzeczy, dopilnować zakupu prezentów itd. Media pokazują obrazki przedstawiające „idealne święta”, sugerując nam, że wszystko musi być perfekcyjne. Stół suto nakryty, wszystko lśniące, wszyscy muszą być zadowoleni z prezentów i nie można się o nic pokłócić. Pojawia się więc pewien rodzaj zewnętrznego przymusu, zobligowania do pewnych zachowań, a wręcz do dobrego samopoczucia. Pamiętajmy, że może to być dla nas dodatkowo obciążające. Pytanie, czy w takiej sytuacji jesteśmy w stanie patrzeć na święta, jak na coś pozytywnego, czy traktujemy je tylko jak obowiązek.

Warto się spinać, by było idealnie?
Każdy powinien sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Warto natomiast się zastanowić nad tym, na czym nam najbardziej zależy. Czy na tym, żeby był bardzo wystawnie nakryty stół, czy na tym, by czasami w nieco skromniejszych okolicznościach po prostu ze sobą pobyć, porozmawiać, pójść na spacer. Święta z założenia mają być okresem, w którym - poza aspektem religijnym istotnym dla znaczącej części naszego społeczeństwa - przede wszystkim spędzamy czas z bliskimi. Natomiast to, jak sobie zorganizujemy ten czas, zależy już tylko od nas.

Tu pewnie uwidoczniają się różnice pokoleniowe. Nasze babcie przyzwyczaiły się, że spędzają święta między kuchnią i stołem, a my teraz mamy inne priorytety.
Pewne nawyki związane ze spędzaniem świąt się zmieniają - obserwujemy to w badaniach socjologicznych. To, co kiedyś było wręcz nie do pomyślenia dla większości osób, czyli spędzenie świąt poza domem - w hotelu nad morzem czy w górach, w zasadzie zaczyna być czymś dopuszczalnym, a dla sporej części wręcz pożądanym. Mam wrażenie, że coraz większa grupa osób właśnie w ten sposób szuka ucieczki od tego źle pojętego przygotowania do świąt, z presją czasu, naciskiem na obowiązki itd. Wolą postawić na spokój, oczywiście kosztem domowej atmosfery.

Tylko co zrobić, gdy rodzice z dziećmi wolą gdzieś wyjechać, a dziadkowie nie wyobrażają sobie świąt bez wnuków?
Ważna jest otwarta komunikacja. Niekiedy wpadamy w pułapkę tego, że ciocia czy babcia oczekują, by te święta wyglądały w taki sposób, a nie inny. Czasem jednak trzeba powiedzieć wprost, że nam zależy, by te święta trochę inaczej przebiegały, szanując oczywiście oczekiwania innych. Warto spróbować znaleźć kompromis, stworzyć coś na kształt umowy, że w czasie świąt chcielibyśmy znaleźć czas na aktywność, spacer, rozmowę, być może na wizytę u znajomych i zwyczajnie odpocząć. Kluczowe jest to, żeby otwarcie szczerze o tym porozmawiać, szanując jednocześnie potrzeby i przyzwyczajenia innych. Żeby powiedzieć, na czym nam zależy, nie musimy też krytykować i oceniać tego, co nam nie odpowiada.

Sporo osób wychodzi chyba z założenia, że święta to przede wszystkim jedzenie. Co więcej, nierzadka jest postawa typu „zastaw się, a postaw się”...
„Zastaw się, a postaw się” to jedno z przysłów, które opisuje część z nas. Mamy zupełnie inne podejście do tego tematu niż Skandynawowie czy mieszkańcy niektórych krajów zachodniej Europy. Oczywiście trudno wartościować, co jest lepsze, a co gorsze, bo każdy wychował się w innym kontekście kulturowym, opartym na innej tradycji. Czasami warto w okresie poświątecznym spojrzeć na to, ile jedzenia zostaje, i zastanowić się, czy warto było robić trzecią sałatkę, skoro nie została ona nawet napoczęta. Wszystko jest kwestią zdrowego rozsądku, który, mam wrażenie, jest niestety ograniczany przez przekazy reklamowe. Wszystko, co widzimy w mediach, mówi nam, że ma być wystawnie. Sam fakt, że tak dużą popularnością cieszą się kredyty brane w okresie przedświątecznym, pokazuje, że ludzie działają jednak trochę irracjonalnie. Są w stanie zadłużyć się tylko po to, by kupić drogie prezenty lub przygotować się ponad miarę. Zanim podejmiemy taką decyzję, powinniśmy zastanowić się, czy na pewno warto.

