Już pierwsza wizyta w kompleksie sklepików przy autostradzie przekonała mnie, że pobyt w tym kraju też może przynieść ekstremalne emocje. W Szwajcarii nikt nam wprawdzie głowy nie odstrzeli, za to łatwo o zawał serca... po przyjrzeniu się rachunkom w sklepie czy restauracji. Nie o stanie mego serca i portfela po powrocie znad Jeziora Genewskiego chcę dziś opowiadać, tylko o wydatkach publicznych.
Bazę do samochodowych wypadów po kraju Helwetów (na szczęście benzyna jest tam stosunkowo tania, w przeciwieństwie do kolei) miałem w domku jednorodzinnym gościnnych Polonusów na obrzeżach Lozanny.Miasto emigracyjnych smuteczków wieszcza Mickiewicza okazało się ładną i zasobną, acz senną mieściną, w której nawet w wakacje wieczorami pusto było na ulicach. Jednak nie pustka na ulicach najbardziej mnie zaskoczyła podczas pierwszego wypadu do centrum Lozanny.
Stanąłem jak wryty, gdy koło dworca kolejowego zza zakrętu wyjechał na mnie... trolejbus. W tym bogatym mieście, w którym za skromny domek płaci się około dwóch milionów franków, przede mną sunął pojazd na oko przynajmniej dwudziestoletni. I jak mi wyjaśniła moja przewodniczka po mieście, nie był to żaden zabytek, stanowiący atrakcję turystyczną. Trolejbusów po Lozannie kręci się sporo i chyba wszystkie lata młodości dawno mają za sobą. Dają radę, mimo że miasto urosło na stromym brzegu jeziora, tak że różnica poziomów pomiędzy promenadą nad wodą a wzgórzami w przeciwnej części miasta sięga pięciuset metrów.
Pierwszy trolejbus wypatrzony w Lozannie przypomniał mi się po powrocie na stare śmieci, gdy przeczytałem w mojej gazecie artykuł pod tytułem „Miasto wydaje na tramwaje”. Dowiedziałem się z niego, że zanim jeszcze ruszy linia tramwajowa z Fordonu do centrum, miasto rozpocznie inne inwestycje związane z tym środkiem lokomocji. Będzie to między innymi zakończenie remontu torowiska na ul. Chodkiewicza czy budowa nowego odcinka linii tramwajowej wzdłuż ulicy Kujawskiej (od Zbożowego Rynku do ronda Kujawskiego).
Ba, w najbliższych latach władze Bydgoszczy chcą także połączyć tramwajowymi torami Toruńską i Fordońska. W tym celu konieczna byłaby budowa nowego mostu nad Brdą na wysokości ul. Perłowej i mostu dla tramwaju, biegnącego obok wąskiego mostku Kazimierza Wielkiego. Toruńską i Fordońską dzieli ponad pół kilometra. Domyślam się, że linia, łącznie z mostami, pochłonęłaby grube miliony. Urzędnicy dyskretnie zmilczeli, jak grube. Domyślam się też, że większość z tej fortuny zamierzają wycisnąć z Unii Europejskiej. Wszak lata 2014-2020 mają być ostatnim tłustym okresem budowania pod unijną flagą. Euro trzeba zatem wyciskać z na razie wciąż zjednoczonej Europy z maksymalną skutecznością.
Pytanie, czy nie należałoby również zastanowić się nad trolejbusem dla Bydgoszczy. Skoro zdaje on egzamin w górzystej Lozannie, to tym bardziej poradziłby sobie w pagórkowatej Bydgoszczy. Tym lepiej, że mieszkamy w mieście rozciągnięte ze wschodu na zachód, wzdłuż Brdy. Takie ulice, jak wspomniane Fordońska i Toruńska, ale także Wojska Polskiego, Grunwaldzka, Nakielska, Nowotoruńska, to wielokilometrowe, proste nitki asfaltu - idealna trasa dla trolejbusu.
Pamiętam też, że tuż przed rozpoczęciem budowy tramwaju do Fordonu wielokrotnie odwiedzał mnie w redakcji pewien inżynier, entuzjasta nowoczesnych, bardzo tanich w eksploatacji (bo niemal samonapędzających się) trolejbusów. Chciał mnie wtedy namówić do przyłączenia się do ruchu oporu przeciwko tramwajowi do Fordonu - który uważał za marnotrawstwo pieniędzy. Nie dałem mu się przekonać, wychodząc z założenia, że torpedowanie budowy na jej starcie nie ma sensu.. I nadal tak uważam. Czas wkrótce pokaże, czy było to dobre rozwiązanie.
Sądzę też, że nie powinno się żałować pieniędzy na remonty torowisk, trakcji czy przystanków tramwajowych. Skoro już istnieją, to niech służą bydgoszczanom jak najlepiej. Ale w wypadku nowych linii, jak połączenie Toruńskiej i Fordońskiej, warto przynajmniej wziąć pod uwagę możliwość zakupu nowoczesnych trolejbusów. Może, zamiast zazdrościć, lepiej uczyć się od bogatych Szwajcarów?