Baty z jednej strony, zachwyty z drugiej. Takie były reakcje na wiele propozycji 17. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Kontakt”. Z jednym wyjątkiem - łotewskiej „Soni” - spektaklu o niekochanej kobiecie, którą w Toruniu pokochali absolutnie wszyscy.
<!** Image 2 align=none alt="Image 54409" >Zwycięski spektakl Belgów dla jednych był olśniewający. Dla innych - bez treści. Uhonorowane drugą nagrodą przedstawienie Niemców jedni nazywali wirtuozerią, inni niestrawną wizją bez sensu. Skrajność ocen dowodzi, jak różne są dziś oczekiwania widzów. A co dają im teatralni reżyserzy ze wschodu i zachodu Europy?
Krwiożercza rewolucja
Sądząc z większości festiwalowych spektakli, twórców obchodzi głównie człowiek uwikłany w społeczne zależności. Człowiek jako wielki manipulator dziejów i jako ofiara tej manipulacji.
O rewolucji zjadającej własne dzieci i mechanizmach uwodzenia tłumu opowiadali Węgrzy z teatru w Kecskemet pod wodzą Gezy Bodolaya za pomocą „Śmierci Dantona” Buechnera. Sztuka twórcy sprzed dwustu lat zawiera prawdy ponadczasowe, ale reżyser nie próbował o tym przekonywać, każąc widzom słuchać przydługich tyrad przywódców Rewolucji Francuskiej. A przecież jeszcze starszy tekst Szekspira „Miarka za miarkę”, obnażający powszechną obłudę rządzonych i rządzących, w interpretacji Anny Augustynowicz zabrzmiał nadzwyczaj współcześnie. Gdy padało słowo „prawo”, na widowni dawało się słyszeć szept „i sprawiedliwość”, choć inscenizacja warszawskiego Teatru Powszechnego nie ma nic wspólnego z doraźną publicystyką.
Nazbyt publicystyczny był za to musicalowy spektakl „Przejście” Władimira Pankowa z Centrum Dramaturgii i Reżyserii w Moskwie, którego jury postanowiło nagrodzić premią dla młodego twórcy. Prostytucja, nietrwałość rodzin, narkomania, bieda, a na drugim biegunie wszechwładza oligarchów i imperialne tęsknoty - dostaliśmy dość powierzchowny przegląd problemów postkomunistycznej Rosji.
Straszny nie tylko komunizm
Do historii sięgnął też Petr Zelenka, przypominając biografię przedwojennego radzieckiego wynalazcy i szpiega Lwa Teremina. W subtelnie ironicznej inscenizacji z Pragi zobaczyliśmy okrucieństwo totalitaryzmu i bezlitosne reguły amerykańskiego snu.
Z kolei reżyser Luk Perceval z zespołem berlińskiego teatru Schaubuehne am Lehniner Platz przeniósł powstałą pół wieku temu sztukę Arthura Millera „Śmierć komiwojażera” w dzisiejsze realia. Ta interpretacja historii starzejącego się człowieka, ojca niezbyt udanych synów, którego po latach pracy szef wymienia na młodszego, dostała drugą nagrodę. Człowiek jako pracownik, bezwzględnie wykorzystywany przez molocha korporacji, obchodzi też twórców na wschodzie. O tym przekonywała Dalia Jakubauskaite, która wyreżyserowała „Skrzywienie kręgosłupa” w wileńskiej Drukarni Sztuk.
Obsypana największą liczbą nagród „Sonia” Alvisa Hermanisa z Rygi, według Tatiany Tołstej, była na tym tle jedynym wyznaniem wiary w dobroć człowieka.
<!** reklama right>Moda na „brutalizm” nie przeminęła. W berlińskiej „Śmierci komiwojażera” oglądamy obwisłe, gołe brzuchy aktorów. Bohater uprawia seks z kochanką, wyglądającą jak tandetna gwiazda porno, a inny, w nadekspresyjnym monologu traci oddech i się ślini. W takiej stylistyce utrzymany jest też opolski „Baal” Marka Fiedora. Pewnie ukazanie hedonistycznej, egoistycznej strony człowieka wymaga pokazania seksu i bójek, ale o opolskim przedstawieniu można mówić, że golizną, przemocą i wulgaryzmami epatuje. Wrażenie to potęgowało nie najlepsze aktorstwo.
Wierny swojemu językowi teatralnemu pozostaje Eimuntas Nekrosius, wielki przegrany festiwalu. Jego „Faust” też podzielił odbiorców. Jedni zarzucali mu powielanie dawnych pomysłów i poszatkowanie arcydzieła Goethego. Inni jeszcze raz dali się uwieść symbolicznym, poetyckim wizjom Litwina. Za oryginalną formułę teatru nagrodzono jednak „Opowieści łotewskie” Alvisa Hermanisa. To był rodzaj teatralnego eksperymentu. Aktorzy sami szukali ludzi, których historie odegrali. Obejrzeliśmy kilka z kilkudziesięciu opowieści. Lwią część jednej z nich stanowił film wideo nagrany na weselu. Zarejestrowano na nim nagłą śmierć jednego z weselnych gości… Czy to jeszcze teatr? - pytali widzowie. Zapewne jednak o dramaturgii tego spektaklu można by się wypowiadać, gdyby zobaczyło się całość.
Czekali na odmianę
Zwyciężyło przedstawienie też przemawiające językiem sobie tylko właściwym, przejmujące „vsprs” gandawskiego zespołu Les Ballets C. de la B. Jego wykonawcy wyrażali obsesje i pragnienia swoich bohaterów perfekcyjnym ruchem. Nie wszystkich przekonali. Nieprzekonani domagali się jasnego przesłania i oburzali, że teatr tańca stanął w szranki z teatrami dramatycznymi, co oznacza, że porównywano nieporównywalne. Zapewne jest w tym stwierdzeniu ziarno prawdy. Ale z tego wynika też, że ci, którzy Belgom dali się zauroczyć, bardzo czekali na odmianę.