Zbigniew Przesmycki, przewodniczący KS PZPN, wyjaśnił nam to w rozmowie telefonicznej.
- To był pierwszy ligowy mecz po dwumiesięcznej przerwie. Chciałem zobaczyć z trybun. Dwa dni wcześniej byłem też we Wrocławiu na meczu pucharowym Śląska z Legią. Obserwowałem przede wszystkim pracę sędziów. Paweł Raczkowski w Bydgoszczy miał wszystko pod kontrolą, nie można mieć do niego żadnych zastrzeżeń. Wróciliśmy niedawno z obozu w Turcji, gdzie nasi arbitrzy prowadzili aż 121 sparingów, bo tak byli rozchwytywani, i chciałem zobaczyć jak to wygląda już w meczach o stawkę.
Mecz we Wrocławiu sędziował bydgoski sędzia I-ligowy Adam Lyczmański. Zapytaliśmy więc, skąd decyzja o takiej obsadzie?
- Co do Adama, to był dobrym sędzią...
- ...był czy jest?
- No nie, zaraz, po kolei. Na początku było OK. Potem miał kłopoty zdrowotne, więzadła krzyżowe. Nie powinni pozwolić mu wyjść na boisko. Miał też trochę decyzji, które zapadły wszystkim w pamięć. I to ciążyło na jego ocenie. Ale ja jestem wspierany przez psychologa, mamy na bieżąco obraz przygotowania fizycznego, a po obozie w Turcji widzę, że Adam wraca do dawnej formy. Wziął się za siebie, bo wcześniej miał nadwagę. Skorzystał z mojej rady, wcześniej sędziował w soczewkach, teraz zrobił korektę wzroku. Sam mówi, że widzi świat na nowo, bardziej kolorowo (śmiech). Dałem mu mecz Śląska z Legią i choć było kilka drobnych technicznych uchybień, to jestem z niego zadowolony.
No to kiedy można się spodziewać, że Adam Lyczmański powróci na boiska ekstraklasy?
- Ten mecz we Wrocławiu, gdzie grały wicelider i lider T-Mobile Ekstraklasy, na pewno mu bardzo pomógł, wzmocnił psychicznie. W najwyższej klasie trzeba sobie radzić z presją. Ja sam wybieram się na czwartkowy mecz Ligi Europy Young Boys Berno - Everton jako obserwator, ale to dla mnie żadna presja. To sędziowie są na pierwszej linii ognia i to oni są pod obstrzałem krytyki. Jest kilka nazwisk na liście oczekujących i Adam też tam jest. Więcej nie mogę powiedzieć.