Życie na wodzie zmieniało się z biegiem lat. Początkowo ludzie pracowali i mieszkali na barkach. Współcześnie pływanie to wielka atrakcja turystyczna.
<!** Image 2 align=right alt="Image 51649" sub="Drewniane berlinki były domami szyprów na Brdzie i Wiśle">W XIX i XX wieku nabrzeża polskich rzek tętniły życiem. Wiele rodzinnych firm utrzymywało się z transportu i handlu. Właścicielami barek bez napędu byli szyprowie, a załogę jednostki stanowiły najczęściej ich rodziny. Berlinki były domem, miejscem pracy i sposobem na życie. Jak Cyganie żyli na wozach, tak „wodniacy” mieszkali na wodzie.
Rodzili się i umierali na barkach
- Mój ojciec, Lucjan, zaczął pływać na barkach ze starszym bratem. Miał wówczas czternaście lat. W 1930 roku, tuż po ślubie z moją mamą, przyjechał do Bydgoszczy i zakupił pierwszą barkę. Była to stara, bardzo sfatygowana, drewniana berlinka. Wsiadł na nią i zaczął od zrobienia stołu, który do dziś mam - opowiada Edward Wysokiński.
Ludzie rodzili się i umierali na barkach. Ich życie było wypełnione niezwykle ciężką i niebezpieczną pracą. Tylko człowiek o silnej woli, zdolny do wielu wyrzeczeń potrafił przetrwać. Zachwyt nad żywiołem był równie wielki jak szacunek do niego.
- Urodziłem się w kwietniu 1939 roku na barce stojącej w Warszawie na Pradze. Gdybym dwa tygodnie później opuścił łono matki, to byłbym torunianinem - mówi Edward Wysokiński.
Z pokładu barki do bidula
To był inny świat. Gdy w sezonie barki pływały po Polsce, starsze dzieci pomagały swoim rodzicom. Zimą, kiedy rzeki skuwał lód, jednostki gromadziły się w portach, zimowały, a dzieci nadrabiały zaległości w nauce.
<!** reklama left>- Do szkoły chodziłem od grudnia do marca. Tak skończyłem trzy klasy. Jednak problem narastał, bowiem wiele dzieci barkarzy nie chodziło do szkół, lub bardzo często je zmieniały. Rozwiązaniem było umieszczenie nas w domach dziecka. Ja trafiłem do Gdańska, gdzie ukończyłem szkołę podstawową - wspomina Edward Wysokiński. - Mieszkałem w bardzo dobrych warunkach, mogłem skupić się na nauce. W wakacje wracałem na barkę. Dla mojego ojca wykształcenie synów było ważne. Poszedłem więc do liceum ogólnokształcącego z internatem w Pucku. To Żegluga Bydgoska stwarzała nam, wodniakom takie możliwości.
Lepiej niż na lądzie
Dom na wodzie niewiele różnił się od domu na lądzie. Pani Barbara Wiśniewka z Torunia pływała z mężem na statku parowym „Światowid” po Wiśle.
- Na pokład weszłam tuż po urodzeniu synka, kiedy miał trzy tygodnie. Zrobiłam to dla rodziny i z miłości do męża. Kajuta była większa od naszego mieszkania na lądzie, miała około dziesięciu metrów kwadratowych powierzchni. Warunki były przyzwoite. Stały meble, miałam kuchnię. Bardzo dbałam o nasze przytulisko. Na pokładzie suszyło się pranie i pieluszki. Załoga była jak rodzina. Bywało, że marynarze zajmowali się moim synkiem. Kiedy dziecko musiało iść do przedszkola wróciłam na ląd i od tego czasu pływałam już tylko w wakacje, na krótkie rejsy - wspomina Barbara Wiśniewska.
Na Zachodzie kochają wodę
Również współcześnie ludzie mieszkają na barkach. W Holandii domy-barki mają swoje numery. Jednostki podłączone są do miejskiej instalacji wodno-sanitarnej. Bez problemu podłączają się do prądu. W oknach wiszą firanki, a na pokładzie mieszkańcy pielęgnują własne ogródki. Barka, to również doskonały sposób na spędzanie wakacji. Istnieją firmy, które czarterują jednostki. Cena jest uzależniona od standardu i okresu w sezonie, kiedy się pływa.
<!** Image 3 align=right alt="Image 51649" sub="Na wodzie żyły nie tylko całe pokolenia szyprowskich rodzin, ale i żywy inwetnarz. Na zdjęciu Lucjan Wysokiński wraz z matką, żoną i siostrą. ">- Od piętnastu lat pływam na barkach turystycznych. Drogą wodną zwiedziłem Niemcy, Holandię i Francję. Szczególnie zakochałem się w Meklemburgii. To przepiękny akwen, podobny trochę do naszych jezior mazurskich, z tą różnicą, że na zachodzie jest lepiej rozwinięta infrastruktura. Tam pływanie jest bardzo popularne. Miasta inwestują w mariny. Dostępne są te prywatne, ekskluzywne, jak i bardzo prymitywne, gdzie obowiązują przystępne opłaty. Moim zdaniem, taki bezpośredni kontakt z przyrodą, pływanie pozwala ją kontemplować. To inny świat, widziany od innej strony. Polska też jest ciekawa z wody, tylko trzeba ją chcieć zobaczyć - ocenia Radosław Wielosławski z Bydgoszczy, który od wielu lat spędza wakacje na barkach.
U nas na razie imprezy
W tym roku rozpoczyna się dziesiąty sezon, kiedy bydgoszczanie mogą „posiedzieć na Brdzie”. Kluby barki na stałe wpisały się w krajobraz Bydgoszczy.
- Początkowo dzierżawiliśmy barki od Żeglugi Bydgoskiej. Po dwóch sezonach zainwestowaliśmy w pierwszą jednostkę. Sprowadziliśmy ją z Tczewa. Była to barka hotelowa, po spaleniu, a my kupiliśmy ją w cenie złomu. Sami, pod nadzorem Polskiego Rejestru Statków, ją wyremontowaliśmy - wspomina współwłaściciel, bosman dyżurujący.
- W Holandii mieszka na barkach wielu ludzi. Niestety w naszym kraju, w centrum miasta to nie jest możliwe. Taki dom pozostawiony bez opieki zostałby zdewastowany, okradziony.