Pech nie opuszcza Mariusza Machnika. W tym roku szanse na zakwalifikowanie się do kadry na mistrzostwa świata są już praktycznie zerowe.
<!** Image 2 align=right alt="Image 30582" sub="Mieczysław Otlewski (z prawej) i Mariusz Machnik zadecydowali, że Nimando Nico nie będzie na razie forsownie trenował. Do wiosny przyszłego roku będzie odpoczywał.">Z ambitnych planów niewiele wyszło. Wszystko zaczęło się 1 maja w trakcie zawodów w Myślęcinku. Niespodziewanie zdechł najlepszy koń zawodnika LPKiW - Tenor. Dzięki staraniom menedżera Machnika, Mieczysława Otlewskiego, w Niemczech kupiono następnego - Nimando Nico.
Początki wydawały się obiecujące, bo sprawiał on bardzo dobre wrażenie. Niestety, najpierw w trakcie treningu Nimando Nico został pogryziony przez puszczonego luzem psa, a potem... stracił apetyt. Próbowano szukać przyczyny w stanie uzębienia, sprowadzono nawet specjalistę z Krakowa. Bez efektu. Nimando Nico chudł w oczach.
- Ten koń cztery lata nie jeździł z bryczką - mówi Machnik. Być może zaczęliśmy z nim zbyt intensywnie trenować. To tak, jakby człowiek nic nie robił i nagle zaczął rozładowywać wagony. W tej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna. Odpuszczamy ten sezon. Nimando Nico do wiosny przyszłego roku będzie odpoczywał i jedynie lekko trenował.
<!** reklama left>Bydgoszczanin musiał w tej sytuacji wrócić do swojego pierwszego rezerwowego - Herba.
- Herb znakomicie jeździ cross, w tej konkurencji jest jednym z najlepszych na świecie, ale w ujeżdżeniu traci zbyt wiele punktów - ocenia Machnik.
Za niecałe dwa tygodnie w Warce odbędą się MP w powożeniu zaprzęgami jednokonnymi. Gdyby żył Tenor Machnik miałby niemal pewne miejsce na pudle, co związane by było z zakwalifikowaniem się do reprezentacji kraju na wrześniowe MŚ we Włoszech.
- Aby pojechać do Italii musiałbym zdobyć medal, a to graniczy niemal z cudem - uważa Machnik. - Chociaż zdecydowany faworyt jest tylko jeden: Bartłomiej Kwiatek. O dwa pozostałe medale powinno walczyć pięciu powożących, w tym także i ja. Jestem jednak realistą i na wiele nie liczę.
Mimo wszystko bydgoszczanin nie odpuszcza. Trenuje intensywnie, choć już w Gnieźnie (nie w Myślęcinku), dokąd zostały przeniesione wszystkie trzy konie (oprócz wymienionych, jeszcze Wigor). Lada dzień powinien także odebrać od producenta nową bryczkę.
- Stara, mimo że ma dopiero dwa lata, jest już mocno zużyta. Ale nie ma się co dziwić. Codziennie przejeżdżam nią od 30 do 40 kilometrów i to najczęściej po lasach i wertepach. Nowa jest mocniejsza i lżejsza o 17 kilogramów, co ma olbrzymie znaczenie na trasie maratonu - kończy Mariusz Machnik.