https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzecie życie kameduły. Jak były przeor został wikariuszem w Bydgoszczy

Maciej Czerniak
Kiedy sutanna skrywa burzliwą przeszłość. Dla sądu winny, dla biskupa dobry kapłan
Kiedy sutanna skrywa burzliwą przeszłość. Dla sądu winny, dla biskupa dobry kapłan 123rf
Przed laty był sądzony za przywłaszczenie majątku zakonnego. Zrzucił habit, założył garnitur i zaczął pracę w starostwie powiatowym, by na koniec wrócić na łono Kościoła.

Ksiądz wychodzi z zakrystii. Jest szczupły, gładko ogolony. Na głowie czarna piuska, którą ściąga, kiedy zbliża się do ołtarza. Jego kazanie jest krótkie i bez zawiłości doktrynalnych.

Opowiada o tym, co przydarzyło mu się niedawno. Odebrał auto od mechanika, na próbną jazdę wybrał się w sobotę wieczorem. Na trasie szybkiego ruchu, którą ksiądz chciał „przewietrzyć” swoją maszynę, samochód odmówił posłuszeństwa. Udało mu się jeszcze zjechać na MOP. Zadzwonił do mechanika, ale ten odmówił pomocy, bo miał wolne. „A zapewniał, że kocha twój samochód, jak nikt inny…”, pada z ust kapłana. Kilku napotkanych na parkingu kierowców, w tym jeden „trucker”, zakasali rękawy, żartując pogrzebali pod maską felernego auta, po chwili silnik odżył… „To są prawdziwie dobrzy ludzie, pomogli w potrzebie”, podkreślał ksiądz na kazaniu. Mówi o nich, bo sami podobno prosili, by wspomniał o nich w kościele.

Ksiądz G. po kazaniu przyklęka przed ołtarzem, wraca do zakrystii. Kapłan, który celebruje mszę, pod koniec nabożeństwa skomentuje kazanie. Podkreśli, że nie wystarczą same dobre uczynki, by dostąpić życia wiecznego, konieczna jest wiara w Chrystusa.

- Jak większość zakonników, ksiądz G. potrafi dotrzeć do zwykłego człowieka – słyszymy od osoby dobrze znającej realia kościelne w Bydgoszczy.

Jest sierpień 2024 roku. Ksiądz G. już wie, że nie zagrzeje dłużej miejsca w swojej obecnej parafii. Pod koniec tego samego miesiąca decyzją biskupa Krzysztofa Włodarczyka rozpocznie posługę jako wikariusz w kolejnym kościele, na drugim końcu miasta. Będzie to już jego trzecia parafia w Bydgoszczy. Do bydgoskiej diecezji trafił w 2022 roku. Wcześniej przez kilkanaście lat tułał się po Polsce.

- Nazwisko zostało zmienione, ale wygląd, sposób mówienia, mimika wskazują, że ksiądz G. to były przeor kamedułów na krakowskich Bielanach – przekonuje informator.

„Totolotek”, media i człowiek z brodą

O. Maksymilian, a wcześniej ksiądz W. K. swego czasu stał się bohaterem jednego z najgłośniejszych skandali w życiu zakonnym w Polsce. Stwierdzenie wydaje się nieco absurdalne, bo mowa o jednej z najbardziej hermetycznych wspólnot zakonnych. Na całym świecie kamedułów jest kilkudziesięciu. Nad Wisłą bracia przestrzegający surowej reguły, ze ślubami milczenia włącznie i zakazem opuszczania murów żyją w dwóch klasztorach. Jednym z nich jest właśnie ten na Srebrnej Górze w Krakowie.

Maksymilian został tam przeorem w 2003 roku. Dostał zadanie uzdrowienia sytuacji finansowej wspólnoty. Od razu zabrał się do roboty.

Ci, którzy mieli kontakt z nim w latach 2003-2006, podkreślają że nie brakowało mu charyzmy i potrafił zjednywać sobie ludzi. Brodaty mężczyzna w białym habicie rozpoczął kampanię na rzecz ratowania klasztoru. Podjął współpracę z Dziennikiem Polskim w Krakowie i z Totalizatorem Sportowym. Na remont rozpadających się już, zżeranych przez grzyb domków, w których mieszkali zakonnicy, udało się nawet zebrać ponad 200 tys. zł. O. Maksymilian bywał na uroczystościach, był fotografowany z Jackiem Majchrowskim, prezydentem Krakowa.

Wyliczył, że na renowację podupadającej biblioteki klasztornej z unikatowymi woluminami i na inne konieczne prace w kompleksie zakonnym na Bielanach potrzeba około 18 mln zł. Powstała klasztorna Fundacja im. Mikołaja Wolskiego, która miała urządzić w murach klasztornych centrum kontemplacji dla świeckich, szukających duchowej równowagi. Udało się nawet uzyskać promesę ówczesnego ministra kultury, Waldemara Dąbrowskiego na częściowe sfinansowanie projektu ratowania biblioteki. Był rok 2005, otwierały się też możliwości ubiegania się o środki unijne, o czym również wspominał o. Maksymilian.

Coś złego zaczęło się jednak dziać wokół klasztoru, a szczególnie klasztornego majątku. Ledwie minęły echa kradzieży w bibliotece, których – jak podawała Wirtualna Polska – w 1998 roku dopuścił się Andrzej K., były eremita, mieszkaniec zgromadzenia, ale bez ślubów zakonnych. Ukradł kilkadziesiąt cennych zabytków wartych około 400 tys. zł. Próbował je sprzedawać antykwariatom. Ten w Bydgoszczy odwiedził aż siedem razy! K. został skazany na 6 lat więzienia.

Doszło potem do kolejnych, bardziej już profesjonalnych kradzieży z biblioteki. Rozpoczęło się kolejne śledztwo. Postępowanie z czasem objęło jednak również inne wątki – nie tylko dotyczące biblioteki, ale finansów klasztoru w ogóle. O sprawie potem ze szczegółami informować będzie Gazeta Krakowska.

W 2004 roku o. Maksymilian poznał lekarkę ze szpitala wojskowego w Krakowie

. „Małgorzata L., ordynator oddziału dermatologii, zaczęła bywać u kamedułów, opiekowała się chorymi zakonnikami, i nie brała za to żadnych pieniędzy. Wizyty lekarki były na rękę przeorowi, który miał w pamięci drugie ważne zadanie: dbanie o współbraci.

Wtedy podjął decyzję, by podziękować lekarce za jej troskę”, pisał Artur Drożdżak z Gazety Krakowskiej.

O. Maksymilian miał ją potem odwiedzić kilka razy w szpitalu i przekazać jej… meble na wyposażenie gabinetu. To miało być – czytamy w „GK” – podziękowanie za opiekę medyczną nad zakonnikami. Chodziło o współczesny fotel, stylowe krzesła i stół, który „jadły już korniki”. O. Maksymilian zostanie potem oskarżony o wydanie rzeczy z majątku klasztoru. Obdarował lekarkę też rzeźbą Chrystusa Frasobliwego, którą zakon dostał od polonusa z Australii. Innym upominkiem dla lekarki był obraz „Erem bielański” Jana Napomucena Głowackiego.

To nie wszystko. O. Maksymilian wypłacił z konta zakonu 110 tys. zł i dał je lekarce jako pożyczkę na zakup auta i remont dachu w jej domu. O ile z zarzutów sprzeniewierzenia rzeźby, mebli i obrazu został uniewinniony, to za przywłaszczenie gotówki z rachunku bankowego o. Maksymilian został skazany dwukrotnie. Za każdym razem składane były odwołania. Ostatni wyrok w tej sprawie jest z 2017 roku. Zakonnik został skazany na półtora roku więzienia w zawieszeniu.

Kiedy zapadał ostatni z wyroków, już od wielu lat nie posługiwał się swoim zakonnym imieniem. Przeorem przestał być w 2006 roku, kiedy Watykan wprowadził komisarza do Bielan. Opuścił zakon. Na rozprawy w sądzie przychodził w garniturze, gładko ogolony.

W 2010 roku w Onecie pojawił się tekst, z którego wynika, że były przeor i duchowny, K. od jakiegoś czasu pracuje w wydziale promocji starostwa powiatowego w Wadowicach. Przełożeni nie mieli pojęcia o ciążących na nim zarzutach, ani na kościelnej przeszłości. Ot, wygrał konkurs na stanowisko.

Co działo się z nim później, a w szczególności po 2017 roku? Wiadomo, że wrócił na łono Kościoła (formalnie duchownym nie przestał być nigdy) i już pod zmienionym nazwiskiem pracował w parafiach w Diecezji Szczecińsko-Kamieńskiej. Potem miał trafić do Bydgoszczy.

- Ksiądz jest na urlopie – słyszymy w parafii, do której został przeniesiony dekretem z biskupa Krzysztofa Włodarczyka z czerwca 2024 roku. Ma wrócić na początku listopada.

- Przekażę mu prośbę o kontakt na WhatsUpp. Podam mu numer telefonu – zapewnia ksiądz, z którym rozmawiamy o nowym wikariuszu.

Biskup znał przeszłość księdza

- Jeśli chodzi o pieniądze jakiegoś zakonu, to proszę pytać tam. To nie jest sprawa diecezji – mówi z kolei ks. dr Piotr Wachowski, rzecznik kurii Diecezji Bydgoskiej.

Inna rzecz, zaznacza ksiądz, że nie może „udzielać informacji na temat konkretnych osób”. - Obowiązuje nas ochrona danych osobowych – mówi ks. Wachowski. - Jeśli chodzi o kwestie związane z przenosinami, to jest tylko i wyłącznie osobista decyzja księdza biskupa. Zmiany personalne w diecezji nie podlegają żadnej interpretacji. Trudno tu doszukiwać się jakiegoś głębszego dna. Przenosiny były z różnych względów konieczne.

- Dane dotyczące poszczególnych osób są kwestią opinii publicznej – mówi rzecznik kurii. - One są gdzieś, krążą w internecie na podstawie różnych informacji. Więc trudno mi się w ogóle do nich odnosić. Mogę zadać drugie pytanie: Jakie są okoliczności pytania o tego księdza? - odpowiada pytaniem ks. Wachowski.

Pytamy, czy biskupowi znana była przeszłość księdza Witolda

Ks. Wachowski: - Chyba nie wyobraża sobie pan, że nie. Jeśli jakikolwiek kapłan przychodzi do diecezji bydgoskiej na czas próby, czyli tak zwane „ad experimentum”, to na jasno określonych warunkach, za zgodą i za opiniami swoich przełożonych. Ksiądz biskup na podstawie takich opinii pisemnych najpierw rozważa i podejmuje decyzję, czy warto rozpatrywać taki wniosek.

Mało tego, biskup Włodarczyk powierzył przenoszonemu wikariuszowi ważne zadanie – ma zajmować się osobami starszymi, odwiedzać szpitale.

- Ksiądz tutaj w naszej diecezji sprawdza się. Jako kapelan szpitali jest cenionym duszpasterzem. Ta posługa wymaga cierpliwości, empatii. To jest robota dla ludzi o wrażliwym sercu – ocenia rzecznik.

Mimo próśb o kontakt, ksiądz G. nie oddzwonił. Na plebanii spotykamy jednego z wikariuszy. Pytamy o duchownego. Odpowiedź: - A to on już wrócił z urlopu? Nie widziałem go jeszcze.

Kolejne telefony i SMS-y do proboszcza. Bez odzewu. Po dwóch tygodniach, po kolejnej próbie kontaktu przychodzi wiadomość: „Kapłani diecezjalni podlegają zgodnie z prawem kanonicznym biskupowi miejsca”. Czytamy, że „nie kontaktują się z przedstawicielami mediów bez zgody swojego przełożonego”. A o takową należy zgłosić się do biskupa.

Po jednym z nabożeństw wreszcie jest sposobność, by porozmawiać z ks. G. bezpośrednio. Odmawia jednak i odsyła do biskupa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ostatnia droga Franciszka. Papież spoczął w ukochanej bazylice

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski