Likwidacja drukarni „Gerges” kończy się awanturą. W sądzie wychodzi na jaw, że oświadczenia obciążające Zbigniewa Girgusia były fałszywe. Świadek Stanisław J. zeznaje, że napisał je pod presją syndyka. Ten zaprzecza. Kto mówi prawdę?
<!** Image 2 align=right alt="Image 146471" sub="Syndyk wycofał z sądu wniosek o wprowadzenie zakazu prowadzenia działalności gospodarczej przez Zbigniewa Girgusia. Przedsiębiorca mógłby znowu uruchomić drukarnię. - Nie dam rady - mówi - bo poza tą jedną maszyną, syndyk zostawił mi zgliszcza. / Fot. Adam Zakrzewski">„Prawnik składa idiotyczne wnioski” „dziennikarz pisze idiotyzmy”. „Idiotyzm” - to ulubione słowo syndyka Zbigniewa Bartosika. Używa go nawet w sądzie.
- Ten człowiek traktuje nas jak szmaty. „Pan jest nikim” - mówi przedsiębiorcom, których majątek likwiduje. Jest bezkarny. Ubliża nam, upokarza, czuje się panem naszego życia - twierdzą ci, którzy się z nim zetknęli.
Byli przedsiębiorcy: Krzysztof Pankowski z Brodnicy, Władysław Przybysz z Grudziądza i Zbigniew Girguś z Torunia przekonują, że syndyk Zbigniew Bartosik zniszczył im życie. Opisywaliśmy ich perypetie związane z syndykiem w publikacjach: „Ktoś upada, żeby zarobić mógł ktoś” i „ Wyciskanie upadłego” z sierpnia ub.r. oraz „Kto się nie boi syndyka Bartosika z 19.02.2010 r.
- Bronicie ludzi, którzy narobili długów i doprowadzili innych do bankructwa - zarzuca nam syndyk i powtarza:
<!** reklama>- Syndyk nie jest ich zbawcą.
- Nikt go jednak nie upoważnił do tego, by szykanował i upokarzał ludzi, którym powinęła się noga. Urzędnika państwowego takie postępowanie dyskredytuje - uważa Lech Obara, prawnik, który zasłynął obroną mobbingowanych pracownic „Biedronki”. Teraz Obara broni Zbigniewa Girgusia, niegdyś milionera, dziś bankruta.
Girguś miał w Toruniu drukarnię „Gerges” (pracowało tam niegdyś 120 osób, głównie niepełnosprawnych) oraz 9 domów i 4 ha ziemi w Lubiczu. Wniosek o upadłość jego firmy złożył ZUS, któremu przedsiębiorca był winien 200 tys. zł. Girguś liczył na zawarcie układu z wierzycielami, ale Bartosik (wówczas zarządca) wniósł o zakazanie mu prowadzenia działalności gospodarczej. Sąd na to przystał. To dało Bartosikowi asumpt do wnioskowania o likwidację firmy.
- Likwidował mój majątek 3 lata. Zniszczył drukarnię, twierdząc, że utrzymywanie produkcji się nie opłaca, sprzedał
za grosze
ośrodek rekreacyjny w Lubiczu - wylicza Girguś. Kompleks malowniczo położonych domków w Lubiczu był jego oczkiem w głowie. Girguś wyceniał ten obiekt na 6 mln zł. Zdaniem Bartosika, obiekt, zbudowany bez wymaganych prawem pozwoleń, wart był dużo mniej - Syndyk sprzedał go w czerwcu ub.r. za 1325000 zł i zapowiedział kolejne licytacje mojego majątku - wspomina Girguś. To przelało czarę goryczy. - Wiedziałem, że coś jest nie tak. Wierzycielom należało się 1292000 zł i syndyk winien był zakończyć postępowanie.
Nie zakończył, więc Girguś zwrócił się o pomoc do Lecha Obary. Od tej pory znany prawnik jest jego procesowym pełnomocnikiem. W obronę Girgusia zaangażowała się też poseł Lidia Staroń. Jej interwencja w Ministerstwie Sprawiedliwości spowodowała kontrolę postępowania upadłościowego. - Skutkiem było
wstrzymanie kolejnych licytacji.
