Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z łatką Glam Rocka

Redakcja
Tomek Czachorowski, na zdjęciu: Natalia Pawłowska (skrzypce), Joanna Krempeć-Kaczor (kontrabas), Joanna Laskowska (wiolonczela), Dorota Gajek (skrzypce), Marta Lutrzykowska (altówka)
Przełamujemy klasyczny schemat. Poprzeczka jest wysoko, bo rockowe aranżacje są trudne. Ale możemy się przy tym bardziej otworzyć i wyżyć! - Z zespołem Spring Quintet* rozmawia Lucyna Tataruch

Przepytanie pięciu dziewczyn naraz to nie jest łatwe zadanie…
Natalia: Na razie czterech, piąta się spóźni.

… na dodatek nie będę ściemniać - o muzyce klasycznej nie wiem nic.
Marta: No to dobrze, że nie planowałyśmy wcale o tym rozmawiać (śmiech).

Nie? Wszystkie kończyłyście Akademię Muzyczną, gracie w orkiestrach, w filharmonii, operze, udzielacie lekcji gry…
Dorota: … i wciąż szukamy nowych zadań, dlatego teraz w Spring Quintet gramy rocka!

A jednak przede mną siedzą elegancko ubrane kobiety z instrumentami smyczkowymi.
Dorota: Ten wizerunek jest świadomy. Klasyka z pazurem. Przykleiłabym nam łatkę glam rocka.

Mimo wspólnej łatki, mam wrażenie, że bardzo się od siebie różnicie. Może powiedzcie najpierw kilka słów o sobie?
Marta: To ja może powiem (śmiech). Zacznijmy od Doroty skrzypaczki - jest zdecydowanie najbardziej ambitna z nas wszystkich, wybiera cel i do niego dąży. Jest naszą liderką i dobrze, dzięki temu to wszystko działa. Spring Quintet jest jej inicjatywą. Natalia, druga skrzypaczka… taka uosobiona łagodność, która nie dolewa oliwy do ognia, tylko wręcz przeciwnie, umie wypracowywać kompromisy. Asia kontrabasistka to taka nasza opoka. Męski pierwiastek, oczywiście w tym dobrym znaczeniu.
Dorota: Dla mnie Aśka jest jak Ringo Star w The Beatles (śmiech). No i mamy jeszcze póki co nieobecną Joasię wiolonczelistkę. Temperamentna bardzo, estradowy ogień.

Zabrakło w opisie Marty altowiolistki…
Marta: Ja jestem od wygłupów, jakżeby inaczej.

Skrzypaczka, kontrabasistka, wiolonczelistka… OK, te nazwy wszyscy znają. Ale altowiolistka? Wybacz - ludzie wiedzą o czym Ty do nich mówisz, gdy próbujesz powiedzieć, czym się zajmujesz?
Marta: (śmiech) Jasne, że nie. Zdarza się, że na przykład w rozmowie z kimś altówka występuje jako instrument dęty. Ale wystarczy powiedzieć „takie większe skrzypce”.

Nie pomyliłam się, że jesteście zupełnie różne. Uzupełniacie się?
Dorota: Tak, każda wnosi czynnik kreatywny. Tworzymy komplet. Mamy taką przestrzeń, w której wszystkie osobowości mogą zabłysnąć.

Znacie się ze szkoły?
Marta: Nie, byłyśmy rozbite rocznikami. Natalia jest najmłodsza.
Dorota: Ja Asię znam od czasów studenckich, Martę poznałam w pracy w Operze Nova, a resztę dziewczyn ogólnie w środowisku muzycznym. I tak jakiś czas temu powstał ten skład.

Jakie były kryteria doboru do zespołu?
Dorota: Talent i uroda oczywiście (śmiech). Jest jeszcze jeden element - osobowość.

A płeć?
Dorota: To jest raczej przypadek… Chociaż przyznam, że kiedyś żeński skład to było coś oryginalnego. Teraz to już powszedniość, ale na przykład 10 lat temu były przede wszystkim zespoły męskie albo mieszane.

Czy kobiety grają inaczej niż mężczyźni?
Marta: To jest kwestia osobowości, charakteru i podejścia do tej tematyki. Można by pomyśleć, że ostrzejsze granie jest męskie, ale nie każdy facet ma to w sobie. Muzyka nie ma płci.

Ale gdyby tak spojrzeć na orkiestrę symfoniczną, to na przykład na Waszych instrumentach grają przeważnie kobiety.
Dorota: W tej chwili to faktycznie sfeminizowany zawód… myślę, że głównym powodem jest ekonomia. Mężczyźni szukają bardziej intratnych zawodów.

Asia, jako „męski pierwiastek”, jak widzisz to babskie granie?
Asia: (śmiech) No ja myślę, że jednak inaczej gra się z paniami, a inaczej, gdy skład jest mieszany… Tego może nie słychać w końcowym efekcie, bardziej chodzi o rodzaj współpracy.

Że niby z facetami lepiej?
Asia: Mnie to akurat obojętnie. Ale kobiety postrzegają świat trochę inaczej i czasem są to te lepsze aspekty, a czasem… rzekłabym, że wkradają się w ich relacje elementy rywalizacyjne. Na szczęście nie w naszym gronie, ale tak ogólnie zauważyłam, że się to zdarza. Panowie są bardziej konkretni, może nie zwracają tak uwagi na szczegóły?

Może my rywalizujemy, bo czujemy, że musimy coś udowodnić jeszcze bardziej?
Asia: Być może. Ale zdaje się, że my jesteśmy z Wenus, a oni są z Marsa (śmiech).

Aha, czyli to po prostu kwestia planety.
Marta: (cicho podpowiada) Topografia.
Dorota: Ja myślę, że mężczyźni zupełnie naturalnie ustawiają się według hierarchii w grupie. U nas każda z pań jest indywidualnością i chce mieć swój głos. Ważne, aby tego nie gasić. Wymiana pomysłów i odczuć jest konieczna, by się rozwijać.

Dużo rozmawiacie na próbach?
Asia: Tylko na temat. Plotkujemy dopiero jak już skończymy próbę.
Dorota: To jest mój pierwszy skład, w którym nawet nikt podczas prób nie pyta o przerwy…

Nagrałyście niedawno płytę „Nexus”, której fragmenty można posłuchać na Waszej stronie www.springmusic.pl. Usłyszymy na niej covery AC/DC, Pink Floyd, Deep Purple i wielu innych. Kto wybierał ten repertuar?
Dorota: To wypadkowa propozycji naszego aranżera Dariusza Zbocha i tego, co naszym zdaniem najlepiej brzmi w smyczkowym ujęciu. Pokochałyśmy w tej muzyce ducha wolności, ekspresję, energię i szczerość. Wybrane utwory mają też ciekawą warstwę liryczną - słowa są natchnieniem naszych instrumentalnych interpretacji.

Natalia, czy Ty - jako najmłodsze ogniwo w zespole - podobnie to czujesz?
Natalia: Tak… Mnie się w tych naszych aranżach najbardziej podoba to, że przełamujemy klasyczny schemat, gdzie trzeba ciągle się mieć pod kontrolą, nie ma miejsca na własną inwencję. Im mniej się ingeruje w utwór, tym lepiej. Tutaj poprzeczka też jest wysoko, bo te rockowe aranżacje są trudne, ale można być bardziej otwartym, można też się wyżyć. Nawet fizycznie - przy nagrywaniu płyty zauważyłyśmy po jakimś czasie, jak bardzo mocno musimy grać, cięższą ręką.

Koncerty chyba też są zupełnie inne niż te w filharmonii czy w operze…
Natalia: Jasne, przede wszystkim na koncercie jak jest entuzjastyczna publiczność, to ta energia nas zaraża. Są takie utwory, przy których zawsze pod sceną musi być czad, na przykład wspomnianego AC/DC.

Denerwujecie się przed występami?
Natalia: Ja czasem tak.
Marta: Ja bym się bardziej denerwowała, jakbym miała sama wyjść. W piątkę nie czuję tremy. Jest mały dreszczyk, ale bez tego to w ogóle nie miałoby sensu.
Dorota: Publiczność mobilizuje i uruchamia w nas jakieś dodatkowe siły. Ja też czasem czuję przed koncertem lekką tremę, ale jest ona wpisana w ten ogólny, zupełnie wyjątkowy stan.

