Zbigniew Girguś, bohater naszych publikacji „Wyciskanie upadłego” z 14 sierpnia 2009 i „Idioci, kłamcy i fałszerze” z 12 marca 2010 roku, nie żyje. Pojawiły się sugestie, że zabrał ze sobą ważną tajemnicę.
<!** Image 2 align=none alt="Image 156132" sub="Malowniczo położony nad Drwęcą ośrodek rekreacyjny w Lubiczu był oczkiem w głowie Zbigniewa Girgusia. Otoczone wyszukaną zielenią domki dla 50 osób, strumyki, wodospady, basen, kort tenisowy syndyk sprzedał za 1325000 zł. / Fot. Grażyna Ostropolska">Miał drukarnię, dom w Toruniu oraz 9 budynków i 4 ha ziemi w Lubiczu. Swój majątek wyceniał na 10 mln zł. Zmarł jak biedak, z rentą inwalidzką w wysokości 867 zł 95 groszy. Brakowało mu nawet na lekarstwa. Trzy lata czekał na zakończenie upadłości swojej firmy. Próbował ocalić resztki tanio licytowanego majątku, walczył z syndykiem. Miał wylew krwi do mózgu, bo jak mówią jego znajomi: „Nie mógł już znieść szykan i upokorzeń”.
<!** reklama>- To, co go w ostatnich latach spotkało, jest niesprawiedliwe,
wręcz nieludzkie!
- tak posłanka PO Lidia Staroń ocenia perypetie przedsiębiorcy z Torunia. To mocne słowa, zważywszy, że zasiada ona w Sejmowej Komisji Sprawiedliwości. O posłance z Olsztyna mówi się, że jest wrażliwa na ludzką krzywdę bez względu na jej polityczny lub biznesowy kontekst. Rok temu zaangażowała się w obronę Zbigniewa Girgusia, właściciela upadłej drukarni „Gerges” w Toruniu. Wraz z Lechem Obarą, prawnikiem, który zasłynął obroną mobbingowanych pracownic „Biedronki”, postanowili mu pomóc. Girguś zwrócił się do nich, bo był bezsilny. Szukał ratunku, a nie miał pieniędzy na adwokata. Nie czuł się oszustem. Był znanym przedsiębiorcą z 20-letnim stażem, któremu nagle powinęła się noga. Nie wyszedł mu kontrakt, stracił poważnego klienta, pojawiło się
zadłużenie w ZUS.
Nieduże, bo około 200 tys. zł, ale ubezpieczalnia złożyła wniosek o upadłość. Do zakładu wszedł zarządca. Mógł zawrzeć układ z wierzycielami, ale tego nie zrobił. Złożył za to wniosek o likwidację firmy i pozbawienie Girgusia prawa do prowadzenia działalności gospodarczej. Już jako syndyk zabronił mu wchodzić do zakładu, zajął jego dom, zlicytował ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy w Lubiczu - za 1325000 zł, choć, zdaniem Girgusia, obiekt wart był 6 mln zł.
<!** Image 3 align=right alt="Image 156132" sub="Toruński dom Girgusia tylko dzięki interwencji posłanki uniknął licytacji / Fot. Grażyna Ostropolska">To było rok temu. Wierzycielom Girgusia należało się wtedy 1292000 zł, syndyk mógł ich spłacić i zakończyć upadłość. Nie zrobił tego. Zapowiedział kolejne licytacje, m.in. domu Girgusia w Toruniu. Zapobiegła im
interwencja
posłanki Lidii Staroń w Ministerstwie Sprawiedliwości. - W świetle dokumentów, które przejrzałam, syndyk miał już środki potrzebne do zaspokojenia wierzycieli i dalsza wyprzedaż majątku była zbędna - twierdzi Lidia Staroń i cieszy się, że udało się jej kolejne licytacje powstrzymać. Liczyła na koniec batalii z syndykiem. Nic bardziej złudnego. Kontrola postępowania, zlecona przez ministerstwo oraz wnioski Lecha Obary, pełnomocnika Girgusia, o zmianę syndyka i sędziego komisarza, przyniosły krótkie zawieszenie broni. A potem wnioski oddalono i zaczął się kolejny etap
wojny z syndykiem
Girguś pisał skargi, wnioskował o przyspieszenie postępowania, zamknięcie listy wierzycieli i przekazanie mu resztek majątku. Syndyk zaś udowadniał, kto tu rządzi. Wnioskował do sędziego komisarza o zniesienie zakazu zbywania dalszych elementów majątku Girgusia, bez żenady informując go o ofercie pani B., która kupiła ośrodek w Lubiczu i chciałaby go rozbudować, nabywając kolejne nieruchomości, należące do masy upadłościowej. Sugerował też, że potrzebne są specjalistyczne ekspertyzy dachu budynku w Lubiczu (zamieszkują go lokatorzy z nakazami eksmisji) i domagał się od sędziego komisarza zgody na ich przeprowadzenie.