- W ostatniej chwili uratowano mnie przed stratą całego majątku - uważa Girguś. - Syndyk zamierzał zlicytować mój dom w Toruniu oraz kolejną nieruchomość w Lubiczu. Na szczęście sędzia mu nie pozwolił, ale i tak postępowanie upadłościowe wydłużyło się o kolejne 8 miesięcy, a syndyk przejadł w tym czasie kolejne 90 tys. zł.
- Wydłużenie postępowania to efekt wniosków pana Girgusia o odsunięcie mnie od sprawy. To, że nie przedstawiono mi do tej pory żadnych zarzutów, potwierdza, że działam lege artis - broni się Bartosik.
- Jakie lege artis! - protestuje Girguś. - Dziś, po wstrzymaniu kolejnych licytacji i po zaspokojeniu wierzycieli (w 100 proc.) w kasie pozostaje 220 tys. zł - wylicza. Powołuje się na ostatnie sprawozdanie syndyka i zatwierdzony przez sędziego komisarza ostateczny plan spłaty wierzycieli.
- Nadwyżka jest, lecz znacznie mniejsza. A postępowanie upadłościowe nie jest zakończone - zaznacza syndyk. Wspomina o kolejnym wierzycielu, który się do niego zgłosił. I o przeciekającym dachu budynku w Lubiczu, który syndyk powinien naprawić - to nieruchomość, którą Bartosik chciał sprzedać z wolnej ręki. O tym, jak bardzo domagał się, by sprzedano ten obiekt pani B., która wcześniej nabyła od syndyka ośrodek rekreacyjny w Lubiczu, świadczy pismo
do sędziego komisarza.
Syndyk Z. Bartosik pisze tak: „5 czerwca wpłynęła do mnie oferta pani B., która w aukcji z dnia poprzedniego została nabywcą sprzedanej nieruchomości (ośrodka rekreacyjnego - przyp. aut.). Jest ona bardzo żywotnie zainteresowana nabyciem działek, będących uzupełnieniem dla zakupionego w aukcji gruntu. Planuje wybudowanie na tym terenie obiektu hotelarsko-gastronomicznego i działka, którą chce zakupić, jako sąsiadująca z tym terenem, ułatwi proces projektowania i funkcjonowania obiektu. Ma to również znaczenie dla zamieszkujących tam lokatorów. Zmiana właściciela sąsiedniej nieruchomości spowoduje dla nich istotne utrudnienia, chociażby w postaci hałasu. Zakup tej działki przez gminę nie zmieni ich sytuacji. Zakup przez inwestora musi skutkować przeniesieniem lokatorów, z których część ma prawo do lokalu socjalnego. Mając powyższe na uwadze, uprzejmie proszę sędziego komisarza o zmianę skierowanego do mnie zobowiązania o zakazie zbywania dalszych elementów masy upadłości”.
Sędzia Mariusz Trela pozostał nieugięty, nie uchylił zakazu.
- Pismo syndyka wyjaśnia, czyjego interesu on broni. Bo na pewno nie chodzi mu o spokój lokatorów z wydanymi przez sąd nakazami eksmisji - komentuje Girguś.
Od czerwca między nim i syndykiem trwa
otwarta wojna
W sierpniu Zbigniew Bartosik wnioskuje do sądu o zakazanie 59-letniemu Girgusiowi prowadzenia działalności gospodarczej przez kolejne dziesięć lat. - Pomawia mnie też o przestępstwo - oburza się Girguś. - Doniósł prokuraturze, że nie powiadomiłem go o nabyciu uprawnień do renty. Dowiodłem, że to nieprawda i w grudniu dochodzenie umorzono. Kolejne oskarżanie - o usunięcie mienia spod egzekucji - też okazało się nieprawdą. Wyszło na jaw, że Bartosik nakłonił mojego byłego pracownika do złożenia fałszywego oświadczenia.
- Nikogo nie nakłaniałem, a umorzenia nie są prawomocne - zaznacza Bartosik.
Faktem jest, że zeznania świadka Stanisława J., byłego pracownika Girgusia, wytrąciły syndykowi broń z ręki. Wycofał z sądu wniosek o pozbawienie Girgusia prawa do prowadzenia własnej firmy. Tuż po tym, jak Stanisław J. zeznał pod przysięgą, że jego oświadczenie (z sierpnia), jakoby Girguś wywiózł z ośrodka rekreacyjnego w Lubiczu piece c.o., pompę i kompresory, zostało napisane pod presją. Miało być ceną za odzyskanie przez J. mebli ze sprzedanego państwu B. obiektu.
„Pan B. powiedział, że o ich wydaniu decyduje syndyk. A ten oznajmił mi, że za przechowanie mebli jestem winny B. pieniądze i najlepiej, żebym napisał jakieś pismo, obciążające Girgusia i to będzie wyjście z sytuacji. To napisałem o tych piecach i tę kartkę dałem syndykowi. Nie miałem innego sposobu, żeby odebrać to, co jest moje, więc fałszywie obciążyłem pana Gigusia. Syndyk mi mówił, że to będzie tylko do jego wiadomości i nie będzie użyte w sądzie. Napisałem to, co mi przyszło do głowy. No i mebli nie odzyskałem” - zeznał świadek Stanisław J. Opowiadał sądowi, jak się „zdiablił, że syndyk zrobił z niego balona”, ale do wyznania prawdy zdopingowała go żona. „Nie chciała, by B. wzbogacili się naszymi meblami i domagała się załatwienia sprawy” - wyjaśnił.
- Wiem, że pan J. jest związany z Girgusiem i dlatego kłamie. Odkąd opuścił zajmowany w Lubiczu lokal, nie widziałem go. Nie mogłem go więc namawiać do napisania oświadczenia, które zresztą przekazał nie mnie, lecz moim pracownikom. Mebli nie odzyskał, bo nie napisał wniosku o wyłączenie ich z masy upadłościowej - twierdzi syndyk.
- Nie znam się na prawie, nikt mnie nie uprzedził, że trzeba pisać wniosek. Wszystko, co powiedziałem w sądzie, jest prawdą - potwierdza swoje zeznania Stanisław J.
12 sierpnia Girguś złożył zawiadomienie w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez syndyka Zbigniewa Bartosika oraz wyrządzenia szkody masie upadłości. 11 stycznia Prokuratura Rejonowa Toruń - Wschód wydała postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa: „Analiza akt sprawy nie daje podstaw do przyjęcia, aby Z. Bartosik wyrządził masie upadłości znaczną szkodę majątkową” - uzasadniono.
- Napisaliśmy zażalenie - mówi Girguś.
- Po analizie wyników kontroli poproszę Ministerstwo Sprawiedliwości o przyjrzenie się prokuratorskiej odmowie wszczęcia śledztwa. - zapowiada posłanka Lidia Staroń. - Przecież potwierdziło się, że kolejne licytacje, planowane przez syndyka były zbędne. Udowodniono mu także błędne naliczenie podatku VAT na 123 tys. zł. i musiał się z tego wycofać.
Opinia
Lech Obara, radca prawny:
- W tej sprawie zdarzył się cud. Wszyscy wierzyciele zostali spłaceni, a panu Girgusiowi został pokaźny majątek. Mógłby zacząć nowe życie przedsiębiorcy. Nie da się jednak tego zrobić na zgliszczach, a tylko tyle zostało z drukarni.
Kilkudziesięciu pracowników syndyk wysłał na bruk, a majątek, jaki zdążył sprzedać poszedł, zdaniem Z. Girgusia - za bezcen. Czy taki sposób zaspokajania wierzycieli jest społecznie, ekonomicznie i prawnie uzasadniony? Wątpię.
Art. 2 prawa upadłościowego zakłada, o ile to możliwe, zachowanie przedsiębiorstwa dłużnika. Drukarnię można było uratować, zawierając układ z wierzycielami. Spłacono by ich, sprzedając kilka działek, należących do upadłego przedsiębiorcy, o co ten wręcz błagał. Bezskutecznie, bo syndyk parł do opcji likwidacyjnej.
W ostatniej chwili udało się wyrwać spod gilotyny dom i pozostałe nieruchomości Z. Girgusia. Bezsensowną wyprzedaż majątku zastopowała interwencja posłanki Lidii Staroń w Ministerstwie Sprawiedliwości. Ostatnie miesiące syndyk wykorzystał na zwiększenie kosztów postępowania oraz walkę ze zdeptanym przedsiębiorcą.
