https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka poskramiania posłów

Przemysław Łuczak
Rozmowa z posłem Jerzym Wenderlichem, którego parlamentarzyści ponownie wybrali na stanowisko wicemarszałka Sejmu.

Rozmowa z posłem Jerzym Wenderlichem, którego parlamentarzyści ponownie wybrali na stanowisko wicemarszałka Sejmu.

<!** Image 2 align=none alt="Image 181342" sub="Wicemarszałek Jerzy Wenderlich">

Łatwiej było zostać wybranym na wicemarszałka przez cały Sejm, niż pokonać Krystynę Łybacką, by zostać kandydatem SLD na to stanowisko?

Te prawybory w klubie SLD były trudniejsze. Zwłaszcza że moja kontrkandydatka to wielka postać polskiej lewicy, wybitna ongiś minister edukacji, osoba o najwyższych talentach i kompetencjach. Uważam zresztą, że w naszym klubie jest bardzo wielu wybitnych posłów. Kiedy mnie wybrano, powiedziałem, że chciałbym być „primus inter pares”, czyli nie tym, który wygrał, bo był w tej grupie najlepszy, lecz raczej pierwszy pośród równych, który ma świadomość, że jest wiele innych osób, które równie dobrze mogłoby pełnić funkcję wicemarszałka.

<!** reklama>

Czy przez półtora roku pełnienia funkcji wicemarszałka w poprzedniej kadencji laska marszałkowska zdążyła zaciążyć?

Samo prowadzenie obrad Sejmu to tylko niewielka część pracy wicemarszałka, choć bywa to trudne zadanie. Trzeba zapanować nad temperamentami, nad jakimiś pokrzykiwaniami, reakcjami z sali, które mogłyby doprowadzić do awantur lub awanturek. Z drugiej strony, jeśli poskramia się posła, to trzeba to robić niezwykle umiejętnie i taktownie, tak żeby z kolei jego godności nie narazić na szwank.

Kto był najtrudniejszy do okiełznania?

Jest grupa takich posłów, ale nie chciałbym ich wymieniać z nazwiska, bo ze wszystkimi udało mi się zachować dobre relacje aż do końca kadencji. Jak widziałem, że czuli się skrzywdzeni, to zapraszałem na rozmowę w cztery oczy, żeby wszystko sobie wyjaśnić.

A najzabawniejszy moment?

Było ich trochę, ale opowiem o jednym, do którego doszło podczas składania przez posłów oświadczeń (którzy przeważnie wykorzystują je do opowiedzenia o jakichś uroczystościach, często o bardzo osobistych sprawach). Powiedzmy więc, że dziesięciu posłów zgłasza chęć złożenia oświadczeń, a zwykle odbywa się to późną porą, czasem nocą, na zakończenie obrad. Pierwszy z dziesiątki wygłasza swoje oświadczenie i wychodzi, zostaje dziewięciu... i tak dalej. A kiedy dziewiąty zrobi swoje, to oczywiście nie interesuje go to, co ma do powiedzenia dziesiąty poseł, i wychodzi. Wtedy na sali zostaje tylko on i marszałek prowadzący obrady. Miałem taki przypadek, że ten ostatni poseł odczytywał z kartki do pustej sali to, co sobie wcześniej napisał: „zwracam się do was, tak licznie zgromadzonych, odwołuję się do waszej odpowiedzialności itp.” Jakoś dowcipnie udało mi się wybrnąć z tej sytuacji, co doceniła jedna ze stacji telewizyjnych.

Na posiedzeniach prezydium Sejmu bywa gorąco?

Bywa gorąco, a zdarza się, że i zabawnie. Wicemarszałek Marek Kuchciński permanentnie zgłaszał kandydaturę Antoniego Macierewicza do różnych komisji. I za każdym razem protestował przeciwko temu wicemarszałek Stefan Niesiołowski. Któregoś dnia Niesiołowski, z którym się lubimy i szanujemy, zapytał mnie: „Jurek, czy nie poprowadziłbyś obrad Sejmu za mnie, a ja kiedyś zastąpię ciebie”. Z poważną miną zgodziłem się: „Musisz jednak Stefan zrobić dla mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, musisz zgodzić się wreszcie na kandydaturę Macierewicza do jakiejś komisji, a po drugie, poprzeć projekt SLD o związkach partnerskich”. Po chwili zastanowienia odpowiedział: „Bardziej możesz na mnie liczyć w sprawie związków partnerskich...”.

SLD nie jest już w Sejmie monopolistą po lewej stronie sceny politycznej...

Będziemy konsekwentną lewicą, która nie zmienia swojego stanowiska pod jakieś świeżo pojawiające się mody. Grupa tego pana, który założył ruch popierania samego siebie, dziś jest niby antyklerykalna. Ale przecież pamiętamy, że Janusz Palikot był może nawet większym moherowym beretem od samego Rydzyka, bo wydawał bardzo klerykalne pismo „Ozon”, a jeszcze parę lat temu, kończąc przysięgę poselską, odwoływał się do Boga. Ten wielki dewot z Biłgoraja zagra każdą rolę, którą publiczność będzie chciała oglądać. Ale rozstrzyganie ważnych spraw dla Polski powinno odbywać się bez teatralnych spektakli.

Jak układa się współpraca z Leszkiem Millerem?

Dobrze, współpracowaliśmy przecież przez całe lata, kiedy Leszek Miller był szefem partii i premierem, a ja rzecznikiem formacji. Nie musimy więc rozpoznawać się dzisiaj w szczególny sposób, bo obydwaj wiemy, na co kogo stać. Lubię z nim współpracować i cieszę się, że nadajemy na podobnych falach.

Chodzi Panu po głowie ubieganie się o szefostwo w SLD?

Wiele osób zwraca się do mnie z prośbą, żebym to rozważył. Myślę jednak, że jest w partii trochę osób, których kandydatury do przywództwa w SLD warto rozpatrywać.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski