https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Udusił i uciekł przez okno

Krzysztof Błażejewski
Nielicznych przechodniów na bydgoskim Nowym Rynku zaskoczył dziwny widok. Z budynku sądu młody człowiek wyskoczył przez okno. Uciekał, ale nikt go nie gonił.

Nielicznych przechodniów na bydgoskim Nowym Rynku zaskoczył dziwny widok. Z budynku sądu młody człowiek wyskoczył przez okno. Uciekał, ale nikt go nie gonił.

<!** Image 2 align=none alt="Image 173630" sub="W tym budynku dzisiejszego Sądu Okręgowego w latach 70. ubiegłego wieku mieściła się Prokuratura Wojewódzka, gdzie Jan P. dokonał swojej zbrodni / Fot. Archiwum Expressu">W połowie lat 70. ubiegłego wieku bydgoska milicja prowadziła śledztwo przeciwko Janowi P. z Rywałdu, dobrze jej znanemu przestępcy, wielokrotnie karanemu, uciekinierowi z zakładu karnego. Tym razem rozpatrywano jego udział w sprawie kolejnych włamań i napadu na strażnika więziennego.

<!** reklama>2 marca 1976 r. w Prokuraturze Wojewódzkiej przy Wałach Jagiellońskich w Bydgoszczy (obecnie ma tam siedzibę Sąd Okręgowy) miało odbyć się kolejne przesłuchanie Jana P. z udziałem prowadzącego śledztwo prokuratora i kapitana Milicji Obywatelskiej, 48-letniego Nikodema Kurzawy.

Zabrakło czujności

Jana P. na miejsce przesłuchania (pokój znajdujący się na parterze budynku z oknami wychodzącymi na Nowy Rynek) doprowadzono z pobliskiego aresztu śledczego. Kapitan Kurzawa znał go dobrze, bowiem wcześniej wielokrotnie przesłuchiwał. Po mniej więcej godzinie prokurator, którego nazwiska bydgoska prasa nigdy nie ujawniła, opuścił pokój, łamiąc tym samym zasady przesłuchania. Kapitan Kurzawa pozostał sam na sam z przestępcą, któremu na czas pobytu w pokoju zdjęto kajdanki. Była godzina 11.

Kiedy prokurator wrócił po godzinnej nieobecności, z najwyższym przerażeniem spostrzegł milicjanta w nieruchomej pozie, opartego głową o biurko. Jana P. w pokoju nie było, ale o tym, co się z nim stało, wymownie świadczyło otwarte okno...

Zaszedł od tyłu

- Kurzawa popełnił wielki błąd - wspomina jeden z jego byłych milicyjnych kolegów. - Wydawało mu się, że Jana P. zna na wylot. W czasie wielokrotnych spotkań poznał jego życiorys i charakter od podszewki. Zżyli się nawet ze sobą w pewnym sensie. Dlatego podczas przesłuchania zgodził się na wyjście prokuratora i popełnił kardynalny błąd, wieszając pas z pistoletem w kaburze na wieszaku razem z płaszczem. Pozwolił również Janowi P. poruszać się po pokoju, kiedy on sam notował zeznania przestępcy.

Jak ustalono później w toku śledztwa, rzeczywiście, kiedy kapitan Kurzawa sporządzał protokół przesłuchania, Jan P. zaszedł go od tyłu, objął przedramieniem szyję milicjanta i w ten sposób udusił go. Potem wyjął pistolet z kabury i pośpiesznie wyskoczył przez okno. Wśród nielicznych o tej porze przechodniów budzić musiał zdumienie jego strój: była wszak zima, a on był bez kurtki. Zaskoczeni świadkowie skoku z okna Jana P. nie gonili go. Mężczyźnie udało się uciec, a alarm został wszczęty dopiero mniej więcej godzinę po zabójstwie - po odkryciu ciała milicjanta przez prokuratora.

Stan najwyższego pogotowia ogłoszono natychmiast w Bydgoszczy, całym województwie i sąsiednich regionach. Teleksy w całej Polce w komandach i milicyjnych posterunkach odbierały listy gończe ze zdjęciami Jana P. Bydgoszcz została obstawiona: na wszystkich drogach wylotowych z miasta przeprowadzano kontrole pojazdów. Szanse na to, by Jan P. był jeszcze w mieście, były jednak nikłe.

I rzeczywiście. Jan P. bezpośrednio po ucieczce z miejsca zabójstwa doszedł do dworca kolejowego Bydgoszcz Główna i wsiadł do pierwszego pociągu osobowego, jadącego do Gdańska. Kiedy na stacji w Laskowicach Pomorskich zobaczył na peronie milicjanta, pomyślał, że jest już poszukiwany. Bojąc się zatrzymania w pociągu, wysiadł na kolejnej stacji w Warlubiu i udał się od lasu.

Do wieczora udało mu się dojść do Osia. Bardzo zmęczony, nietypowo ubrany - w samej marynarce, obcy w tej miejscowości, zwrócił uwagę współbiesiadników w restauracji, gdzie spożywał posiłek, a szczególnie miejscowego członka ORMO. Wiadomość o Janie P. wraz z rysopisem dotarła już do miejscowego posterunku. Ormowiec udał się tam, a uzyskawszy pewność co do tożsamości przybysza, powiadomił komendanta. Jak informowała prasa: „o godz. 21.05 st. sierż. Galla wspólnie z ORMO-wcem Kubickim obezwładnili Jana P. i odebrali mu broń”.

Błyskawiczny proces

Proces Jana P. w sprawie o zabójstwo kapitana Kurzawy rozpoczął się już we wtorek, 6 kwietnia 1976 r. o godz. 9, niemal równo w miesiąc po zbrodni. Oskarżającym był wiceprokurator wojewódzki Zdzisław Obuchowicz. 23-letniego Jana P. sądził skład pod przewodnictwem słynącego z surowych wyroków sędziego Henryka Mroza. Jan P. na sądowej sali twierdził, że nie zabił kapitana, że jedynie obezwładnił go i pozostawił żywego. Jednak biegli sądowi stwierdzili, że milicjant zmarł na skutek zadławienia i czas zgonu określili na tę chwilę, kiedy po wyjściu prokuratora kpt. Kurzawa pozostał sam. W ostatnim słowie wystraszony i zdezorientowany Jan P. prosił sąd o wydanie takiego wyroku, który by odstraszył innych od popełniania tego typu przestępstw. To samobójcze wręcz zdanie jednak w niczym mu nie pomogło.

10 kwietnia 1976 r., w sobotę, zapadł wyrok śmierci. W jego uzasadnieniu podkreślono brak jakichkolwiek okoliczności łagodzących, dotychczasowy pasożytniczy tryb życia oskarżonego i poważny stopień zdemoralizowania. Jednocześnie sąd stwierdził, że życie ludzkie wymaga szczególnej ochrony przed przestępcami. Ochrona ta dotyczy jeszcze w większym stopniu ludzi, którzy chronią porządek prawny społeczeństwa, a więc milicjantów.

Od zabójstwa do wydania wyroku śmierci upłynęło niewiele ponad miesiąc. To był chyba rekord Polski lat 70. Wyrok został wykonany.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski