Rozmowa z JUSTYNĄ MYSZKĄ, kurator wystawy „Święta od kuchni” w Muzeum Okręgowym im. Leona Wyczółkowskiego.
<!** Image 2 align=right alt="Image 71518" sub="Fot. Dariusz Bloch">Czy zwiedzający bożonarodzeniową wystawę wiedzą, co to jest makutra?
Przyznam, że to było jedno z pytań, które skierowaliśmy do gości niedawnej „Niedzieli w muzeum”. Niestety, niemal nikt nie potrafił wskazać makutry wśród eksponatów. Jest to jednak cykl przygotowany z myślą o tych młodszych widzach, więc niby nic dziwnego... Ale większość rodziców, którzy przyszli z dziećmi też nie wiedziała jak wygląda makutra. Podobnie zresztą było z miarą do mąki i młynkiem do palenia kawy, nie wszyscy znali też moździerze! Nawet można to zrozumieć, bo kto dziś w domu sam pali ziarna kawy? A przyprawy kupujemy gotowe, najchętniej już w mieszankach. Tymczasem takie święta z półproduktów odbierają Bożemu Narodzeniu część klimatu, który tkwił w zapachach!
Gdy winiłam się za pozbawianie syna zapachu pieczonego w domu ciasta, mama przypomniała mi historię o podłodze, której przez wiele lat nie pozwoliła polakierować. Cierpliwie ją pastowała, bo ten zapach – z dawien dawna – kojarzył się jej z przygotowaniami do świąt. Postęp wymusza jednak pewną ewolucję tradycji i nie powinniśmy chyba być jej niewolnikami?
Dzisiaj korzystamy z wielu ułatwień i to jest naturalne, ale rzecz w tym, by nie zatracić w tym wszystkim właściwych proporcji. Sama mam makutrę w domu i trzęsę się nad nią, bo wiem, że nowej nie kupię - nie ma w sklepach! Dlaczego, nie wiem... Z drugiej strony, pozostając przy sprawach kuchennych, zamiast oleju, którego używała moja mama, ja wykorzystuję oliwę. Jest po prostu zdrowsza. Dzisiaj mamy na ten temat większą wiedzę, otworzyliśmy się na świat również kulinarnie i chcemy eksperymentować. Gotujmy na co dzień dania kuchni śródziemnomorskiej czy chińskiej, ale na Boże Narodzenie sięgnijmy do tych tradycyjnych. Na naszą „Niedzielę” zaprosiliśmy Zespół Folklorystyczny Lubominianki, żeby zwiedzającym przybliżyć tutejsze regionalne zwyczaje świąteczne. Taka jest funkcja muzeum. Ale ukrytą intencją było pokazanie bożonarodzeniowej tradycji na tyle atrakcyjnie, żeby młodzi ludzie chcieli do niej sięgać. Członkinie zespołu doskonale zrozumiały to przesłanie, przywiozły własne sprzęty, potrawy, wciągnęły wszystkich do wspólnej zabawy i potrafiły przekonać, że na Kujawach tradycja żyje.
To kolejny przykład zmian, bo ja z muzeów pamiętam głównie tabliczki: „Nie dotykać eksponatów!” Wy w swojej edukacyjnej roli najwyraźniej likwidujecie bariery między oglądanym przedmiotem a zwiedzającym. Skracacie dystans między dawnymi a nowymi laty...
<!** reklama>Rzeczywiście. Służą temu przede wszystkim zajęcia warsztatowe z aktywnym udziałem widzów. Na czas ferii zimowych przygotowujemy taką propozycję dotyczącą rzemiosła. Wracając jednak do wystawy „Święta od kuchni” - w ramach warsztatów odbywało się wspólne robienie ozdób choinkowych według starych kujawskich wzorów. Dzieci nakrywały też do wigilijnego stołu, nie zapominając o włożeniu pod obrus sianka, nawiązującego do tego ze stajenki betlejemskiej.
To zwyczaj ten nie wywiódł się ze stawiania snopów w kątach izby „na urodzaj”?
W przekazach przeplatają się podania ludowe i wierzenia religijne, które z czasem ewoluują. Kiedyś uważano, na przykład, że dodatkowe nakrycie przy wigilijnym stole zostawia się dla bliskiej osoby zmarłej, teraz funkcjonuje to jako miejsce dla niespodziewanego gościa. Dawniej wieczerza musiała składać się z nieparzystej liczby potraw, bo tylko taka liczba była szczęśliwa i wróżyła dostatek, dzisiaj potraw powinno być 12, jak apostołów. Ale na wsiach po dziś dzień wierzy się, że o północy zwierzęta ludzkim wystawiają gospodarzowi na ucho (nie wolno podsłuchiwać!) cenzurkę za mijający rok. W końcu mówi się o Wigilii, że to noc magiczna...
Skoro o magii, to wyobraźmy sobie, że za 100 lat zostaje Pani kuratorem wystawy pt. „Boże Narodzenie w 2007 roku”. Już teraz plączą się, czasem nawet zrywają nici łączące nas z tym, jak drzewiej bywało, a co dopiero po upływie kolejnego stulecia! Jak wyglądałaby zatem Pani wystawa?
Na pewno miałaby wszystkie atrybuty przekazywanej nam tradycji. Tyle tylko, że śnieżnobiałemu obrusowi przygotowanemu na Wigilię towarzyszyłoby tłumaczenie, że w czasach, gdy jadało się na nie nakrytym stole, biały obrus podkreślał niezwykłość wieczerzy. I tak z każdym świątecznym zwyczajem, po prostu przekazując obyczaje przodków warto wyjaśniać skąd się wzięły. Na tym stole - mimo że preferuję zdrową kuchnię - dla tradycji postawiłabym nawet kapustę z grochem.
Tymczasem i pieczeń nie byłaby grzechem. Jednak pomimo dyspensy Kościoła na spożywanie mięsa podczas Wigilii, kogokolwiek nie zapytam - pozostał przy postnej wieczerzy.
Pamiętajmy tylko, że naszym przodkom byłoby trudniej nie ulec, bo oni do pierwszej gwiazdki rzeczywiście „suszyli”. My już nie jesteśmy tak rygorystyczni. Z drugiej strony - nie musimy pozostawać przy śledziach i kluskach z makiem, a pozostajemy. I to jest siła tradycji.