- Po półfinale mistrzostw Europy, kiedy uzyskałyśmy wynik kwalifikujący nas na igrzyska olimpijskie, emocje opadły. Trener potrafił nas jednak tak zmobilizować, że wyzwolił ducha walki i przekonał, że mamy jeszcze coś do ugrania. Zdobyłyśmy brąz.
<!** Image 3 align=none alt="Image 192126" sub="Brązowa medalistka mistrzostw Europy w sztafecie 4x100 m Marika Popowicz w każdej chwili może liczyć na wsparcie trenera klubowego i kadry Jacka Lewandowskiego (po lewej) i prezesa klubu Wincentego Dybalskiego. Fot.: Tomasz Czachorowski">
Gratulujemy sukcesu. Podstawowym celem startu było uzyskanie czasu w granicach 43,30, który gwarantował zajęcie wyższego miejsca w rankingu i awans w gronie 16 państw na igrzyska.<!** reklama>
Przed półfinałem czułyśmy największy stres. Wiedziałyśmy, że musimy pobiec na maksa, aby poprawić najlepszy tegoroczny wynik 43,77. Udało się. Nasza sztafeta (Popowicz biegła wspólnie z Darią Korczyńską, Martą Jeschke i Eweliną Ptak - dop. aut.) finiszowała z czasem 43,13. Emocje w nas opadły. Po biegu trener wezwał nas do pokoju, z którego wyszłyśmy jeszcze bardziej zestresowane, ale było to pozytywne nastawienie na wyzwolenie ducha walki. Powiedział nam, że skoro już jesteśmy w finale, to możemy jeszcze coś ugrać. Jednocześnie chciałyśmy potwierdzić, że wynik w pierwszym biegu nie był przypadkiem. W finale, z dużo mniejszym obciążeniem psychicznym. Zdobyłyśmy brąz, powtarzając sukces sprzed dwóch lat w Barcelonie.
Czy finałowy bieg był idealny?
Mogłyśmy jeszcze poprawić trzecią zmianę. Nie była ona idealna. Zmieniałyśmy na początku strefy, a dążymy do tego, aby odbywały się one na końcu, kiedy zawodniczki są na pełnych prędkościach. Medal przed igrzyskami na jednej z najważniejszych imprez w sezonie dał nam jeszcze większego kopa i nadzieję. Sprawił, że zaczęłyśmy marzyć o medalu olimpijskim.
W Helsinkach biegłyście na ósmym, zewnętrznym torze. Czy bardziej lubisz uciekać, czy gonić?
Wolę gonić, ale w finale uciekało mi się super (Marika biegła w naszej sztafecie na pierwszej zmianie - dop. aut.).
Wasz najlepszy tegoroczny wynik był dość przeciętny - 43,73. Nie dawał kwalifikacji na igrzyska. Jakie były przyczyny słabszych występów we wcześniejszych startach?
Nałożyło się na to kilka przyczyn. Po pierwsze, nie mogłyśmy trafić na odpowiednią pogodę. W kraju i za granicą było zimno, deszczowo, startom towarzyszył boczny wiatr. Po drugie, o sześć miejsc w kadrze rywalizowało 9-10 zawodniczek. Koleżankom brakowało pewności siebie. Dopiero po mistrzostwach Polski w Bielsku Białej, na których pięć pierwszych zawodniczek w finale 100 m uzyskało najlepsze wyniki w sezonie, a trener podał skład na igrzyska, nabrałyśmy wiary. Dzień później spotkałyśmy się na obozie w Spale i szybko doszliśmy do consensusu - sześć sprinterek i trener mają jeden cel igrzyska.
Podczas biegu jedna z koleżanek zgubiła kolczyk. Zanim wróciłyście do dziennikarzy, by udzielić wywiadów wszystkie bezskutecznie go szukałyście. Czy to rodzaj talizmanów?
Od mistrzostw Europy w Barcelonie przed dwoma laty na imprezy mistrzowskie zabieramy te same kolczyki w dwóch kolorach białe i czerwone z dodatkami. W tym roku były to uśmiechnięte buźki. Na igrzyska z pewnością wymyślimy coś nowego.
Czy organizatorzy zgodnie z programem po zakończeniu zawodów dekorowali zawodników bez udziału publiczności przez trzy godziny?
Uroczystość odbyła się w parku w specjalnie stworzonej Strefie Kibica. Połączone były z festynem i wspólną kolacją dla wszystkich uczestników mistrzostw.
Do rozpoczęcia igrzysk pozostały jeszcze trzy tygodnie. Jakie są Twoje plany?
W piątek i sobotę startuję na 100 i 200 m w mityngu w Bottrop (Niemcy). Od niedzieli będę na zgrupowaniu kadry w Spale, które potrwa do 19 lipca. W jego połowie - 14 lipca, wystartujemy w sztafecie 4x100 m w Diamentowej Lidze w Londynie. Od 25 do 29 lipca odbędzie się ostatnie zgrupowanie przed startem w Spale. a 30 lipca wylatujemy do Londynu.