Stał się pan negatywnym bohaterem dla tych mieszkańców gminy Koronowo, którzy sprzeciwiają się budowie tuczarni w ich okolicy...
Mam 62 lata, coraz częściej sprawami zajmuje się już moja córka, to ona stała za wnioskiem, który mógł się zakończyć rozbudową obiektu w Bieskowie. Bo tam prowadzimy już hodowlę, mamy około 1000 świń.
Ludzie obawiają się zapachu i szkód środowiskowych, które zwykle są następstwem takich inwestycji.
To jest trochę tak, że ludziom, którzy sami mieli w chlewie prosiaki, przeszkadza teraz zapach. Mieszkam przecież w pobliżu i nic mi nie przeszkadza. Kwestie środowiskowe są oczywiste - produkcja musi być bezpieczna. I jest, bo obecne rozwiązania różnią się od tych z lat 60. czy 70., jakie wiele osób pamięta. Największy żal mam do władz gminy, które eskalowały konflikt, nawet nie informując mnie o spotkaniach z mieszkańcami czy nie prosząc o wyjaśnienia. W końcu sam się wprosiłem na spotkanie i rozmawialiśmy.
Do jakich wniosków doszliście po tych spotkaniach?
Bardzo szanuję mieszkańców Bieskowa, znamy się. Po rozmowach doszliśmy do wniosku, że wycofamy zamiar inwestycji. Prawda jest jednak taka, że gdybyśmy chcieli, obiekt zostałby zmodernizowany. Budynki chlewni są zdegradowane, produkcja potrwa tam może jeszcze ze 4-5 lat i zostanie zlikwidowana. Nie chodzi nam jednak o wywoływanie konfliktów z lokalną społecznością. Sam jestem przeciw wielkoprzemysłowej hodowli, ale polska produkcja zwierzęca musi się rozwijać. A ściągamy wieprzowinę z Danii czy Niemiec.