Powodów jest kilka - i postęp motoryzacyjny, i to, że teraz auta średniej klasy, nawet te nieco starsze, są już dla przeciętnego Kowalskiego w zasięgu portfela. No więc czego ma Kowalski urzędnikowi zazdrościć? Prawie takiego samego samochodu, jaki sam ma?
Zdarzają się jednak wyjątki i wcale nie chodzi o passaty dla wojewody czy dla komendanta miejskiego policji, bo w tym przypadku można się tylko zastanowić, co takiego nagle się stało, że rząd wymienia samochody. (Może znaleziono w budżecie państwa jakieś zaskórniaki). Chodzi o unikanie przypadków przesady, jak ten, który pamiętam - ZUS rozpisał przetarg na samochód służbowy, który nie mógł być krótszy niż 4,82 metra...
O ile więc urzędnicy trzymają fantazję na wodzy, nic złego się, według mnie, nie dzieje. Urząd i instytucje muszą mieć jakąś powagę i porządnie kształtować swój wizerunek.
Podjeżdżając furmanką na ważne spotkanie, np. samorządowców, na pewno tego nie osiągną.