Biegły one najkrótszą drogą do centrum - w stronę ronda Kujawskiego - i tam... kończyły się pętlą. Do szkoły musiałem więc startować z przystanku, z którego tramwaj ruszał w stronę przeciwną do celu podróży, by dotrzeć do niego po długiej wędrówce przez pół miasta.
Minąć musiało prawie pół wieku, by z Wyżyn, nie mówiąc już o Wzgórzu Wolności i Szwederowie, po szynach można było docierać do centrum naprawdę najkrótszą drogą. Bo przecież taka kiedyś musiała być koncepcja sieci tramwajowej w Bydgoszczy - porzucona, gdy skończyły się pożyczone przez Gierka pieniądze.
Ponad pół wieku pewnie minie, zanim pomkniemy innym przygotowanym w czasach PRL-u korytarzem dla tramwaju od ronda Kujawskiego do Błonia. Minimum kilka lat także jeszcze potrzeba do realizacji koncepcji połączenia Fordonu z dworcem kolejowym nie przez korkujące się ścisłe centrum, tylko przez Wyszyńskiego i Chodkiewicza. Na tej pierwszej arterii budowniczowie znów skorzystają z pozostałości po dawnych, peerelowskich rozwiązaniach - zielonego korytarza pomiędzy jezdniami, nad którym dla odmiany planowano kiedyś puścić estakadę, umożliwiającą bezkolizyjny zjazd z... dwupoziomowego skrzyżowania na rondzie Fordońskim.
Czyż nie piękne i śmiałe były to plany? Niestety, oparte wtedy na księżycowej ekonomii. Niemniej dzięki tym niedokończonym rozwiązaniom łatwiej dziś ziścić współczesne koncepcje komunikacyjnego rozwoju miasta. Szkoda tylko, że nie rozwijano ich zaraz po 1989 roku. W myśl przysłowia: kto szybko daje, ten dwa razy daje.
