Syndyk Zbigniew Bartosik wydzierżawia (bez przetargu!) upadłe przedsiębiorstwo „Brodpol” mężowi swojej księgowej. - A jakie to ma znaczenie? - bagatelizuje pytania o etykę takiego postępowania.
<!** Image 2 align=right alt="Image 145304" sub="Konstruowanie maszyn dla tartaków jest wielką pasją Krzysztofa Pankowskiego (na zdjęciu). Zbudował własny zakład, sprzedawał swoje produkty w kraju i za granicą. Dziś z jego pomysłów korzysta dzierżawca, którego sprowadził do „Brodpolu” syndyk. / Fot. Paweł Kędzia">Dzierżawca Józef Jurczak korzysta ze znaku firmowego i wzorów maszyn, zaprojektowanych przez Krzysztofa Pankowskiego, właściciela upadłej firmy. Odpiera zarzut kradzieży intelektualnej. - Na te maszyny nie ma dokumentacji ani patentów - wyjaśnia.
Znak firmowy
obiecuje zmienić.
Krzysztof Pankowski jest załamany. Stracił pieniądze, firmę i mieszkanie. Ma 57 lat i zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. - Umarłbym z głodu, gdy nie pomoc dzieci - wyznaje. O syndyku Zbigniewie Bartosiku mówi tak: - Zdeptał mnie i upokorzył.
Syndyk twierdzi, że Pankowski sam winien jest temu, co go spotkało. Prawda zapewne leży pośrodku.
<!** reklama>Od 1977 r. Pankowski projektował i produkował maszyny do tartaków. To była jego pasja. Dziesięć lat później był już właścicielem sporego zakładu w Brodnicy. - Moje konstrukcje wyróżniała niezawodność i konkurencyjna cena - tak tłumaczy rynkowy sukces za czasów PRL i po transformacji. Zła passa zaczęła się siedem lat temu. Kilku kontrahentów nie zapłaciło mu za maszyny około miliona złotych, a śmiertelny wypadek w firmie załamał go psychicznie. Od tej pory „Brodpol” popadał w długi. W 2007 r. był winien ZUS 1,2 mln zł, innym wierzycielom - prawie 2 mln zł. - Nie zgłaszałem upadłości, bo miałem majątek wart 4 mln zł i pojawiły się intratne zamówienia ze Wschodu - wyjaśnia. - Putin, chroniąc rosyjskie lasy, wprowadził zaporowe cło na wywóz całych kłód drewna. Było jasne, że na granicy będą powstawać tartaki, tnące kłody na deski. Szykował mi się kontrakt na 5 tys. euro z ministerstwem gospodarki Białorusi. To dawało szansę wyjścia z długów - twierdzi Pankowski.
Kontrakt padł, bo jesienią 2007 r. ZUS wniósł o upadłość jego firmy, a sąd postanowił wprowadzić do „Brodpolu” zarządcę komisarycznego. Został nim Zbigniew Bartosik, od marca 2009 r. syndyk masy upadłości. Pojawiła się pewna szansa na
układ
z wierzycielami. - Na taką ugodę godzili się: urząd skarbowy, urząd gminy i drobni wierzyciele - Pankowski pokazuje ich deklaracje. Problemem był ZUS i czterej wierzyciele z południa Polski, którzy wpłacili do „Brodpolu” zaliczki na poczet zamówionych maszyn. Razem około miliona złotych.
<!** Image 3 align=left alt="Image 145304" sub="W firmie Arkadiusza Pankowskiego (tak jak ojciec jest konstruktorem) powstają urządzenia do produkcji biomasy. Synowi pomaga ojciec, który stracił swój zakład. / Fot. Paweł Kędzia">- Jadę do nich z pełnomocnikiem, obiecuję, że po zawarciu układu natychmiast zrealizuję te kontrakty i oni się zgadzają. Obiecują głosować za tym układem - wspomina Pankowski. I nagle, tuż przed spotkaniem wierzycieli w sądzie wszystko się zmienia. - Pan Bartosik wysyła swojego przedstawiciela na rozmowy z tymi ludźmi. Namawia ich do głosowania przeciw układowi. Sugeruje, że tylko on ma wpływ na realizację kontraktów i kolejność rozliczeń z wierzycielami - twierdzi Pankowski. Na dowód pokazuje „zezwolenie sądu na wykonanie umów wzajemnych i spełnienie świadczenia, wynikającego ze zobowiązania przed ogłoszeniem upadłości”. Data sugeruje, że sąd wydał je Bartosikowi przed ogłoszeniem likwidacyjnej opcji upadłości. - Ten pokazał wierzycielom tę zgodę i ci zagłosowali przeciw układowi - sugeruje Pankowski. Bartosik te sugestie odrzuca. Twierdzi, że decyzja wierzycieli była suwerenna.
Między nim a Pankowskim od początku były
zgrzyty
- Zarządca, zamiast wykorzystać moje doświadczenie i kontakty, zabronił mi pojawiać się w firmie - twierdzi właściciel upadłego zakładu. Skutkiem miał być dwumiesięczny przestój w produkcji i straty. - Siedzieliśmy w stołówce i graliśmy w karty - potwierdza jeden z byłych pracowników „Brodpolu”. Pracuje teraz w firmie syna Krzysztofa Pankowskiego. Inżynier Arkadiusz Pankowski też jest konstruktorem. Produkuje maszyny do spalania biomasy. Niegdyś dzierżawił halę produkcyjną od ojca. Gdy syndyk Bartosik wypowiedział mu umowę i nie zgodził się na wydzierżawienie mu całego zakładu ojca (proponował 60 tys. miesięcznego czynszu), pan Arkadiusz przeniósł działalność do sąsiedniego zakładu. Na brak zamówień nie narzeka. W 2008 r. złożył sędziemu komisarzowi propozycję współpracy i pomocy. - Zobowiązuję się przekazywać na rzecz upadłego „Brodpolu” 20 tys. zł miesięcznej darowizny. Ponadto deklaruję pomoc w realizacji układu poprzez zlecenie „Brodpolowi” przez moją firmę wykonania usług na ponad 150 tys. zł. miesięcznie - taka propozycja znalazła się w protokole posiedzenia sądu z 9 października 2008 r. Pan Arkadiusz był nawet gotów przekazać 250 tys. zł darowizny na zaspokojenie roszczeń ZUS i aby to uwiarygodnić, przedstawił sądowi finansową analizę i perspektywy rozwoju swojej firmy.
