<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/bobbe_slawomir.jpg" >Wczoraj miała miejsce kolejna odsłona procesu w sprawie pobicia Jarka Dyksa. Do zdarzenia doszło w 2006 roku na Wyżynach. Choć wyroki w sprawie karnej już zapadły, to proces cywilny ciągnie się latami i nie wiadomo, kiedy właściwie się zakończy.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie upór rodziców chłopaka, o sprawie byśmy już - jako czytelnicy - dawno zapomnieli. Bo rodzice nie zapomną nigdy, także dlatego, że ich syn wymaga ciągłej opieki i zaangażowania z ich strony. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy kiedykolwiek wstanie z łóżka i odezwie się do rodziców. Choć oni nadal w to wierzą, będzie to raczej cud niż sukces medycyny.<!** reklama>
Kuriozalne jest to, że jeden ze sprawców brutalnego pobicia już zdążył swoją karę odsiedzieć i wyjść na wolność. Państwo Dyksowie domagają się od sprawców pieniędzy (miliona złotych), które mają pomóc w rehabilitacji syna, a także ustanowienia renty w wysokości 5 tysięcy złotych miesięcznie.
Osoby, które mają do czynienia z osobami o tak poważnym stopniu niepełnosprawności, w jakim znalazł się po pobiciu Jarek Dyks, wiedzą, że to kwota niewygórowana. W praktyce polskich sadów jednak wyroki zasądzające podobne kwoty właściwie się nie zdarzają. Gdyby do takiego pobicia doszło na przykład w USA, można byłoby mieć pewność, że sprawcy będą siedzieć w więzieniach jeszcze na długo po zasądzeniu ogromnego odszkodowania na rzecz syna. Tyle, że żyjemy po innej stronie Atlantyku.