Czujecie się absolutnie pewnie w tym, co robicie?
Marta: Tak, ale zawsze jest niedosyt, na przykład przy tej płycie ja jeszcze czasem sobie myślę - a mogłam to trochę inaczej zagrać…
Asia: Bo nie ma czegoś takiego, jak skończona perfekcja. W muzyce jednak ciągle szukamy i zawsze, nawet po najbardziej udanym nagraniu czy wykonaniu, można znaleźć jeszcze coś nowego. Czegoś się nauczyć.
Marta: Mnie to czasem denerwuje, że tyle lat gram i gram, a gdy pojawia się coś trudnego, znowu trzeba ćwiczyć. To się nigdy nie kończy. Nad formą trzeba pracować, jak w sporcie.

Granie wymaga wielu wyrzeczeń?
Dorota: Tak i to też jest przy okazji świetny trening cierpliwości, czy wszystkich tych cech, które są potrzebne do osiągania celów, balansowania pomiędzy życiem artysty a zwykłymi obowiązkami. Trudno to czasem zrozumieć innym i ja się nawet nie dziwię. Ludzie myślą może, że wystarczy wziąć instrument i zagrać koncert, a to zupełnie coś innego…
Asia: Tak, ile razy ja już słyszałam: „Czym ty jesteś taka zmęczona, przecież tylko sobie grasz”.
Dorota: No właśnie. A jednak każdy koncert wymaga procesu przygotowań i nauki. Wyobraźmy sobie, że muzykowi nie płaci się za godzinę koncertu, tylko za 20 lat nauki, umożliwiającej wykonywanie tego zawodu.

Ile jest w tym ciężkiej pracy, a ile talentu?
Natalia: Bez talentu praca jest jeszcze trudniejsza. To potem słychać, czegoś brakuje. Ale tak jak Dorota mówiła, aby dojść do poziomu profesjonalnej gry, trzeba poświęcić ogromną ilość czasu. Jednak myślę, że dla każdej z nas granie jest już jak oddychanie, bo robimy to od dziecka, jakby od zawsze.
Marta: No właśnie, u muzyków chyba nie ma tych rozterek, co robić, jaką szkołę wybrać, co dalej. Po prostu idzie się tą drogą.

(dociera Joasia wraz z wiolonczelą)

No i jest w końcu jakiś ogień! Cześć Joasiu wiolonczelistko, będę musiała Cię tak nazywać, żeby odróżnić Cię od Asi kontabasistki.
Joasia: Nie ma problemu.

Przegapiłaś 3/4 rozmowy, musimy więc jakoś wprowadzić Cię w temat… Łatwo taszczy się tę wielką wiolonczelę?
Joasia: Nie (śmiech). Ja zawsze chciałam grać na skrzypcach, ale moja mama stwierdziła, że tego nie wytrzyma. Chciałam też grać na fortepianie, ale nie mieliśmy możliwości kupienia instrumentu. Została więc wiolonczela. Teraz oczywiście nie żałuję i dziękuję mojej mamie za tę sugestię, ale czasem, gdy to targam ze sobą, to w myślach jestem bardzo daleko od podziękowań (śmiech).

No właśnie, a czy zdarzają Wam się jakieś kryzysy? Myśli, żeby rzucić już to granie raz na zawsze?
(Asia, Marta i Dorota przecząco kiwają głowami)
Joasia: Ja miałam taki kryzys. Oczywiście, nie przez wielkość instrumentu. Po prostu dawniej chciałam być weterynarzem, tak bardzo, bardzo. I do tej pory został we mnie sentyment do tego zawodu. Był taki moment, że mogłam wybrać weterynarię, ale przytłoczył mnie nadmiar obowiązków, związanych z nowym tematem. A granie było od dziecka, więc zostałam już przy tym.

Natalia, a Ty?
Natalia: Ja w czasie studiów miałam taki moment. Męczyła mnie ta presja i muzyka klasyczna, to poczucie, że wszystko musi być takie doskonałe. Zwątpiłam w to, że mogę grać tak świetnie, jakbym chciała. Pamiętam, że nie było to miłe. Te myśli znikały i wracały. Teraz już tego nie mam.