Przeczytał to Zbigniew Bartosik i zaprotestował: „Nie podzielam opinii co do doświadczenia Arkadiusza Pankowskiego. Nie miał on bardzo dobrego wzoru do naśladowania, gdyż poza sporem pozostaje, jak potoczyły się losy jego ojca w działalności gospodarczej” - pisze do sędziego komisarza. Kolejny argument za tym, by nie traktować poważnie propozycji syna Pankowskiego, jest równie kuriozalny: „Produkowane przez A. Pankowskiego maszyny nie przyczyniają się do zmiany ilości produkowanego w Polsce gazu cieplarnianego. Ich pozytywną stroną jest fakt wykorzystania do produkcji ciepła surowców tańszych niż węgiel, np. słomy lub suchej trawy” - ocenia Bartosik. Z usług zlecanych przez firmę pana Arkadiusza nie zamierza skorzystać, bo
nie ma ekonomicznej motywacji.
Tymczasem dwa miesiące później w korespondencji z sędzią komisarzem Stellą Czołgowską Zbigniew Bartosik alarmuje: „Dramatycznie pogarsza się sytuacja gospodarcza podmiotów, z którymi prowadziłem pertraktacje. Aktualnie nie posiadam jakichkolwiek zamówień”.
Kolejne pismo syndyka z lutego 2009 r. jest już w innym tonie. Bartosik wnosi o przyznanie mu dodatkowego wynagrodzenia w wysokości 10 proc. od wypracowanego zysku. Z załączonego bilansu wynika, że należy mu się 84,4 tys. zł. Oprócz wynagrodzenia w wysokości 124,3 tys. zł, które już przyznał mu sąd.
Pankowski protestuje
przeciw wynagrodzeniu
Bartosika. Bez skutku. W marcu ub.r. zapada decyzja o likwidacji jego firmy. Nie ma już mowy o układzie. Syndyk wypowiada Pankowskim mieszkanie. - Z żoną i trojgiem dzieci trafiłbym na bruk, gdyby nie pomoc starszego syna Arkadiusza - twierdzi pan Krzysztof. Na 3 hektarach położonych nad Drwęcą miał dom i zakład. - Teraz nie mam nic - mówi. - Syndyk pozbawił mnie nawet ubezpieczenia. A jakby i tego było mało, wystąpił do sądu o zakazanie mi działalności gospodarczej przez 4 lata. Musiałem wyrejestrować firmę, a syndyk wydzierżawił mój zakład mężowi swojej księgowej. Za 10 tys. zł miesięcznego czynszu. To 6 razy mniej niż proponował mój syn - ubolewa. Zrobił to bez przetargu, ale za przyzwoleniem sądu.
„Z uwagi na znikome zainteresowanie, niecelowym byłoby poszukiwanie dzierżawcy przez ogłoszenia prasowe. Wiązałoby się to z kosztami i dodatkowym upływem czasu” - taka argumentacja zyskała przychylność sędzi komisarz Stelli Czołgowskiej. Na ogłoszony wcześniej przetarg w sprawie sprzedaży zakładu nie wpłynęła żadna oferta. - Wyceniono go na ponad 3,2 mln zł, a to zbyt drogo - uważa dzierżawca Józef Jurczak. Ma umowę z syndykiem na rok, z gwarancją pierwokupu. - Nie wykluczam, że to kupię - mówi. I narzeka na kryzys, który nie pozwala uzyskać większych zysków.
Fakty
Syndyk uznał Józefa Jurczaka za pracownika. Miał w tym jakiś cel, czy się pomylił?
Tak syndyk upadłego „Brodpolu”, Zbigniew Bartosik, wyjaśnił sędzi komisarz Stelli Czołgowskiej bezprzetargowe wydzierżawienie przedsiębiorstwa: „Wobec niepowodzenia próby sprzedaży przedsiębiorstwa upadłego dłużnika, podjąłem próbę znalezienia dzierżawcy. Uważałem, że tylko ktoś, kto pozna to przedsiębiorstwo i naocznie stwierdzi, jaka jest sytuacja w branży, a poprzez czas dzierżawy zwiąże się z zakładem, jest w stanie, w efekcie końcowym go kupić. Dlatego odbyłem wiele spotkań z przedstawicielami różnych podmiotów gospodarczych w celu zachęcenia ich do dzierżawy, lecz nie znalazłem nawet najmniejszego zainteresowania. Nie wchodziła też - z przyczyn finansowych - opcja wydzierżawienia zakładu spółce pracowniczej. Nie podjął również tego ryzyka zatrudniony przeze mnie dyrektor „Brodpolu”. Z pozostałych pracowników chęć przyjęcia dzierżawy wyraził jedynie Józef Jurczak (z ewidencji zatrudnionych wynika, że Jurczak nie był pracownikiem „Brodpolu” - przyp. red.), prywatnie mąż zatrudnianej przeze mnie księgowej. Po uzyskaniu akceptacji przez sędziego komisarza wydzierżawiłem mu przedsiębiorstwo. To jest początek procedury sprzedaży”.
