Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnia w prokuraturze. Przesłuchiwany złodziej udusił oficera milicji i uciekł

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
archiwum/zdjęcie ilustracyjne
O tym głośnym w Bydgoszczy zdarzeniu pisaliśmy już w naszym pitawalu przed laty. Dziś jednak możemy wrócić do tej sprawy i szczegółowo ją opisać dzięki informacjom nadesłanym przez Michała Filka, w przeszłości sędziego, adwokata, publicysty i dziennikarza, mieszkającego od 35 lat w Melbourne w Australii, który w okresie, kiedy doszło do tej zbrodni (1976 rok), był sędzią w Bydgoszczy.

Mowa o zdarzeniu, w którym złodziej i recydywista i Jan P., przesłuchiwany w prokuraturze, która zajmowała część pomieszczeń w gmachu sądów, udusił przesłuchującego go kapitana MO, a następnie zbiegł.
W trakcie śledztwa w sprawie kolejnych włamań dokonanych przez Jana P., zamiast przesłuchiwać go na terenie aresztu śledczego, prokurator i kapitan K. - jak pisze Michał Filek - ułatwili sobie życie i wbrew regulaminowi kazali go sprowadzać do prokuratury. „Więcej (...) byliśmy zdumieni widując ich niemal codziennie w towarzystwie P. w sądowym bufecie, gdzie spożywali razem posiłki. Ten ostatni nie był podczas nich skuty” – dodaje.

Zmiażdżył mu krtań

2 marca 1976 roku prokurator opuścił podczas przesłuchania pomieszczenie, a następnie budynek, pozostawiając oficera MO i więźnia samych, tego ostatniego bez kajdanek. Milicjant siedział za biurkiem, pochylony nad protokołem, a P. spacerował po pokoju. Na biurku znajdował się ciężki bibularz z twardego materiału. Wykorzystując nieuwagę milicjanta, więzień uderzył go bibularzem w głowę. Półprzytomny przesłuchujący usiłował się bronić, ale silniejszy od niego P. zaczął go dusić. Dosłownie zmiażdżył mu krtań.

"Byliśmy zdumieni widując ich niemal codziennie w towarzystwie P. w sądowym bufecie, gdzie spożywali razem posiłki. Ten ostatni nie był podczas nich skuty.”

Potem więzień wyjął z kabury pistolet oficera i wybiegł z pokoju z zamiarem opuszczenia budynku. Zbiegł po schodach na parter Sądu Rejonowego, z którego na zewnątrz prowadziły dwa wyjścia: jedno na Wały Jagiellońskie, drugie na zamknięty dziedziniec sądowy. Zbrodniarz pomylił się i skorzystał z drugiego. Zorientowawszy się, że to pułapka, zawrócił na parter, natknął się na powracającego prokuratora, który, zaskoczony i zaniepokojony jego widokiem, pospieszył do pokoju, w którym zastał martwego oficera MO. Natychmiast podniósł alarm.

Droga do Osia

Ściągnięto wzmocnione oddziały milicji, która ewakuowała obydwa sądy i przystąpiła do przeszukania wszystkich pomieszczeń. Gmach został otoczony, a na dachach okolicznych budynków umieszczono snajperów. Obława objęła drogi wylotowe z miasta.
Tymczasem Jan P., uciekając, dotarł do dworca PKP Bydgoszcz Główna i wsiadł do pierwszego pociągu osobowego, jadącego do Gdańska. Kiedy na stacji w Laskowicach Pomorskich zobaczył na peronie milicjanta, pomyślał, że jest już poszukiwany. Bojąc się zatrzymania w pociągu, wysiadł na kolejnej stacji w Warlubiu i udał się do lasu. Do wieczora udało mu się dojść do Osia.

„Tworzymy bandę!”

Jak pisze Michał Filek, w gospodzie w Osiu zbrodniarz zwrócił uwagę na dwóch młodych mężczyzn, z których jeden miał tatuaże. Sądząc, że mężczyzna ten jest byłym więźniem, P. zapytał go, czy „garował”, a kiedy ten potwierdził, dosiadł się do ich stolika. W trakcie rozmowy zwierzył się im, że zabił w Bydgoszczy milicjanta, zabrał mu pistolet i zamierza utworzyć zbrojną bandę dokonującą napadów rabunkowych, po czym zapytał, czy przystaliby do niej. Mężczyźni ci pozornie się zgodzili, po czym jeden z nich, mówiąc, że udaje się do ubikacji, pobiegł na posterunek MO do sierżanta G. Ten doradził mu, aby powiedzieli podejrzanemu, że chcą sprawdzić, czy ma rzeczywiście pistolet i pod tym pozorem wywabili go na podwórze, gdzie on sam się ukryje, a gdy P. przekaże im broń, zatrzyma go. Mężczyzna wrócił do gospody i postąpił zgodnie ze wskazówkami milicjanta. Wyszli na podwórze. Tam zabójca wyjął pistolet i pokazał go z daleka. Kiedy jednak zażądali sprawdzenia jego autentyczności, nabrał podejrzeń i odmówił. Zdesperowani mężczyźni rzucili się więc na P. i odebrali mu broń. Dopiero wówczas milicjant ujawnił się i dokonał formalnego zatrzymania.

Rekordowe tempo

Proces Jana P. w sprawie o zabójstwo kapitana MO rozpoczął się już 6 kwietnia 1976 r., niemal równo w miesiąc po zbrodni. Cztery dni później zapadł wyrok – kara śmierci. W jego uzasadnieniu podkreślono brak jakichkolwiek okoliczności łagodzących, dotychczasowy pasożytniczy tryb życia oskarżonego i poważny stopień zdemoralizowania.

W trakcie rozmowy zwierzył się im, że zabił w Bydgoszczy milicjanta, zabrał mu pistolet i zamierza utworzyć zbrojną bandę dokonującą napadów rabunkowych.

Od zabójstwa do wydania wyroku śmierci upłynęło niewiele ponad miesiąc. To był chyba rekord. Wyrok został wykonany.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera