Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z "žBeanusa" na podbój świata

Wojciech Romanowski
Rozmowa z MIROSŁAWEM BALBUZĄ, menedżerem zespołu Żuki

Rozmowa z MIROSŁAWEM BALBUZĄ, menedżerem zespołu Żuki

<!** Image 2 align=none alt="Image 195074" >

Od kiedy Mirosław Balbuza i zespół Żuki to jedno?

Zaczęło się w 1986 r. Żuki grały już od około 6 lat. Szukały miejsca, w którym można prowadzić działalność bardziej profesjonalnie i swobodnie hałasować. Proszę przenieść się w pamięci do lat 80., to nie było proste. Na szczęście przy Wyższej Szkole Pedagogicznej (dzisiaj Uniwersytet Kazimierza Wielkiego) funkcjonował studencki klub „Beanus”, otwarty na tego typu formy. Działałem w studenckiej kulturze, dzisiaj można by to nazwać, wolontariatem, wtedy tego słowa się jeszcze nie używało. Zaprosiliśmy Żuki na próby. Pamiętam czterech nieśmiałych, skromnych kolegów, przyszli ze swoimi gitarami i nawet dobrze im szło. Przypadli klubowiczom do gustu i jako muzycy, i jako ludzie. Wrośli w „Beanus” i stali się jednym z jego symboli. Z „Beanusa” ruszyliśmy na podbój świata.<!** reklama>

Nie jesteśmy w stanie opowiedzieć o wszystkich Waszych koncertach, ale spróbujmy jakoś ogarnąć te 25 lat. Ile razy Żuki występowały na scenie?

Nie sposób obliczyć, na pewno tysiące razy. W dobrych latach graliśmy ponad dwieście koncertów rocznie, wielokrotnie trzy razy dziennie (8-9 godzin na scenie). Dzisiaj jest to wysiłek trudny do wytrzymania, ale jeszcze dajemy radę. Proszę sobie wyobrazić noc sylwestrową w Warszawie. Gramy cztery sety po 45 minut w hotelu „Marriott”, dwa takie same w „Holiday Inn” i jeszcze dodatkowo koncert na Starym Mieście. Wszystko podczas jednej nocy! Krótko mówiąc, członkowie zespołu Żuki to tytani.

Dlaczego piosenki The Beatles, a nie Rolling Stones albo Elvisa Presleya?

W tamtych latach to właśnie muzyka The Beatles inspirowała praktycznie każdego młodego muzyka. Chłopcy, którzy chwytali za gitary, chcieli natychmiast grać „Help”, „Yeasterdey” czy „Hey „Jude”. I to po obu stronach żelaznej kurtyny.

PRL-owska władza pewnie wolałaby, żeby Żuki śpiewały przeboje Ałły Pugaczowej?

Zaczynaliśmy na dobre się rozkręcać od 1987 roku, czyli w czasach, kiedy ten system chylił się już ku upadkowi. Nie ma się co oszukiwać, pupilami władzy nie byliśmy, ale na brak popularności nie narzekaliśmy. Dobra muzyka obroni się w każdym systemie.

I w każdej części świata, bo występowaliście przecież nie tylko w Polsce.

Graliśmy w prawie całej Europie, na Bliskim Wschodzie - w Izraelu i Libanie na zaproszenie ONZ, w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie. I to nie były chałtury w polonijnych klubach, tylko występy w międzynarodowym towarzystwie, często w miejscach, o których marzą światowe gwiazdy. Podam dla przykładu „Excalibur” w Chicago, scenę, na której występował Eric Clapton, czy Liverpoolski „Caver”, miejsce kultowe dla każdego fana The Beatles, można powiedzieć - świątynia. Tam wielka czwórka stawiała swoje pierwsze muzyczne kroki.

Jakie to uczucie stać na tej scenie?

Niewiele się pamięta, bo nogi drżą z wrażenia, a serce wali jak młot. Przecież tutaj wykuwała się historia światowej muzyki. Ściany są nią przesiąknięte.

Macie jeszcze jakieś muzyczne marzenia?

Kilka udało się zrealizować. Gramy, oprócz cudzych, także własne piosenki, praktycznie bez przerw, ćwierć wieku w tym samym składzie. Mamy swoich wiernych odbiorców, dajemy ludziom radość. Nie narzekamy na posuchę koncertową, właściwie każdy weekend mamy zajęty. Zwiedziliśmy świat i występowaliśmy w miejscach magicznych. Ci czterej koledzy, którzy stanęli z gitarami w „Beanusie”, nawet o tym nie marzyli..., a jednak wspólnie nam się udało. Nagraliśmy jedną płytę, dedykowaną naszemu polskiemu idolowi, Krzysztofowi Klenczonowi. Teraz kończymy nagrywać w studiu materiał na autorski album. Jako bonus dołożymy nasze wersje największych przebojów The Beatles, to taki ukłon w stronę fanów. Rozwijamy się muzycznie. Koncertowaliśmy wspólnie z orkiestrami symfonicznymi - to niezwykłe uczucie, gdy prezentuje się muzykę w tak oryginalnej odsłonie. Nieprzypadkowo obchody naszego jubileuszu rozpoczęliśmy koncertem w Filharmonii Pomorskiej, co ważne - wypełnionej po brzegi. 25 sierpnia spełni się kolejne marzenie. W Operze Leśnej w Sopocie odbędą się wspólne urodziny The Beatles (pięćdziesiąte) i nasze (o połowę skromniejsze). Transmisji na żywo podjęła się Telewizja Polsat, wystąpimy razem z plejadą polskich wokalistów, naszych przyjaciół. Zaprosiliśmy Perfect, De Mono, Kombi, Ryszarda Rynkowskiego, Braci Cugowskich. Przyjęli zaproszenie bez mrugnięcia okiem. Powstanie imponujące telewizyjne widowisko, coś, czego w Polsce jeszcze nie było. Jesienią chcemy pokazać ten spektakl na kilku wielkich scenach w Polsce, nie wyobrażamy sobie, abyśmy nie przyjechali z tym do Bydgoszczy.

Czy Żuki kiedyś przestaną grać?

Pewnie kiedyś tak, bo świat jest już tak skonstruowany, że wszystko się kończy. Jak na razie, przemy do przodu, tworzymy, gramy i mamy energię taką samą jak w pierwszym roku wspólnego koncertowania. Muzyka daje niewyobrażalną siłę. Doświadczamy tego każdego dnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!