<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Kiedy minister Drzwiecki - po wyśmienitych dla polskiej reprezentacji lekkoatletycznych mistrzostwach globu w Berlinie - oświadczył w telewizji, że w kraju nie ma stadionu lekkoatletycznego na światową miarę i wobec tego zamierza zainwestować w unowocześnienie stadionu w Chorzowie, w Bydgoszczy zawrzało. W „Expressie” i innych mediach pojawił się długi jak lekkoatletyczna bieżnia list otwarty prezydenta Dombrowicza i wiceprezesa PZLA, Krzysztofa Wolsztyńskiego, w którym obaj panowie drobiazgowo dowodzą, iż odpowiedni stadion, owszem, już mamy, właśnie nad Brdą. Nasz stadion mieści, co prawda, przeszło dwa razy mniej publiki niż znacznie przed laty odchudzony chorzowski kolos, ale dodatkowe trybuny w każdej chwili można dobudować. Zakochany w obiekcie pod patronatem zza chmurek świetnego ongiś biegacza Zdzisława Krzyszkowiaka jest również poseł Latos. Obiecał dziennikarzom interpelację w Sejmie i lobbing na rzecz oświecenia niezbyt rozgarniętego w sprawach sportu ministra Drzewieckiego. Wszystkim tym ludziom czynu życzę powodzenia, choć obawiam się o skuteczność ich działań. Bynajmniej nie ze sportowych powodów. Mam na Górnym Śląsku, w tym i w Chorzowie, czeredę krewniaków. Gdy odwiedziłem ich przed paroma miesiącami, właśnie bardzo przeżywali wykreślenie Stadionu Śląskiego z listy obiektów, na których będzie kopana piłka podczas EURO 2012. Uważali, że to ciąg dalszy rewanżu warszawki za epokę Gierka, w której Śląsk stał się pępkiem Polski. Skoro zaś takie opinie docierają do mojej skromnej głowy, muszą być także słyszane na politycznych wyżynach. Na Górnym Śląsku mieszka ponad 4,5 miliona ludzi, co ósmy mieszkaniec kraju. Jest to wyborcza armia przeszło dwa razy większa niż może wystawić Kujawsko-Pomorskie. Teraz łatwo już sobie odpowiedzieć na pytanie, komu rządzącym partiom bardziej opłaca się przypochlebić: Ślązakom czy Kujawiakom i Pomorzanom? W tej sytuacji tradycje, publiczność, doświadczenie w organizacji dużych zawodów lekkoatletycznych i zaplecze jako argumenty spadają na drugi plan. Czas pokaże, czy mam rację.
***
W całej Polsce trwa kontrola zwolnień lekarskich, którą przeprowadza ZUS. W Bydgoszczy jej wyniki są z jednej strony zgodne z przewidywaniami, a z drugiej - zaskakujące. Jak to możliwe? Otóż kontrole są przeprowadzane pod dwoma aspektami: prawidłowości orzekania o czasowej niezdolności do pracy i prawidłowości wykorzystywania zwolnień lekarskich. W tym drugim aspekcie pacjenci wypadli wręcz wzorowo - na 82 skontrolowanych tylko jeden nie leżał grzecznie w łóżeczku, lecz dorabiał na lekarstwa. Lekarze wypisujący L4 wypadli za to fatalnie. Niemal co czwartemu z ich podopiecznych orzecznicy ZUS brutalnie przerwali kurację, odsyłając do pracy. Nie wiem, czy te same osoby badano pod kątem długości zwolnienia i jego wykorzystania. Gdyby tak było, ZUS odkryłby przy okazji psychologiczny fenomen: zdrowi bydgoszczanie grzecznie sobie leżą i łykają tabletki, bo tak kazał im lekarz. Jeszcze lepiej niż w przysłowiu: „Jak dwóch ci mówi, że jesteś pijany, to kładź się do łóżka”. Znając jednak nasz ludek, w takie cuda nie bardzo wierzę. I sądzę, że kontrole zakończą się propagandowym sukcesem, odtrąbionym na podstawie statystycznego kłamstwa.
***
W Grudziądzu pracownicy pomocy społecznej podnieśli bunt - ubrawszy czarne koszulki, przedefilowali przed ratuszem z żądaniem pięciuset złotych podwyżki. Utyskiwania na marną płacę za ciężką pracę słychać też w Toruniu. Co w Bydgoszczy? „Miasto dba o to, by nasze zarobki były godne. Podobnego zdania są pracownicy i nikt nie planuje protestów” - powiedziała w środę reporterce „Expressu” Ewa Taper, wicedyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bydgoszczy. Jako że przez dwa dni nikt z załogi tej opinii pani dyrektor nie oprotestował, przyjmuję ją za czystą prawdę. No i mamy kolejny fenomen: Polak, ba, cała grupa Polaków zadowolona z pracy i płacy. Ameryka coraz bliżej.