Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skazany za zbrodnię żyje w ukryciu

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Nieznany jest motyw tej wyjątkowo okrutnej zbrodni i jej przebieg. Nie wiadomo też, gdzie ukrywa się zabójca skazany na 25 lat , który tuż przed końcem procesu, czując pismo nosem, zwyczajnie zniknął.

Nieznany jest motyw tej wyjątkowo okrutnej zbrodni i jej przebieg.
Nie wiadomo też, gdzie ukrywa się zabójca skazany na 25 lat , który tuż przed końcem procesu, czując pismo nosem, zwyczajnie zniknął.

<!** Image 1 align=right alt="Image 2523" >Historia ta przeczy wszelkim stereotypom. Zabójca to biznesmen, właściciel zakładu odzieżowego, zatrudniającego 22 osoby, domu i mercedesa, żonaty z właścicielką sklepu i renaulta. Ofiara - malarz pokojowy na zasiłku. Podobno poszło o kobietę...

41-letni Zbigniew O. mieszkał w centrum Inowrocławia, na Poznańskiej. Najpierw z Jadzią, potem Elą, wreszcie wprowadziła się tam Ewa z dwójką synów.

Był malarzem pokojowym, ale też i „złotą rączką”, kładł tapety, wykładziny.

- Dobry fachowiec, życzliwy człowiek, zawsze chętny do pomocy - mówili o nim krewni.

Zbigniew O. wyszedł z miszkania 28 grudnia 1994 r. Następnego dnia rano do jego krewnych zatelefonowała Ewa. Prosiła o... uwolnienie jej z mieszkania.

- Wczoraj koło wpół do dziewiątej - mówiła - przyszedł do nas Stanisław Kot, któremu Zbyszek kiedyś remontował mieszkanie. Zaproponował wymalowanie kuchni i pokoju. Wyszli na chwilę, zamykając drzwi od zewnątrz na klucz. Do tej pory Zbyszek nie wrócił...

17 lutego 1995 r. w lesie w pobliżu Cienciska pod Strzelnem, kilkanaście kilometrów od Inowrocławia, miejscowy leśniczy znalazł, wykopany z ziemi przez dziki, ludzki tułów z lewą ręką i resztkami odzieży zapakowany do worka na śmieci.

Czarny but

8 marca w lesie pod Miradzem uprzątano pasy przeciwpożarowe. Jeden z pracowników natrafił na leżący czarny worek foliowy, nie zawiązany. Wewnątrz były dwie dolne kończyny. Okazało się, że „pasują” do znalezionego wcześniej tułowia. Był też lewy czarny półbut z pewnością nie należący do ofiary. Bardzo ucieszył on śledczych. Odnalezienie jego właściciela powinno było wiele wyjaśnić.

Niebawem policja ustaliła, że pod Cienciskiem znaleziono korpus Zbigniewa O. Odzież rozpoznała jego konkubina Ewa. Dla potwierdzenia tożsamości zdecydowano się na badania genetyczne DNA. Ich rezultat potwierdził, że ofiara jest, a raczej była, Zbigniewem. Dopiero wówczas rozpoczęto energiczne śledztwo. Pierwsze kroki policjanci skierowali do domu 36-letniego wówczas Stanisława Kota, znanego w mieście producenta odzieży, z którym ofiara wyszła z domu w ostatni wieczór swojego życia.

Szybko okazało się, że trop był właściwy. W szopie na podwórzu znaleziono czarny półbut ze śladami krwi - pasujący do pary ze znalezionym przy zwłokach. Natomiast w części sklepowej domu odkryto schowaną za regałami kurtkę męską ze śladami zabrudzeń od krwi. W przedpokoju po zerwaniu wykładziny odsłoniła się wielka brunatna plama. Ślady krwi znaleziono także na parkiecie, boazerii i pod listwą ścienną przy drzwiach prowadzących do sklepu. Plam było w bród również w kuchni.

