<!** Image 1 align=left alt="Image 36900" >Pod bydgoską szkołę podjeżdża karetka pogotowia. Dziennikarze zainteresowani zdarzeniem słyszą, że... w szkole włączono ogrzewanie i jeden z gimnazjalistów zasłabł z gorąca. Później, w szpitalu, dowiadujemy się, że ofiara przegrzania ma zasinienia na policzku i podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Nie siedziała bowiem za blisko kaloryfera, a krewkiego kolegi.
Dociekliwość reporterki irytuje dyrekcję placówki. „Typowe zdarzenie szkolne”, „wewnętrzna sprawa szkoły”, „nie było żadnych napastników” - słyszy. Bardziej rozbrajający jest dzielnicowy, który relacjonuje swoją rozmowę z bijącym: - Stwierdził, że się zdenerwował. To był przypadkowy „strzał”... Policjant poszedł do gimnazjum, bo - choć to obowiązek szkoły - o zdarzeniu informuje go „Express”. Ale potem jest już profesjonalnie. Napastnik sam zgłasza się do pedagoga, jedzie odwiedzić poszkodowanego w szpitalu, a dzielnicowy deklaruje, że co miesiąc będzie z chłopakiem prowadził rozmowy wychowawcze. Po tragicznych wydarzeniach w Gdańsku, wszyscy jesteśmy przeczuleni. Sporo ostrych opinii wygłoszono po śmierci Ani na temat mediów. Że to one najpierw epatują przemocą, a potem żerują na dramatach. A moim zdaniem, na całej linii zawiedli tam pedagodzy. Przedkładający przygotowanie do akademii nad opiekę. Wyciszający zdarzenie, udający, że nic się nie stało tak długo, jak długo się nie wydało.
Zgarniający kłopoty pod dywan, jak kurz. Może dla funkcjonariusza bójka szkolna to tylko przypadkowe „strzały”. Być może to normalne, że uczniowie dziś bardzo ekspresyjnie wyrażają swoje „zdenerwowanie”, a spór kończący się w szpitalu to „typowe zdarzenie”. Ja mam wrażenie, że ktoś tu naprawdę się przegrzał.