Takich wyborów w Polsce jeszcze nie było. Brutalna szermierka w świetle telewizyjnych kamer i rekordowa frekwencja przy urnach przyniosły porażkę rządzących, którzy przecenili samych siebie.
<!** Image 2 align=right alt="Image 66524" sub="Dr Aleksander Lasik: - Wysoka frekwencja świadczy o tym, że coraz bardziej zaczynamy doceniać własny głos w wyborach / Fot. Tadeusz Pawłowski">Kiedy Prawo i Sprawiedliwość parło do wcześniejszych wyborów parlamentarnych, było przekonane, że tym razem zwycięży jeszcze wyraźniej. Do pewnego momentu wydawało się, że tak rzeczywiście może być, a potwierdzały to sondaże. Szala zaczęła się przechylać na stronę Platformy Obywatelskiej po telewizyjnej debacie liderów obydwu ugrupowań, gdy kampania stała się wyjątkowo ostra i brutalna.
Walka na debaty
Czy wyniki wyborów były zaskoczeniem? Można zaryzykować twierdzenie, że nie. Z drugiej jednak strony, jeszcze nigdy wyborom w wolnej Polsce nie towarzyszyło tyle emocji, nie było takich zmian i przetasowań personalnych w trakcie kampanii. Czy można zatem pokusić się o próbę oceny, jak sposób prowadzenia kampanii, kształtowanie wizerunków ugrupowań i postawa poszczególnych osób przełożyły się na ostateczne rezultaty głosowania?
Zdaniem dr. Aleksandra Lasika, socjologa i historyka z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, tym razem wybory parlamentarne odbywały się w formule kampanii prezydenckiej. Czegoś takiego w Polsce jeszcze nie było. Głównymi i niemal jedynymi obecnymi w kampanii postaciami byli liderzy poszczególnych partii.
<!** reklama>- Wykreowano w trakcie tej kampanii jasne i wyraziste postaci polityków, którzy wzięli pod „swoje skrzydła” wszystkich potencjalnych parlamentarzystów - mówi Aleksander Lasik. - To nie lokalni politycy rywalizowali ze sobą w terenie, ale poprzez telewizyjne debaty i objazdowe występy w całym kraju - przywódcy.
Jak twierdzi dr Lasik, przyspieszony termin wyborów spowodował, że praktycznie żadna z partii nie była przygotowana do przeprowadzenia odpowiedniej kampanii, wszyscy poszli więc „na skróty”.
- Przebieg kampanii był w dużej mierze sterowany przez splot okoliczności i przypadków - dodaje dr Lasik. - Improwizowano, przyłapując rywala na jakiejś niekonsekwencji czy wpadce. Czepiano się słów, sporo było wniosków do sądu w trybie wyborczym, a rytm kampanii wyznaczały słowne potyczki. Z tego zrodziła się nie do końca kontrolowana spirala pretensji, daleko wykraczająca poza ramy merytorycznej dyskusji. W tej kampanii bardziej komfortową sytuację miało Prawo i Sprawiedliwość. Wystarczało mu bowiem oświadczenie, że będzie kontynuować dotychczasową politykę. Ci, którzy do władzy się dobijali, byli w trochę trudniejszej sytuacji. Musieli mieć alternatywę. Platforma Obywatelska dokonała tego w sposób, moim zdaniem, nie najlepszy. Powinno być z jej strony punktowanie: my na waszym miejscu zrobilibyśmy tak i tak. Albo: będziemy się starali doprowadzić do takiej sytuacji ekonomicznej, która pozwoli na zbudowanie tylu a tylu mieszkań czy kilometrów dróg. Zamiast tego było bezwarunkowe formułowanie obietnic wyborczych, co przy tak krótkiej kampanii nie powinno występować. Za 4 lata może się okazać, że rządzacy znajdą się w takiej samej sytuacji, jak dzisiaj PiS rozliczany za niewybudowanie obiecanych 3 milionów mieszkań czy autostrad. W obecnej sytuacji im bardziej konkretna obietnica, tym gorzej dla polityka.
Niechęć do obozu władzy
Na końcowy rezultat Platformy Obywatelskiej, zdaniem Aleksandra Lasika, wpływ miało tak wiele czynników, jak bardzo zróżnicowane jest nasze społeczeństwo. Nie da się jednoznacznie wskazać, co przeważyło szalę, choć z dużą dozą prawdopodobieństwa da się wskazać co najmniej kilka elementów w kampanii wyborczej, o których powszechnie wiadomo. Jednak zarówno po jednej, jak i drugiej stronie zdarzały się ewidentne kiksy i wpadki. Ze strony Platformy było to np. wypominanie PiS-owi liczby zabitych w wypadkach drogowych, a ze strony rządowej - choćby zła polityka informacyjna. To przekładało się na rzeczywistą niechęć większości mediów do obozu władzy. Z jednej strony bowiem rządzący bardzo chwalili minister spraw zagranicznych Annę Fotygę, a z drugiej właściwie nikt nie wiedział, na czym polegają jej sukcesy.
Tak wysoka frekwencja była dla wszystkich zaskoczeniem. To efekt formuły kampanii i rywalizacji właściwie dwóch obozów.
- Tak naprawdę wybór był typu: czarne czy białe? - uważa dr Lasik. - Używając sportowego porównania: na derbowy mecz przyjdzie zawsze więcej widzów niż na zwykłe zawody z udziałem kilku drużyn. Frekwencja, moim zdaniem, świadczy też o tym, że coraz bardziej zaczynamy doceniać własny głos w wyborach, przekonujemy się, że głos biskupa i pani z agencji towarzyskiej znaczy dokładnie tyle samo.Wydaje mi się także, że te wybory ustabilizowały na dłużej polską scenę polityczną. Chyba od tej pory będziemy mogli mówić o czterech liczących się partiach.
Uwagę wyborców musiały zwrócić duże rozbieżności pomiędzy sondażami opinii publicznej prowadzonymi przez różne firmy. Nawet - wbrew twierdzeniom telewizyjnych prezenterów - duże różnice między szacunkami ogłoszonymi w „wieczorach wyborczych” a oficjalnymi wynikami. Łatwo zauważyć od lat ten sam trend: rezultaty takich ugrupowań jak Samoobrona czy LPR w poprzednich wyborach, a teraz PiS-u były wyższe, niż wynikało to z sondaży.
Sondaże nie zawsze prawdziwe
- Różnice między sondażami a prawdziwymi wynikami rzeczywiście są spore - potwierdza dr Aleksander Lasik. - Bierze się to z metodologii badawczej traktującej społeczeństwo jako monolit, nie uwzględniającej różnic np. regionalnych. Ponadto badania ze względów komercyjnych są przeprowadzane na zbyt małych próbach - chodzi o to, by robić je szybko, oszczędnie i w miarę często. Bardzo wiele zależy też od sposobu formułowania pytań, możliwych wariantów odpowiedzi, a nawet sposobu pytania. Robią to różne pracownie w różny sposób, stąd tak odmienne bywają wyniki. I rzeczywiście, w sondażach wychodzi też niemówienie prawdy nawet przez kilka procent populacji. Bywa, że ludzie się wstydzą przyznać, na kogo głosowali. Wiele zależy od tego, gdzie i jak zadano pytanie, czy np. w obecności członków rodziny. W człowieku jest coś takiego, że woli być postrzegany na zewnątrz jako „swój”, postępujący zgodnie z modnymi trendami.