Stanisław Kot nie przeczył, że przyprowadził tu Zbigniewa wieczorem 28 grudnia i przedstawił swoją wersję wydarzeń. Opowieść podejrzanego brzmiała niczym scenariusz gangsterskiego filmu.

Z nożem na gardle

28 grudnia 1994 r. wieczorem - jak wynika z jego relacji - Kot przywiózł Zbigniewa O. do swojego domu. Pili alkohol. Potem, ponieważ ochota do miłego spędzenia wieczoru była coraz większa, O. wziął klucze od mieszkania i udał się „załatwić” jakieś dziewczyny, natomiast gospodarz poszedł na piętro wykąpać się. Kompan wrócił po 40 minutach sam, panienki miały nadejść później.

Gdy rozległ się głos dzwonka do drzwi, Zbigniew poszedł je otworzyć, a Stanisław w szlafroku wszedł jeszcze raz do łazienki. Stamtąd słyszał rozlegające się na dole dziwne odgłosy, jakby walki, a na koniec głośny rumor. Gospodarz nie zszedł na dół od razu, bo się bał. Po jakimś czasie, gdy ucichło, ubrał się i odważył zejść. Już na schodach zobaczył dwóch obcych mężczyzn i został przez nich uderzony. Za chwilę zjawiło się jeszcze dwóch. Któryś przystawił mu nóż do szyi:

- Kim jesteś?

- Ja? - miał wyjąkać wystraszony Stanisław. Kiedy dojrzał na podłodze leżące ciało swojego gościa, przez głowę przeszła mu myśl, że może to napad na zlecenie i on miał być ofiarą, ale dziwnym trafem Zbigniewa O. wzięto za niego. Postanowił zaryzykować i udawać malarza: - Ja tu tylko wpadłem na chwilę. Kupiłem właśnie od Kota samochód i przyjechałem po części zapasowe.

- Gdzie jest ten samochód?

Stanisław wyszedł z mężczyznami przed dom i pokazał im auto, na żądanie wręczył też kluczyki.

- Będziesz mógł odebrać samochód jutro na parkingu - dowiedział się. Coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że rzeczywiście szczęśliwym trafem napastnicy pomylili osoby.

Ucieczka

Po powrocie do domu bandyci zmusili Stanisława, by nałożył na leżącego w kałuży krwi Zbigniewa dwa foliowe worki, jeden od strony nóg, drugi na górną część tułowia. Ofiara jeszcze wówczas żyła, bo wydawała jęki.

Kot nie bardzo mógł sobie poradzić z założeniem worków. Wówczas jeden z napastników popchnął go tak, że wdepnął w kałużę krwi. Wtedy to pobrudził sobie nią obuwie. Potem został zmuszony do pomocy w przeniesieniu ciała Zbigniewa do samochodu. Podczas wkładania ofiary do bagażnika Kot postanowił spróbować uciec. Kopnął zagradzającego mu drogę napastnika. Ten chwycił go jednak za nogę i wtedy ściągnął but. Stanisławowi udało się mimo to wyrwać i zwiać. Potem z oddali przyglądał się, jak napastnicy odjeżdżają, uwożąc Zbigniewa w bagażniku.

Po ich odjeździe wrócił do domu. Było już posprzątane, śladów krwi nie zauważył.

Następnego dnia rzeczywiście odnalazł swój samochód dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stał poprzednio. O całym zdarzeniu policji nie powiadomił, bo nie wiedział, co się ostatecznie stało z pobitym.

Wierzyć - nie wierzyć?

Policjanci nie dali wiary tym wyjaśnieniom. Ich zdanie podzieliła prokuratura. 17 maja 1995 r. o godz. 7.15 Stanisław Kot został zatrzymany, a dzień później aresztowany.

Biegli orzekli, że krew w mieszkaniu Stanisława na wykładzinie, pod listwą jak i na kurtce biznesmena pochodziła od Zbigniewa O.

