We wtorkowe popołudnie odbyła się wideokonferencja zorganizowana przez PZPN, w której prócz włodarzy piłkarskiej centrali z prezesem Zbigniewem Bońkiem na czele, wzięli udział także przedstawiciele klubów w Ekstraligi. Celem spotkania miało być uregulowanie wszystkich spraw związanych z rozgrywkami kobiecymi w czasach pandemii.
Przypomnijmy, że bydgoski klub po rozegraniu 12 z 22 meczów zajmuje w Ekstralidze przedostatnie miejsce. W myśl regulaminu rozgrywek, który jeszcze obowiązuje i dotyczy całego rozegranego sezonu dwie ostatnie drużyny muszą opuścić kobiecą elitę. Dodajmy, że bydgoszczanki w Pucharze Polski awansowały do półfinału, w którym miały grać z Czarnymi Sosnowiec.
- Żadnej dyskusji nie było tylko arbitralne decyzje praktycznie samego prezes Bońka - twierdzi Kowalik. - Wszelkie próby rozmów były tłumione, nie mówiąc o jakiś wspólnie wypracowanych uchwałach. Okazało się, że jedyne ligi w hierarchii PZPN, w której będą spadki to kobiece ligi! Nikt więcej nie spadnie. W żadnej męskiej lidze nie ma spadków! Gdzie tu sprawiedliwość - pyta prezes bydgoskiego klubu.
Wyjaśnia, że próbował się dowiedzieć na jakiej podstawie prawnej PZPN chce przeprowadzić spadki, awanse oraz problem nierozegranych dwóch meczów z ekstraligi.
- Raz powoływali się na uchwałę z 12 marca, a w innym przypadku mówili, że ona nie dotyczy piłki kobiecej - mówi Kowalik. - Istne pomieszanie z poplątaniem. W końcu stanęło na tym, że decyzję ma wydać Komisja ds Nagłych. Też nie wiem dlaczego akurat ona, a nie zarząd PZPN. Wszyscy mogą się mnie czepiać, że Kowalik znowu toczy wojnę, bo spada z ligi. Ale to nie jest tak. To nie dotyczy tylko nas. Jest problem z tym kto będzie wicemistrzem, które zespoły mają spaść z pierwszej ligi. Są drużyny z drugich i trzecich lig, które nie awansują, bo taka ma być decyzja PZPN. Generalnie problem jest od wielu lat i nic się nie zmienia: futbol kobiecy traktowany jest po macoszemu, jako coś gorszego niż piłka męska. Nie ma równych i jednych zasad, a przecież dyscyplina jest taka sama - podkreśla szef KKP Rem Marco.
Przyznaje, że jest sfrustrowany całą sytuacją i nie wie, co zrobić. Liczy się z tym, że decyzja PZPN, w wyniku której bydgoski zespół spadnie z najwyższej klasy rozgrywkowej może być dla niego gwoździem do trumny i w niwecz pójdzie cała dotychczasowa 14-letnia praca w piłce kobiecej.
- Nie wiem czy znajdę w sobie chęci patrząc z boku na to jak można niszczyć kluby i zastanawiam się jak można podjąć takie bolesne i niesprawiedliwe decyzje - mówi z emocjami w głosie. - Póki co czekamy na ostateczną decyzję PZPN i potem zobaczymy, co zrobimy. Są różne plany i koncepcje. Każdy ma coś w głowie, bo uważa, że tak być nie może. Padają różne propozycje. Na razie nie chcę mówić o nich - kończy.
