Wiesław Cichoń, lat 55, legenda toruńskiej „Solidarności”, dziś szanowany biznesmen. Józef W., lat 61, były zastępca naczelnika więzienia w Potulicach, dziś emeryt i... podobno członek więziennej subkultury. Wkrótce znowu się spotkają.
<!** Image 2 align=right alt="Image 115065" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Gdyby nie zadziwiająca przewrotność losu, mielibyśmy kolejną kombatancką historię z okresu „Solidarności”, pouczającą opowieść o nieuchronności kary mimo upływu czasu. Opisalibyśmy, jak za sprawą śledczych z Instytutu Pamięci Narodowej w Bydgoszczy, wychwycono kolejny przypadek znęcania się komunistycznej służby więziennej nad internowanym działaczem podziemia i doprowadzono do wszczęcia procesu.
Ale nie.
Spocznij, kapitanie
Styczeń 1982 roku. W Polsce od ponad miesiąca trwa stan wojenny. Pawilon VII więzienia w Potulicach pospiesznie opróżniono z więźniów kryminalnych i zamieniono w Ośrodek Odosobnienia dla Osób Internowanych. Od 13 grudnia 1981 milicja i służba bezpieczeństwa zwożą tu działaczy opozycji z całego regionu. W celach jest brudno, zimno i ciasno, ale duch wśród więźniów politycznych nie gaśnie. Śpiewają patriotyczne pieśni, modlą się, organizują wykłady, wydają nawet nielegalne pisemko.
Pewnego styczniowego dnia, podczas śpiewania hymnu państwowego w jednej z cel dochodzi do incydentu. Uwięzieni śpiewają, w otwartych drzwiach stoi sztywno komendant obozu dla internowanych, prawa ręka naczelnika więzienia, wówczas 34-letni Józef W. Jest gorliwym służbistą, oddanym sprawie trybikiem systemu, absolwentem zaocznych studiów prawa i administracji na UMK w Toruniu. Ale tym razem nie wie, co ma począć. Kiedy hymn się kończy, nagle odzywa się jeden z opozycjonistów.
<!** reklama>- Kapitanie W., możecie spocząć - mówi pewnym tonem, nie bez cienia ironii, Wiesław Cichoń, absolwent polonistyki na UAM w Poznaniu. Elokwentny i oczytany, ma 28 lat, jest wydawcą podziemnej prasy („Wolne Słowo”) i człowiekiem - tak jak Józef W. - oddanym sprawie, tyle że innej.
Kapitan milczy.
- Wiecie, czyje nosicie nazwisko kapitanie? - nie przestaje Cichoń.
Milczenie.
Cichoń: - Nazwisko bohatera Nocy Listopadowej.
Trzaśnięcie drzwiami.
Po kilku minutach do celi wpada strażnik i każe Cichoniowi pakować się. Na korytarzu czeka kilkunastu klawiszy. Biorą go między siebie i zaczynają tłuc. Cichoń krzyczy. Kawalkada bijących pięściami i kopiących strażników przemaszerowuje przez całe więzienie. Do izolatki, w której za karę zostaje umieszczony przemądrzały działacz, jest 150 metrów. Przez całą drogę funkcjonariusze więzienni wyżywają się na opozycjoniście. Józef W. idzie za nimi i komenderuje podwładnymi.
Wiele lat później prokuratorowi z IPN powie w śledztwie, że żadnego Cichonia nie zna. Doda też, nie odprowadzał więźniów do celi izolacyjnej, bo od tego miał ludzi. Do niczego się nie przyznaje.
Wiesław Cichoń został wypuszczony z karceru po tygodniu. Kilka godzin po wyjściu z izolatki poprowadził kolumnę więźniów politycznych na główny spacerniak, stanął przy okazji w obronie jednego z kolegów, gdy rozpoczęła się szamotanina z klawiszami i znowu został odizolowany.
- Zdarzenie to było szeroko komentowane wśród internowanych - mówi prokurator Mieczysław Góra z Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiego IPN. Po zebraniu materiału dowodowego, polegającego, m.in., na przesłuchaniu stron i świadków, Józefa W. oskarżono o zbrodnię komunistyczną. Konkretnie o udział w pobiciu internowanego Wiesława Cichonia i naruszenie przepisów regulaminu pobytu osób internowanych w ośrodkach odosobnienia.
Co ciekawe, taki regulamin naprawdę istniał. Został wydany przez ministra sprawiedliwości 30 XII 1981 roku. Zgodnie z nim, dyscyplinarne ukaranie internowanego powinno się odbyć wedle opisanej w dokumencie procedury - pisemny wniosek, wysłuchanie obwinionego, decyzja na piśmie, wpis do akt.