W tej sytuacji Stanisławowi Kotowi postawiono zarzut zabójstwa.

16 lipca 1996 r. przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy rozpoczął się proces Stanisława Kota. Była to typowa poszlakowa rozprawa.

Wyjaśnienia Kota złożone w śledztwie sąd uznał za wiarygodne i konsekwentne. Natomiast jako bezpodstawne określił przyjęcie przez prokuraturę, iż Zbigniew O. zginął w nocy z 28 na 29 grudnia, w dniu zaginięcia, podobnie jak i to, że krew w mieszkaniu pochodziła od Zbigniewa (mimo innej oceny biegłych!!!). Nie znalazł też żadnego motywu zabójstwa. 17 kwietnia 1997 r. zapadł wyrok uniewinniający.

„Zdaniem sądu - napisano w uzasadnieniu wyroku - brak w sprawie dowodów osobowych lub rzeczowych, które by stały w sprzeczności z wersją zdarzeń zaprezentowaną przez oskarżonego. Gdyby Kot miał być sprawcą czynu opisanego, to miałby powody i czas na zniszczenie lub ukrycie buta i kurtki. Analiza zebranego materiału dowodowego nie daje podstaw do przyjęcia, że Kot dopuścił się zbrodni.”

Do poprawki

3 lipca 1997 inowrocławska Prokuratura Rejonowa wniosła apelację, „wypunktowując” błędy popełnione przez bydgoski sąd. Zarzucono m.in. częściowe pominięcie i nieustosunkowanie się do opinii biegłych; pominięcie dowodu z oględzin samochodu; przeinaczenie dowodu z przeszukania mieszkania.

Oskarżyciel wytknął też, że sąd nie próbował ustalić, w jaki sposób krew ofiary znalazła się na kurtce, ani dlaczego podczas oględzin samochodu nie znaleziono w bagażników śladów krwi. Założenie worka foliowego na głowę przy tym stanie ofiary musiało spowodować uduszenie - tymczasem w zwłokach nie było zmian w płucach. Kurtka i but były schowane w mieszkaniu, dlaczego więc sąd stwierdził, że „gdyby Kot zabił, to by je ukrył”?

Były to bardzo mocne argumenty. Całkowicie podzielił je Sąd Apelacyjny w Gdańsku, który uchylił wyrok uniewinniający i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia.

Po angielsku

Wiele uwag miała gdańska „apelacja” do oceny zeznań Kota jako konsekwentnych. Wytknięto m.in. niejasne okoliczności odzyskania samochodu, nieracjonalne postępowanie napastników (dlaczego pomylili osoby, skoro zleceniodawcą napadu miał być R., który znał Kota, dlaczego świadka napadu zostawili w spokoju?).

Zanim jednak do ponownej rozprawy doszło, 8 września 1997 r. w oddziale leśnym w Ostrowie pod Strzelnem znaleziono czaszkę Zbigniewa O. Niewiele wniosło to do sprawy, a kosztowne badania opóźniły rozpoczęcie drugiego procesu. Doszło do niego dopiero wiosną 1999 r.

Stanisław Kot, odpowiadając z wolnej stopy, na rozprawy regularnie z Jarocina przyjeżdżał. Ostatni raz w sądzie pojawił się 23 listopada 1999. Potem nagle zniknął. Z pewnością miało to związek z bardzo niekorzystną dla niego opinią biegłych, z którą sąd miał się zapoznać podczas następnej rozprawy. W tej sytuacji sąd zaocznie uznał go winnym zabójstwa i skazał na 25 lat pozbawienia wolności. Wyroku wykonać jednak do tej pory nie można. Jak ustalono, jesienią 1999 Kot sprzedał dom i zakład w Jarocinie i wyjechał. Najprawdopodobniej za granicę, gdzie teraz zaszywszy się w przysłowiowej mysiej dziurze śmieje się z polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!