Jedziemy przez Rynek, kopyta Shazy ślizgają się po bruku. - Siad! - krzyczy nagle podpity łysol z ogródka piwnego. - A ty se włosy obetnij - wrzeszczy do jednego z pasażerów. Pani Halina, właścicielka pierwszej w mieście dorożki zachowuje spokój. Najważniejsze, żeby na siebie i konia zarobić.
<!** Image 2 align=right alt="Image 123675" sub="Halina Popis, zawód: stangret. Shaza, pierwszy w mieście koń dorożkarski, wiek: 6 lat, pochodzenie: nieznane, usposobienie: spokojne, bez narowów. Można je spotkać codziennie, prócz poniedziałków, na Wyspie Młyńskiej. / Fot. Piotr Schutta">Wtorek, minęła godzina 10.00. Stajnia w Myślęcinku. Pani Halina Popis zeskakuje z roweru, którym przyjechała ze Śródmieścia, przebiera się i rozpoczyna czyszczenie Shazy. Shaza ma 6 lat, nieznane pochodzenie i dziwne upodobanie do spania na leżąco. Skutki uboczne pokładania się widać rano na siwej sierści - staje się żółta.
Poranna pielęgnacja
konia (czyszczenie i mycie sierści, higiena kopyt, rozczesywanie ogona i grzywy) i zaprzęganie do bryczki trwają dwie godziny. Klacz ma swoje humory. Czasem nie chce podać którejś nogi, robi fochy przy zaprzęganiu.
- Stój ładnie, to dostaniesz chleb - obiecuje kobieta spokojnym głosem. Potem jeszcze trzeba się przedrzeć przez miasto pełne pułapek, by około 13.00 stanąć na postoju dla jedynej w mieście dorożki.
<!** reklama>- Najgorsze są światła. Czasem tak szybko się zmieniają, że ledwo zdążymy ruszyć na zielonym, już trzeba hamować, bo zmienił się cykl - mówi Halina Popis. Opowiada o tym spokojnie. Widać, że jest osobą cierpliwą. Zachowuje spokój nawet wtedy, gdy kierowcy zajeżdżają jej drogę i wyzywają ją dorożkarskim językiem przez uchylone szyby. Na szczęście, to zdarza się sporadycznie.
<!** Image 3 align=left alt="Image 123675" sub="Przygotowanie konia do wyjazdu. Pani Halina zakłada wędzidło. ">- Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to jest tylko zwierzak. Straszą konia, robią głupie żarty. Czasem podpity turysta próbuje rzucić kamykiem w nogi konia - mówi Urszula Buczyńska z Krakowa. Ma dorożkę od 12 ponad lat. Będzie kibicować pani Halinie, by jej się powiodło.
Początki łatwe nie były. Najpierw nie pozwolono jej stanąć z bryczką na Starym Rynku. Potem przez ponad miesiąc czekała, aż spółdzielnia mieszkaniowa wyrazi zgodę na rejestrację działalności pod prywatnym adresem. Następne prawie dwa miesiące to czekanie na decyzję Zarządu Dróg Miejskich. Teraz czeka na postanowienie w sprawie znaku na Wyspie Młyńskiej przy Młynach Rothera, gdzie oficjalnie ma się znajdować postój jednokonnego zaprzęgu.
- Wystartowałam trochę za późno - przyznaje Halina Popis, do niedawna bezrobotna. W biznes-planie zakładała, że pierwszy kurs wykona już w marcu, ale formalności przeciągały się, ruszyła dopiero 10 czerwca. - Szkoda, bo w maju i kwietniu była ładna pogoda, a teraz pada - żałuje. Na razie bryczka nie ma zadaszenia. Gdy mocno leje, zaprzęg nie opuszcza stajni.
Halina Popis 19 lat przepracowała jako opiekunka zwierząt w ogrodzie zoologicznym. Ciężkie warunki pracy sprawiły, że wylądowała na rencie, którą jednak ZUS po jakimś czasie cofnął. Pomysł, by spróbować swoich sił w archaicznym zawodzie fiakra i jeździć dorożką w centrum miasta wymusiło życie: ciężko było znaleźć pracę.
<!** Image 4 align=right alt="Image 123675" sub="Pani Halina czeka na pasażera. W głębi znudzony sympatyk Shazy. Największe emocje bydgoska dorożka wywołuje na razie wśród dzieciarni.">- Zresztą od dawna chodziło mi to po głowie. Miałam wcześniej taki pomysł, żeby dorabiać sobie do renty, wożąc latem turystów po Borach Tucholskich. Wtedy to nie wyszło - mówi kobieta, poprawiając czarny cylinder. W jednej dłoni z wyczuciem trzyma lejce, w drugiej wędkarski podbierak, który zawsze jest w pogotowiu. Sposób z „łapaczką" (koń może zostawić pamiątkę na jezdni w najmniej oczekiwanym momencie) podsunęli jej fiakrzy z Krakowa, gdzie jest ponad 30 dorożek. Zajmują Rynek Główny. Aby nie robić tłoku, podzielono ich na dwie grupy. Jedni wyjeżdżają w dni parzyste, drudzy w nieparzyste.
Kilka dni temu udało się pani Halinie wypożyczyć z magazynów opery kostium stangreta: czerwony surducik i szamerowane spodnie. Surdut jest dobry, ale spodnie trzeba było zwężyć. Wcześniej były małe perturbacje z dopasowaniem uprzęży na konia, trzeba było też przerabiać bryczkę, bo dyszle okazały się za krótkie. Potem jeszcze wymiana kół, montaż hamulca pneumatycznego i kilka innych niezaplanowanych wydatków. W zawodzie fiakra lekko nie jest.
Pieniądze na nietypowy projekt wyłożył urząd pracy. 17 tysięcy złotych w ramach programu aktywizującego bezrobotnych
„Abc przedsiębiorczości”.
Dotacja jest bezzwrotna pod warunkiem, że działalność uda się utrzymać co najmniej przez rok. Na razie (nie minął jeszcze miesiąc od pierwszego wyjazdu na ulice miasta) największe zainteresowanie nietypowym widokiem wykazują dzieci. Dorośli pytają głównie o ceny: pół godziny wokół Rynku i po najbliższej okolicy - 50 złotych, godzinna przejażdżka do parku przy hali „Łuczniczka” nad brzegiem rzeki - 150 złotych, dwugodzinna podróż nad Kanał Brdy - 180 zł. Zanim się zniechęcimy - w Krakowie najtańszy, króciutki kurs poza Rynek to wydatek rzędu 170 złotych, a utrzymanie konia kosztuje miesięcznie około 600 zł, nie licząc kowala i lekarza weterynarii.
Z historii
<!** Image 5 align=left alt="Image 123675" sub="Zdjęcie dorożek na Wełnianym Rynku pochodzi z książki Zdzisława Hojki pt. „Okruchy miasta”.">Dorożki i ryksze
Na zdjęciu z 1892 r. widać postój dorożek na bydgoskim Wełnianym Rynku. Ile ich było, jakie obowiązywały taksy? Nie wiadomo. Nawet przewodnicy miejscy mają problem z tego rodzaju wiedzą. W Archiwum Państwowym zachowały się jedynie wpisy na temat dorożek z mniejszych miast w regionie - wykazy i cenniki. Dzisiaj z dorożek znany jest Ciechocinek. W Toruniu zaprzęg wożący turystów zniknął kilka lat temu. Zastąpiły go riksze. Postój dorożki znajdował się przy Krzywej Wieży.