Przeanalizujmy może kilka sytuacji, które mogą nam popsuć humor w święta. Jedną z najczęstszych są chyba spory przy stole i spotkania z ludźmi, których niekoniecznie chcielibyśmy widzieć.
Święta trochę odkrywają te potencjalne trudności w rodzinie. Tym bardziej że w okresie świątecznym często spotykamy się z tą rodziną nie na trzy godziny, ale czasami na jeden lub dwa pełne dni, więc ryzyko sporów jest większe. Najczęściej mówi się o tym ryzyku w kontekście tematów politycznych, które mogą się pojawić przy stole. Nie ma nic lepszego, niż się po prostu umówić, że pewnych tematów „nie dotykamy”. Dla komfortu wszystkich. Święta nie muszą być też czasem „prostowania” pewnych trudnych tematów rodzinnych. Szukajmy przede wszystkim tych tematów, które nas łączą, wywołują pozytywne emocje i wspomnienia.

Ale zawsze może znaleźć się ktoś, kto zacznie wygłaszać kontrowersyjne poglądy lub zadawać pytania typu „kiedy znajdziesz pracę”, „kiedy wyjdziesz za mąż”, „czemu nie macie jeszcze dzieci”. Jak w takich sytuacjach reagować?
Otwarcie mówiąc, że nie chcielibyśmy o tym rozmawiać. Że wolę nie rozmawiać o polityce, chciałbym odpocząć od pracy, a jeśli chodzi o moje plany małżeńskie, to wolałbym ich teraz nie omawiać. Najlepiej przy tym korzystać z technik komunikacyjnych, które nie będą prowadziły do konfliktów. Taką najczęściej przywoływaną techniką jest zasada formułowania komunikatów typu „ja”. Czyli zamiast atakować drugą osobę „TY nie masz racji”, „co CIĘ to obchodzi”, lepiej powiedzieć „przeszkadza MI to”, „JA nie chcę o tym mówić”, „zależy MI, żebyśmy rozmawiali o czymś innym”. Budując komunikaty w ten sposób, zmniejszamy ryzyko konfliktu, a jednocześnie wprost wyrażamy swoje potrzeby. Pamiętajmy też, że pewne tematy, które nie będą kontynuowane z naszej strony, będą umierały. Wątki polityczne nabierają znaczenia, gdy są przynajmniej dwie strony do rozmowy na ten temat. Natomiast gdy jest jedna, która wygłasza monolog, to się z reguły nim znudzi po pewnym czasie.

A czy jak już naprawdę mamy dość, wypada nam zdezerterować ze świąt?
Nie sugerowałbym dezercji. Jeżeli czujemy, że atmosfera nas przerasta, to mamy prawo wyjść na spacer, czy zająć się czymś innym, ale powiedzmy też otwarcie, że wychodzimy, żeby ochłonąć, bo zależy nam na dobrej atmosferze. Wyjście bez słowa jest czymś, co wywołuje dyskomfort wśród innych osób. Natomiast jeżeli powiemy na przykład, że poziom emocji politycznych jest ponad moje możliwości, jestem zmęczony tą dyskusją i chcę „przewietrzyć” głowę, to wtedy jest to dużo bardziej akceptowalne. Mamy do tego prawo.

Kolejna sytuacja, która wielu rodzinom przysparza trudności w święta, to dalekie wyjazdy. Jak to rozegrać, gdy jedni dziadkowie mieszkają np. w Gdańsku, a drudzy w Krakowie?
Moim zdaniem musimy zaakceptować to, że nie zawsze planując święta uda nam się poukładać je w taki sposób, żeby wszyscy byli zadowoleni. Niestety, te ograniczenia wynikające z odległości, z samopoczucia lub innych okoliczności niekiedy powodują, że do kogoś przyjeżdżamy na krócej, później itd. To jest coś, co musimy zaakceptować. I tak samo trzeba zaakceptować to, że ktoś z tego powodu może być rozczarowany. Rozczarowanie jest naturalną reakcją babci na to, że spędziliśmy z nią mniej czasu, niż by chciała, ale pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Nie oczekujmy, że rodzina z dwójką małych dzieci pokona w ciągu dwóch dni 600 km, bo to będzie udręką dla wszystkich. W różnych rodzinach różnie się to rozwiązuje - wprowadza coś na kształt systemu rotacyjnego, czyli raz zaczynamy święta od jednej rodziny, raz od drugiej. Bezpieczniejszym sposobem jest pewnie zaaranżowanie sytuacji, w której wszyscy spotykają się w jednym miejscu, ale nie zawsze są takie możliwości. Na pewno czynnikiem, który spowoduje mniejszy stres w takiej sytuacji, będzie uprzedzenie innych osób, jak chcemy, żeby te święta wyglądały. I jeżeli będziemy czuli, że poświęcamy którejś ze stron mniej czasu z przyczyn obiektywnych, to też poinformujmy, jakie to są przyczyny, żeby ten ktoś nie miał poczucia pominięcia.

