70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego zastanie pana Henryka Olczaka, pseudonim „Kajtek”, w najlepszym razie w fotelu, choć plan jest taki, by pod pomnik Powstańca Warszawskiego u zbiegu ulic Gdańskiej i Czerkaskiej jednak dojechać, choć jest jeden problem: dziś rano wiceprezes Koła Terenowego Związku Powstańców Warszawskich w Bydgoszczy jedzie na zdjęcie gipsu ze złamanej ręki i nogi. Przewrócił się w dniu wyborów do europarlamentu i od tamtego dnia męczy się z unieruchomionymi kończynami, z odparzeniami. Do tego te trudne wspomnienia...
[break]
- Zostało nas w Bydgoszczy zdaje się, że siedmioro, a było 52 członków. Ostatnio syn zabrał jednego z naszych kolegów do siebie, do Krakowa - mówi powstaniec. - Wielu z nas ciężko choruje, jesteśmy po udarach, niechodzący, na wózkach, ja też miałem udar - opisuje niedole podeszłego wieku pan Henryk, który jednakże umysł ma jasny. Wspomina nie tylko czas wojny, ale i lata późniejsze, m.in., gdy ramię w ramię z wieloletnim rektorem prof. Janem Domaniewskim (w powstaniu pseudonim „Wilk”) budował bydgoską akademię medyczną, będąc dyrektorem ds. techniczno-ekonomicznych).
- W czasie okupacji, kiedy Niemcy weszli do Polski, po trzech latach aresztowali mi ojca. Później straciłem kontakt z rodziną, a mojej mamie gestapowcy wbijali szpilki pod paznokcie, żeby wydała swoje dzieci. Miałem wtedy 12 lat i nienawidziłem Niemców. Wybuch Powstania Warszawskiego zastał mnie w Śródmieściu. My, młodzi, przygotowywaliśmy jedzenie, roznosiliśmy picie. Pełne dwadzieścia cztery godziny było się łącznikiem. Jak gdzieś brakowało amunicji, ktoś ją nam dostarczał, a myśmy, chłopcy byli po to, żeby naboje dostarczyć do poszczególnych punktów. Jeden raz byłem w kanałach. Myślałem, że nie wytrzymam... Ledwie żywego mnie wyciągnęli! Później Niemcy zorientowali się, że powstańcy przychodzą kanałami, to podziemne przejścia zatopili. Napiszcie, że wychowywała mnie wówczas ulica, wspaniali dowódcy i Kościół, byłem ministrantem. Wierzyłem, że Matka Boska Pocieszenia mnie obroni i tak się stało...