<!** Image 1 align=left alt="Image 1766" >Wspomnienia, nawet te najbardziej dramatyczne, z czasem blakną. Było tak i po nowojorskiej tragedii 11 września, i po masakrze w Madrycie. Wszystko wraca jednak podczas kolejnego ataku terrorystów. Tak jak teraz w Londynie. I zawsze pojawia się wtedy pytanie, gdzie uderzą następnym razem. I kiedy w Polsce? Bo to przecież też nasza wojna.
I tkwimy w niej po uszy, choć pewnie wiele osób dalej woli uważać, że nas to właściwie nie dotyczy. Że Warszawa to nie Londyn czy Paryż. Tak naprawdę walczymy na pierwszej linii frontu - jesteśmy przecież krajem mocno zaangażowanym w wojnę w Iraku i należymy do najważniejszych struktur zachodniego świata. A terroryści udowodnili, że nie ma bezpiecznych miast. I że w jednej chwili mogą sparaliżować życie tak wielkiej metropolii, jak Londyn. Tak wygląda wojna XXI wieku.
Londyn zaatakowano w czasie szczytu G8 - na którym najbogatsi znaleźć mieli pomysł na to, jak ograniczyć biedę, przede wszystkim w Afryce. A właśnie ta bieda to korzenie terroryzmu. Na szczęście zaraz po zamachu jasne było, że Londynu nie sparaliżował strach. I że nie będzie tu takiej politycznej wolty jak w Hiszpanii po zamachu w Madrycie.
Tragedię brytyjskiej stolicy wielu Polaków przeżywa szczególnie. Bo to przecież teraz takie „polskie” miasto - otwarte na tysiące naszych rodaków, szukających pracy. Przedwczoraj cieszyliśmy się więc razem z londyńczykami, kiedy ogłaszano, że to oni będą organizowali olimpiadę. Wczoraj też byliśmy z nimi, gdy terroryści mordowali ludzi w metrze.