Zdarza się, że na skutek odległości lub innych zawirowań życiowych spędzamy święta samemu. Czy samotność w tym okresie jest bardziej odczuwalna?
Zdecydowanie. Święta Bożego Narodzenia z założenia są bardzo rodzinne, a wigilia jest momentem, w którym większość z nas siada do stołów w towarzystwie innych ludzi, bliskich, rodziny. Jest mnóstwo sygnałów płynących z otoczenia, które podkreślają ten rodzinny i społeczny wymiar świąt, więc osoba, która pozostaje w tym okresie samotna, na pewno odczuwa to dużo bardziej. Tym bardziej że te osoby z reguły pamiętają święta, które spędzały kiedyś z rodziną, więc może pojawić się też rodzaj tęsknoty za poczuciem bliskości, którego już nie ma. Oczywiście łatwo powiedzieć, a trudniej wykonać, ale chciałbym, żeby osoby, które czują, że grozi im samotność w święta, starały się wyjść do innych. Wydaje mi się, że większość ludzi, którzy zostaną odwiedzeni w wieczór wigilijny przez znajomego, który jest sam, na pewno przyjmie tę osobę i nikt nie będzie z tego powodu niezadowolony. Pamiętajmy też, żeby samemu zapraszać samotnych do siebie. Jest to niewielki wysiłek, a te osoby wnoszą też w święta coś nowego, jeśli chodzi o spędzanie tego czasu, i paradoksalnie... mogą też łagodzić różnego rodzaju spory. Bo gdy na wigilii jest z nami ktoś nowy, z zewnątrz, jesteśmy zwykle bardziej uważni na to, jak się zachowujemy, o czym rozmawiamy i jaką atmosferę tworzymy wspólnie.

Z jednej strony mamy tradycję zostawiania dodatkowego nakrycia dla niespodziewanego gościa, z drugiej - mam wrażenie - jesteśmy dość zamknięci na innych. Czy to się nie gryzie?
Zdaję sobie sprawę, że to są truizmy, bo łatwo powiedzieć, „zapraszajmy samotnych” albo „korzystajcie z gościny innych osób”. Niestety, żyjemy w takim społeczeństwie, w którym nierzadko nie mamy tej gotowości do łamania tego typu granic. Ale warto próbować to zmienić. Pozytywne jest to, że cały czas realizowane są różnego rodzaju akcje charytatywne. Przeważnie są one skupione na aspekcie materialnym, typu Szlachetna Paczka, ale powodują też w większym stopniu zauważanie tych, którzy są samotni lub w trudnej sytuacji. Dobrze też, że coraz liczniej są organizowane różnego rodzaju spotkania wigilijne, na które może przyjść każdy, kto nie ma nikogo bliskiego, z kim mógłby spędzić ten dzień. Oby takich inicjatyw było jak najwięcej.

To jeszcze na koniec przytoczę opinię, że kiedyś święta nas bardziej cieszyły, bo niczego nie było, a dzisiaj wszystko możemy mieć na co dzień i nie ma już tej wyjątkowości. Zgodzi się Pan?
Rzeczywiście, kiedy byłem dzieckiem, pewne rzeczy pojawiały się tylko na święta. Niekoniecznie dlatego, że były tradycyjnymi potrawami, tylko po prostu ze względu na ograniczoną dostępność produktów. Było więc w tym coś bardziej wyjątkowego. Poza tym, gdybyśmy porównywali współczesne czasy do tych sprzed np. 30-40 lat, to nie mieliśmy wówczas tylu „dystraktorów”. Nie siedzieliśmy przy stołach z telefonami komórkowymi, a telewizja nie zastępowała np. wspólnego śpiewania kolęd. Święta były więc zdecydowanie bardziej sprzyjające budowaniu relacji bezpośrednich. To widać dobrze w całym trendzie wysyłania życzeń esemesowych. Jest to oczywiście miłe, że pamiętamy o innych i wysyłamy im wiadomości, natomiast wymaga to zupełnie innego nakład czasu i uwagi niż sytuacja, w której dzwoniło się do znajomych i bliskich z życzeniami, lub sytuacji, w której wysyłało kartkę. A dzisiaj to już bardzo rzadkie. Te wszystkie elementy powodowały, że wyjątkowość i autentyczność świąt była kiedyś silniejsza. Dzisiaj są one bardziej w formie „instant”. Natomiast tylko od nas zależy, czy będziemy w stanie to zmienić, czy nie.

*dr Remigiusz Koc

absolwent psychologii oraz politologii, wykładowca Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy, założyciel Agencji Analiz i Doradztwa Personalnego Psychological Solutions Group. Prywatnie miłośnik tenisa ziemnego i kultury Hiszpanii.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera