https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tango w gangu z irokezem

Jarosław Reszka
Najazd hordy bakterii na górny odcinek układu oddechowego w pierwszy weekend karnawału złośliwie przykuł mnie do kanapy.

<!** Image 3 align=none alt="Image 203152" sub="Adrian Zieliński w jednym z bydgoskich marketów [Fot. Tomasz Czachorowski]"><!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Najazd hordy bakterii na górny odcinek układu oddechowego w pierwszy weekend karnawału złośliwie przykuł mnie do kanapy.

Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło - pomyślałem, gdy za sprawą cudu z pilota w sobotni wieczór dołączyłem do celebrytów w warszawskim „Hiltonie”. Stroszyli piórka na finałowej gali 78. Plebiscytu na 10 Najlepszych Sportowców Polski, który organizowały „Przegląd Sportowy” i TVP.

<!** reklama>Ten najstarszy polski plebiscyt sportowy jest zarazem ostatnim chyba, którego organizatorzy uparcie trzymają się określenia „na najlepszego”, a nie „na najpopularniejszego”. Nie jest to bynajmniej drobiazg. Organizatorzy wszelkich plebiscytów muszą się liczyć z sytuacją, w której w głosowaniu wygrywa nie mistrz, lecz jakiś outsider. I nie oznacza to wcale, że outsider jest bardziej popularny od mistrza, tylko że potrafił sprawnie zorganizować paczkę popleczników wielokrotnie, niczym automaty, oddających głosy na tego samego kandydata. W zasadzie zatem plebiscyty nie powinny nosić nazwy „na najlepszego” ani „na najpopularniejszego”, lecz „na najbardziej przedsiębiorczego”. A pracowitość członków paczki wspierającej bywa zdumiewająca. Przekonałem się o tym przeszło dwie dekady temu. To był pierwszy rok mego dziennikarzenia - w bydgoskiej gazecie, której już nie ma. Jako sztyft trafiłem do działu sportowego.

Wkrótce mój dział rozpoczął kolejną edycję plebiscytu „na najpopularniejszego”. Siedzę sobie pewnego zimnego dnia na redakcyjnym zapiecku, aż tu drzwi otwierają się z hukiem i tarabani się przez nie starszy facet z pudełkiem na buty w dłoniach. W gościu rozpoznałem trenera wybitnego zawodnika, jednakowoż w dyscyplinie, która w Bydgoszczy pod względem popularności nie mogła się równać z żużlem, piłką nożną, lekką atletyką czy siatkówką. - Dzień dobry, panie redaktorze. Przyniosłem głosy na mojego podopiecznego - bez cienia zażenowania wypalił trener, otwierając pudełko. Szczelnie wypełniały je wypisane kupony do głosowania, niczym banknoty spięte gumkami w pliki. - Żebyście w redakcji nie musieli ślęczeć godzinami, sam je policzyłem i podzieliłem na bloczki po sto sztuk - dodał trener z uśmiechem. - Za parę dni wpadnę znowu i przyniosę następną paczkę - zapowiedział na pożegnanie. Nie wiem, czy dotrzymał słowa. Faktem jest, że jego zawodnik plebiscytu wtedy nie wygrał, ale był wysoko.

Pudło pełne kuponów wspominam do dziś także z innego powodu. Tamtego dnia wyrywkowo posprawdzałem kupony z każdego pliku. Okazało się, że były one wypełniane różnymi charakterami pisma i różnymi odcieniami czarnego bądź niebieskiego tuszu. Wniosek z tego, że paczki nie zapełniło kilka osób pracujących jak roboty, lecz co najmniej kilkadziesiąt. Zorganizować taką grupę i skłonić do mrówczej pracy - to już było wyzwanie godne wychowawcy mistrza. Na szczęście w klubach, oprócz czempionów, jest chętna do pomocy młodzież.

Dziś głosowanie na kuponach należy do rzadkości. Zastąpiło je głosowanie elektroniczne - zwykle SMS-owe. Na tej nowoczesności wyłożyli się gospodarze gali w „Hiltonie”. Dziesiątkę najlepszych sportowców typowano na kuponach i w Internecie. Powstało sensowne zestawienie, z dwukrotnym mistrzem olimpijskim, Tomaszem Majewskim zdecydowania na czele. Ale wystarczyło parę godzin SMS-owego głosowania telewidzów w trakcie gali i wybór Sportowca Roku został wypaczony. Ostatecznie wyraźnie wygrała Justyna Kowalczyk. Czwarty raz z rzędu, mimo że - jak szczerze zauważył komentator Eurosportu - miniony sezon był dla Justyny stosunkowo słaby. Na szczęście dla niej finał plebiscytu „PS” i TVP wypada w okresie zmagań Tour de Ski, które to zawody polska biegaczka od czterech lat wygrywa.

Skoro popularność związana z efektem świeżości jest tak ważna, tym bardziej należy docenić trzecie miejsce w tegorocznym plebiscycie dla siłacza z Mroczy - Adriana Zielińskiego. Nie pokazywał się na ciężarowej arenie od igrzysk w Londynie. Na domiar złego reprezentuje dyscyplinę, która budzi wyjątkową nieufność po mnóstwie wpadek dopingowych gwiazd pomostu. Adrianowi jednak Polacy zaufali. Może tylko fryzurę czas byłoby zmienić. Szlachectwo zobowiązuje. Mistrz olimpijski w błyszczącym garniturze, ale i z irokeską szczotką na głowie, wygląda groteskowo - niczym postać z kreskówek.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski