- Jestem romantykiem, ale czuję się też pozytywistą - mówi Bronisław Majewski. W albumach pokazuje Inowrocław, którego już nie ma. Wciąż pozostaje wiernym sympatykiem epoki PRL-u.
<!** Image 2 align=right alt="Image 151147" sub="W gabinecie Bronisława Majewskiego pełno jest obrazów z widokami nieistniejących budowli, jak np. Gospoda pod Czarnym Łabędziem Fot. Renata Napierkowska">Jest Pan chyba ostatnim socjalistycznym romantykiem, który darzy ten ustrój wielkim sentymentem. Co sprawiło, że ten okres jest tak Panu bliski?
Bardzo ładnie i trafnie mnie pani określiła: socjalistyczny romantyk. To nie jest tak, że jestem zagorzałym fanem PRL-u, ale uważam, że każdy system trzeba sprawiedliwie oceniać. A teraz jest tak, że wszystko co wiąże się z PRL-em traktowane jest jako złe. Przecież to nieprawda, bo owszem należy potępić stalinizm, idiotyczne dogmaty, inwigilację, ale ta epoka miała też swoje dobre i piękne oblicze, a o tym zupełnie zapomniano.
Co w takim razie było dobrego w tamtym okresie? Co dziś, po 20 latach od zmiany ustroju, wywołuje w Panu nostalgię i budzi sentyment?
Tysiące córek i synów robotników, m.in., takich jak ja, miało szansę na awans społeczny. Był powszechny dostęp do oświaty i kultury, do służby zdrowia i roztoczona opieka społeczna na ludźmi biednymi, nieporadnymi. Dzięki temu, ja syn robotnika, który sam pracował, by utrzymać rodzinę, mogłem ukończyć technikum, a później podjąć studia. Dziś wielu młodych ludzi takiej szansy nie ma. Tak jak nie ma poszanowania dla mienia społecznego i prywatnego, a nepotyzm i korupcja szerzą się bardziej niż w ustroju socjalistycznym. No i długi mamy większe, niż te zaciągnięte przez Edwarda Gierka.
Ale przyzna Pan, że wtedy wiele rzeczy odbywało się pod tzw. dobrowolnym przymusem. Na przykład czyny społeczne, w których wszyscy musieli uczestniczyć i pierwszomajowe pochody, przynależność do PZPR i partyjnych młodzieżówek. Kiedy Pan wstąpił do partii i jak to ocenia teraz?
Do partii wstąpiłem dobrowolnie w wieku 18 lat i pozostałem jej członkiem do rozwiązania PZPR-u. Tego się nie wstydzę, bo byłem wierny swoim poglądom do końca. Najpierw działałem w strukturach młodzieżowych: Związku Młodzieży Socjalistycznej, Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej i przez wiele lat byłem w Inowrocławiu szefem tej organizacji. Inowrocławskie Spotkania Artystyczne, to jest nasz wymysł, organizowaliśmy Igrzyska Młodzieży Socjalistycznej. A jeśli chodzi o czyny społeczne, to dzięki nim miasto było czyste, zadbane i wiele się w nim działo. Na przykład tak powstał ogródek jordanowski na osiedlu Nowe, basen, górka do zjeżdżania, podobnie na Rąbinie, ściągnąłem tam z Kaszub „miasteczko indiańskie”, powstał brodzik. Cała tzw. mała architektura to była nasza praca w czynie społecznym. Więcej się budowało w tamtych czasach, niż obecnie.
<!** reklama>Wspomniał Pan o życiu kulturalnym. Jak ono wyglądało wtedy? Czym na przykład zajmowała się młodzież, gdzie się spotykaliście?
Na rogu Grodziskiej i Solankowej był klub „Pegaz”, tam spędzaliśmy wiele czasu. Były też „Marsjanka”, „Kameleon”, „Andromeda”. Te spotkania były pełne entuzjazmu z pracy, którego nie dostrzegam u współczesnej młodzieży. Tak poznałem moją żonę.
Niech Pan opowie, jak zaczęła się ta znajomość i co Was połączyło?
Żona była uczennicą I LO im. Jana Kasprowicza i przyszła na spotkanie organizacji młodzieżowej. Zwróciłem na nią uwagę, bo była bardzo ładna. Ale bardzo spodobało mi się, że była też konkretna. Do dziś jest piękną i elegancką kobietą. Przez pierwsze dwa lata spotykaliśmy się w ramach sympatycznej przyjaźni i tak zrodziło się uczucie, gdy żona studiowała w Toruniu, a ja zaocznie w Bydgoszczy. Pobraliśmy się na studiach.
PRL kojarzy się jednak z szarością. Gdyby Pan mógł wybierać, to chciałby ponownie żyć w tamtej epoce?
Mimo tej całej szarości, życie w PRL-u było piękniejsze, spokojniejsze, bardziej przyjacielskie i kolorowe. Dziś nie liczy się wartość człowieka, tylko to, ile ma pieniędzy w kieszeni i choćby dlatego, chciałbym wrócić do tamtych czasów.