Tak mi się skojarzyło - parę dni temu byłam w kinie na filmie „Whiplash”. Historia jest o młodym perkusiście, który chce osiągnąć sukces. „Pomaga” mu w tym muzyk mentor, dość osobliwymi metodami - poniża go, obraża, nieustannie krytykuje. Coś na zasadzie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Ja tak rozumiem tę presję, o której Natalia powiedziała. Czy to faktycznie jedyna droga?
Natalia: No właśnie na mnie to nie działa, wręcz tego nie znoszę. Przez tego typu zachowania miałam te swoje zwątpienia. Jak mi jacyś mistrzowie mówią, że nic nie potrafię, no to… Nie ma w tym już żadnej radości. Zaczyna się walczyć ze sobą i z graniem. No ale pewnie są ludzie, na których to działa…
Dorota: Myślę, że takie metody kaleczą duszę, osobowość, niszczą pewność siebie. Po drodze traci się też coś bardzo ważnego, nie tylko w sferze muzycznej.

Muzycy to wrażliwcy?
Asia: Ależ oczywiście.

W czym to się objawia na co dzień?
Asia: Łatwo nas urazić, zranić. Chyba nie mamy tej skorupy ochronnej.
Natalia: W samo granie trzeba włożyć dużo emocji, a przez to też się odkryć, otworzyć…
Dorota: Tak jak Natalia mówi, pracujemy od lat szkolnych na emocjach. Ciągłe wyzwania, pokonywanie samych siebie - to z pewnością ma wpływ również na skalę i intensywność naszej emocjonalności. Muzyka może właśnie jest eliksirem szczepu wrażliwców?

Czy szczep wrażliwców dogaduje się z innymi ludźmi?
Joasia: Jakoś tak niestety wychodzi, że otaczamy się chyba w większości muzykami…

Niestety?
Joasia: W tym środowisku czasem czuć taką konkurencyjność. Ale oczywiście nie można generalizować, zależy na kogo się trafi. Bywa jednak tak, że ktoś, kto nie gra, potrafi nas bardziej docenić…
Marta: Tak „Ojej ty grasz, ale super” (śmiech).
Joasia: (śmiech) No tak, ale chciałam tylko powiedzieć, że nie ma reguły.
Dorota: Ja lubię spędzać czas z osobami niezwiązanymi zawodowo ze sztuką. Daje to dystans. Rozumiem o czym mówi Joasia. Ostatnio koresponduję z panią architekt, poznałyśmy się podczas mojego koncertu z cyklu Violin & Multimedia. Jej słowa to gotowe, trafne recenzje, coś innego niż koleżeńskie „gratuluję”.
Natalia: Ja mam jedną koleżankę, która nie gra…

Jedną???
Marta (śmiech): Tak, ja też słyszałam kiedyś o kimś, kto nie gra, legenda głosi, że tacy ludzie istnieją…
Natalia: No jedną z tych takich bliższych! I przyznam, że czasem czuję różnicę w sposobie odbierania świata… nie umiem tego tak do końca opisać.

Ale nie uwierzę, że Wasz świat to tylko granie. Jak się relaksujecie?
Marta: Alkoholem. (śmiech dziewczyn). Nie śmiejcie się, tylko same powiedzcie coś innego! Ja akurat żartowałam, nie mogę pić, bo karmię.
Natalia: Dla mnie najlepszy jest seans filmowy z ukochanym.
Joasia: No dobra, to ja też się przyznam do tego.
Dorota: I ja! Ale lubię też odreagować aktywnie: wycieczki rowerowe, tenis, treningi.

A ty Asia?
Asia: Ja nie mam czasu na relaks. Poważnie, jak mam wolną chwilę, to idę poćwiczyć. Może mimo wszystko właśnie to mnie uspokaja?

OK, życzyć więc Wam jeszcze więcej grania?
Dorota: Pewnie! Zamierzamy koncertować, ruszamy na festiwale, 5 marca zagramy ważny koncert w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, ponieważ nasze show po raz pierwszy zostanie rozbudowane o elementy aktorsko-taneczne. Będziemy miały gości na scenie, same też bardziej się uaktywnimy. Kolejne wyzwanie przed nami!
Marta: Ja tylko od razu mówię, że szpagatu nie zrobię.

*Spring Quintet

kwintet smyczkowy, założony wiosną 2004 roku; w obecny skład wchodzi: Dorota Gajek (skrzypce), Natalia Pawłowska (skrzypce), Marta Lutrzykowska (altówka), Joanna Laskowska (wiolonczela) i Joanna Krempeć-Kaczor (kontrabas); artystki przed końcem 2014 roku nagrały płytę „Nexus”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!