<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/warta_ryszard.jpg" >Kabaret, szopka, skandal, pośmiewisko Europy... Im dłużej trwa „wyjazdowy” konflikt prezydenta z premierem, tym większą bije się wokół tego pianę. Przy okazji bije się także rekordy hipokryzji. Lider SLD, Grzegorz Napieralski, perorował wczoraj, że za poprzedniej prezydentury takie zawstydzające sytuacje były nie do pomyślenia. Miłośnikiem prezydentury Lecha Kaczyńskiego nie jestem, ale jakoś mniej się wstydzę za polskiego prezydenta w chwili, gdy kłóci się o zakres swej władzy, niż za Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy ten słaniał się pijany nad grobami polskich żołnierzy.
To jasne, że ta awantura chwały nam nie przynosi, ale nie dajmy się zwariować. Konflikt i spór wpisany jest w istotę demokracji. Wszędzie, gdzie dochodziło do kohabitacji, gdy premier z jednej opcji musiał współpracować z prezydentem z opcji zupełnie innej, dochodziło do tarć. W Polsce tarcia były nawet wtedy, gdy na obu stanowiskach byli politycy z tego samego obozu, tyle że było o nich ciszej i elegancko nazywano to wtedy „szorstką przyjaźnią” prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera.
Lech Kaczyński był i pozostanie prezydentem pisowskim, a premier zawsze będzie dla niego przede wszystkim politycznym konkurentem. Ale dla Donalda Tuska prezydent to także konkurencja, więc byłoby naiwnością oczekiwać, że zrezygnuje z polityki wpychania Lecha Kaczyńskiego do kąta. Tak jest i tak do wyborów będzie. Musimy się do tego przyzwyczaić, bo - niestety - konstytucja jest na tyle nieprecyzyjna, że obie strony bez specjalnego wysiłku mogą z niej wyciągać zupełnie odmienne wnioski. Lepiej się przyzwyczaić, bo w końcu samiśmy sobie taką konstytucję w referendum wybrali.