Do zamkniętej na początku tego roku listy wierzycieli masy upadłościowej syndyk, za zgodą sędziego, dołożył uzupełniającą listę. - Z art. 252 ust. 2 prawa upadłościowego jasno wynika, że wierzytelność zgłoszoną po zatwierdzeniu ostatecznego planu podziału funduszy masy upadłościowej pozostawia się bez rozpoznania - oburza się Obara. - W tym przypadku zatwierdzono plan 5 marca, ale sędzia tym przepisem się nie przejął i skierował do syndyka spóźnioną wierzytelność Starostwa Powiatowego - dodaje. Zdaniem radcy, takie przedłużenie postępowania powoduje zbędne koszty.
„Syndyk, zamiast skupić się na jak najszybszym zaspokojeniu wierzycieli, z zadziwiającym uporem szuka pretekstu do represjonowania upadłego przedsiębiorcy” - to fragment pisma, które Lech Obara, jako pełnomocnik Zbigniewa Girgusia, skierował do prezes Sądu Rejonowego w Toruniu, sędzi Hanny Cackowskiej-Frank.
Co miał na myśli używając słowa:
represje?
- W mojej opinii kolejne wnioski syndyka i niektóre postanowienia sędziego komisarza mogą nosić takie znamiona - uważa prawnik. Za niegodziwe uważa pozbawianie 59-letniego człowieka prawa prowadzenia działalności gospodarczej. - Syndyk wnioskował o 10-letni zakaz, a sąd orzekł 3-letni - informuje radca. Przypomina, że dopiero latem ubiegłego roku sędzia zezwolił Girgusiowi na zamieszkanie w swoim dawnym, zajętym przez syndyka i „cudem” uchronionym przed licytacją domu. Postawił mu jednak warunek, że może tam żyć sam, bo „zamieszkiwanie innych osób spowoduje uchylenie zezwolenia”. Kolejnym warunkiem zamieszkania miało być wydanie syndykowi samochodu, którym Girguś jeździ. - Przecież syndyk i sędzia wiedzieli, że to ciężko chory człowiek z inwalidzką rentą, a samochód i opieka drugiej osoby są mu wręcz niezbędne do życia! - oburza się posłanka Lidia Staroń, przywołując bezduszne postanowienie sędziego Mariusza Treli z 22.06.2009 r.
Osoby blisko związane z Girgusiem nie mają wątpliwości, że wydarzenia z maja i czerwca tego roku znacznie pogorszyły stan jego zdrowia i przyśpieszyły śmierć. - Syndyk złożył na niego doniesienie do prokuratury, a ta postawiła Girgusiowi 8 zarzutów - twierdzi Lech Obara. - Jeden z nich dotyczy zatajenia przed syndykiem (od stycznia do marca 2008 r. ) faktu uzyskania przez Girgusia renty inwalidzkiej w kwocie 967 zł 95 groszy - oburza się prawnik. Kolejne zarzuty są podobnego kalibru. A to Girguś bez wiedzy syndyka zaciągnął w banku pożyczkę lub zlecił prowadzenie rachunku, a to wynajmował (do czasu licytacji) pokoje w ośrodku rekreacyjnym w Lubiczu.
Tym, czego podobno Girguś nie mógł przeżyć, była jego rozmowa z syndykiem 14 maja tego roku. Lidia Staroń zapamiętała to tak: - Telefonuje do mnie Girguś. Jest roztrzęsiony. Mówi, że nagrał rozmowę z syndykiem, a jego słowa odebrał jako
szantaż.
- Mnie mówi to samo, przy świadkach. Wierzę mu, bo wiem, że od kilku miesięcy wszystkie rozmowy nagrywa. Proszę go, by zrobił stenogram rozmowy z syndykiem i przysłał mi go - mówi Obara i przyznaje, że taką relację z podpisem Girgusia ma. Umawiają się na wysłuchanie nagrania, planują doniesienie do prokuratury. - I nagle dowiaduję się, że pan Girguś miał wylew i leży w szpitalu - wspomina radca.
Myśleli, że odzyska przytomność, że dowiedzą się, gdzie jest to nagranie. - Jego śmierć była dla nas ogromnym ciosem. Wierzyliśmy, że z naszą pomocą odzyska majątek i godność. Tak długo o to walczył - mówią jego obrońcy.
Co zrobili ze stenogramem rozmowy? - Wysłałam go do ministra sprawiedliwości i uzyskałam zapewnienie o kolejnej kontroli w toruńskim sądzie - mówi Lidia Staroń. - Odtworzyłem wiernie relację Girgusia w piśmie do prezes Sądu Rejonowego w Toruniu, sędzi Hanny Cackowskiej-Frank z 28 lipca. Oto jego treść - Lech Obara przekazuje nam kopię pisma.
Relację Girgusia z rozmowy z syndykiem zapisano tu tak:
„Po zakończeniu posiedzenia około 11.30 wyszedłem na papierosa pod budynek sądu. Po chwili podszedł do mnie pan Zbigniew Bartosik. Była godzina 11.35 i zaczął takim słowami: „Panie Girguś, niech pan nic nie mówi, aż ja skończę. Widzi pan, że mogę zrobić, co zechcę. Stracił pan przez wojowanie z nami już bardzo dużo pieniędzy i majątku. Pański pełnomocnik i pańska posłanka są bezsilni. Mam dla pana propozycję: pan się zgodzi na moje wynagrodzenie, na kwotę, którą złożyłem w sądzie, a ja skończę w ciągu 2 tygodni postępowanie upadłościowe i rozstajemy się. Mogę również pomóc sprzedać te dwa domy w Lubiczu panu B... Co pan na to?”
Girguś miał się na to nie zgodzić i usłyszeć, że zaczną się urlopy w sądzie, a jego odwołania przeleżą do września i straci znacznie więcej pieniędzy. - Girguś powtórzył tę rozmowę pracownicy sądowego sekretariatu i usłyszał: „W życiu jest różnie” - dopowiada Lidia Staroń. I rzeczywiście w życiu bywa różnie. Sędzia komisarz trzy miesiące temu poszedł na zwolnienie lekarskie i jeszcze nie wrócił. Syndyk nie wróży sprawie szybkiego zakończenia, a do przypisywanej mu rozmowy z Girgusiem się nie przyznaje.
Zdaniem syndyka
„Nikt nie może zabronić mi negocjacji w sprawie wynagrodzenia” - mówi Zbigniew Bartosik.
- Zbigniew Girguś nie dysponował nagraniem, bo takiej rozmowy nie było. Nigdzie zresztą nie ujawnił takiego nagrania. Gdyby ono było, to przy jego wysokim poziomie nienawiści do mnie, zapewne pierwsze kroki skierowałby do prokuratury. Nawet gdyby taka rozmowa miała miejsce, to nikt nie może mi zabronić negocjacji w sprawie mojego wynagrodzenia.
To postępowanie upadłościowe było już kontrolowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości i o ile wiem, nic nie stwierdzono. Prokuratura też odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie przekroczenia uprawnień przez syndyka, a wszystkie skargi panów Girgusia i Obary oraz posłanki Staroń uznano za nieuzasadnione.
Przedłużenie postępowania upadłościowego wynika, m.in., z tego, że sąd musiał rozpatrywać wnioski i zaskarżenia pana Girgusia oraz jego pełnomocnika, a to trwa. Teraz przedłuży je śmierć dłużnika i choroba sędziego komisarza.