W aktach osobowych internowanego Wiesława Cichonia nie ma jednak żadnego śladu po dwóch tygodniach spędzonych w karcerze, co zdaniem prokuratora, jest potwierdzeniem represyjnego charakteru działań.
Emerytura za kratami
Co robi dzisiaj Józef W.? Można by pomyśleć, że jest spokojnym emerytem z wysoką emeryturą, wypłacaną przez Wojskowe Biuro Emerytalne (w 1983 roku przeszedł ze Służby Więziennej do armii); człowiekiem wymazującym demony przeszłości wspomnieniami udanej kariery w wojsku i więziennictwie (w karcie przebiegu służby w zakładzie karnym wpisany jest Srebrny Krzyż Zasługi, Brązowa Odznaka Wzorowego Funkcjonariusza SW, nagroda pieniężna, pochwały i tylko jedna nagana, zresztą zatarta); osobą wolną, która, co prawda, o wolność kraju nie walczyła, ale z niej pełną gębą korzysta.
Otóż nie. Emeryturę Józef W. faktycznie pobiera niemałą, ale pozostałe sprawy wyglądają nieco inaczej.
Na proces, w którym jest oskarżony o udział w pobiciu Wiesława Cichonia, Józef W. zostanie doprowadzony... z więzienia! Okazuje się bowiem, że emeryt odsiaduje 2-letni wyrok.
Z karty karnej wynika, że mocno mu skomplikował życie alkohol. W 2002 roku zabrano mu prawo jazdy na rok, a dwa lata później skazano na 2 lata więzienia w zawieszeniu na lat 5 za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu. Potem na podobnych przewinieniach przyłapywano go wielokrotnie (ostatni raz w maju 2008), aż w końcu sąd stracił cierpliwość i zarządził wykonanie kary pozbawienia wolności. Jesienią tego roku skazany będzie mógł ubiegać się o przedterminowe warunkowe zwolnienie.
Z opinii wystawionej przez zakład karny wynika, że starszy pan radzi sobie za kratami nadspodziewanie dobrze. „Układa zgodne relacje grupowe w gronie współosadzonych. W stosunku do przełożonych zachowuje się w sposób regulaminowy. Przestrzega dyscypliny i porządku” - pisze jego więzienny wychowawca. Dodaje, że Józef W. nie jest agresywny i nie trzeba zamykać go w izolatce. Nic nadzwyczajnego.
Sztama z grypserą?
W więziennej cenzurce jest tylko jedna informacja, która może zdumiewać. Brzmi tak nieprawdopodobnie, że niewykluczone, iż jest zwykłą pomyłką wychowawcy. Choć wydaje się, że w tak ważnym piśmie o błędzie nie powinno być mowy. Z opinii wynika mianowicie, że Józef W. „przynależy do więziennej podkultury przestępczej”. Jak do tego doszło?
Czy grypsujący, do których rzekomo przystał, z definicji ludzie odporni na resocjalizację, wiedzą o jego przeszłości? Jak to się stało, że wieloletni propagator resocjalizacji wybrał w więzieniu środowisko zatwardziałych kryminalistów?
- Podałby pan dzisiaj Józefowi W. rękę? - zapytaliśmy Cichonia.
- Podałbym. Pokonanym podaje się rękę. Żal mi tego W. Nadgorliwość nie wyszła mu na dobre.
Proces z oskarżenia IPN o pobicie Wiesława Cichonia toczyć się będzie przed Sądem Rejonowym w Nakle.
Fakty
Wybite szyby w oknach, śmierdzące koce i jeden nóż na całą celę
Obóz internowania w Potulicach działał od 13 grudnia 1981 roku do końca marca 1982 roku. 31 marca 1982 roku ostatnich 45 internowanych wywieziono do obozu w Strzebielinku. Przez cały czas istnienia znaczną większość internowanych stanowili przedstawiciele inteligencji, wśród nich liczna grupa wykładowców i studentów Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Na listach internowanych od grudnia 1981 do końca marca 1982 figuruje 205 nazwisk.
Obóz zlokalizowany był w wielkim zakładzie karnym dla ponad dwóch tysięcy więźniów. Na obozowe potrzeby przeznaczono pawilon VII. Małe cele - o powierzchni ok. 15 metrów kwadratowych - musiały pomieścić 8 osób. Łóżka były piętrowe, WC w celach, wybite szyby, straszny brud, śmierdzące koce, jeden nóż na całą celę. Wiezienne pomieszczenia były stale zamknięte, nie było też możliwości kontaktowania się. Brakowało opieki lekarskiej, leków i sprzętu medycznego. Internowani bali się zresztą przyznawać do chorób, ponieważ groziło im wywiezienie w bliżej nieokreślone miejsca. Źródło: internowani.pl