Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabił, poćwiartował i się schował

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Ukrywał się przez jedenaście lat. Zerwał kontakty z rodziną i znajomymi, zmieniał dokumenty i nazwiska. W końcu wpadł. Jeden z najdłużej poszukiwanych przestępców z naszego regionu, uznany winnym okrutnego zabójstwa, trafił wreszcie za kratki.

Ukrywał się przez jedenaście lat. Zerwał kontakty z rodziną i znajomymi, zmieniał dokumenty i nazwiska. W końcu wpadł. Jeden z najdłużej poszukiwanych przestępców z naszego regionu, uznany winnym okrutnego zabójstwa, trafił wreszcie za kratki.

<!** Image 2 align=none alt="Image 178744" >W pierwszym procesie uniewinniony, podczas ponownej rozprawy odpowiadał z wolnej stopy. Kiedy sprawy zaczęły przybierać niekorzystny obrót, prysnął. Jak wynika z policyjnych informacji, Stanisław K. ukrywał się najpierw za granicą. Kiedy zdawało mu się, że sprawa przyschła, wrócił pod zmienionym nazwiskiem do rodzinnego Jarocina. I to był błąd. Po 11 latach przestępca został zatrzymany i wszystko wskazuje na to, że nie uniknie odsiadki.

<!** reklama>Mimo dwóch rozpraw sądowych i skazującego wyroku w tej sprawie, wciąż jest wiele niewiadomych. Nieznany jest motyw okrutnej zbrodni i jej przebieg.

Historia ta przeczy wszelkim kryminalnym stereotypom. Zabójca to biznesmen, właściciel zakładu odzieżowego zatrudniającego 22 osoby, domu i mercedesa, żonaty z właścicielką sklepu. Ofiara - malarz pokojowy na zasiłku. Zbrodniarz przygotował staranne alibi niczym scenariusz dobrego thrillera. Na tyle wiarygodne, że sąd w nie uwierzył.

Złota rączka

41-letni Zbigniew O. mieszkał w centrum Inowrocławia, przy ul. Poznańskiej, wraz z Ewą i jej dwójką dzieci. Był malarzem pokojowym, ale też złotą rączką, naprawiał, kładł tapety, wykładziny.

28 grudnia 1994 roku po południu Zbigniewa odwiedził brat. Umówili się na kolejny dzień, jednak malarz był nieuchwytny. Za to do jego krewnych zatelefonowała Ewa. Prosiła o... uwolnienie jej z mieszkania.

- Wczoraj wieczorem - mówiła - przyszedł do nas Stanisław K., któremu Zbyszek kiedyś remontował mieszkanie. Poprosił o wymalowanie kuchni i pokoju. Wyszli na chwilę, zamykając drzwi od zewnątrz na klucz. Do tej pory Zbyszek nie wrócił...

17 lutego 1995 r. w lesie w pobliżu Cienciska pod Strzelnem, kilkanaście kilometrów od Inowrocławia, miejscowy leśniczy znalazł ludzki tułów z lewą ręką i resztkami odzieży, zapakowane do worka na śmieci.

Biegli orzekli, że korpus należał do mężczyzny w wieku 30-40 lat o wzroście 165-180 cm. Ustalono też, że oddzielenie głowy i trzech kończyn od reszty ciała nastąpiło już po śmierci.

8 marca w lesie pod Miradzem uprzątano pasy przeciwpożarowe. Jeden z pracowników znalazł worek foliowy z dwiema dolnymi kończynami. Okazało się, że „pasują” do znalezionego wcześniej tułowia. Był też lewy czarny półbut z pewnością nienależący do ofiary. Bardzo ucieszył on śledczych. Odnalezienie jego właściciela powinno było wiele wyjaśnić.

Niebawem policja ustaliła, że pod Cienciskiem znaleziono korpus Zbigniewa O. Odzież rozpoznała jego konkubina, Ewa. Dopiero wówczas rozpoczęto śledztwo. Pierwsze kroki policjanci skierowali do domu 36-letniego wówczas Stanisława K., znanego w mieście producenta odzieży, z którym ofiara wyszła z domu ostatniego wieczoru swojego życia.

Czy to pana but?

Szybko okazało się, że trop był właściwy. W szopie na podwórzu znaleziono czarny półbut ze śladami krwi - pasował do pary z tym znalezionym przy zwłokach. Natomiast w części sklepowej domu odkryto schowaną za regałami kurtkę męską ze śladami zabrudzeń od krwi. W przedpokoju po zerwaniu wykładziny odsłoniła się wielka brunatna plama. Ślady krwi znaleziono także na parkiecie, boazerii i pod listwą ścienną przy drzwiach prowadzących do sklepu. Plamy były również w kuchni.

Stanisław K. nie przeczył, że przyprowadził tu Zbigniewa wieczorem 28 grudnia i przedstawił swoją wersję wydarzeń. Opowieść podejrzanego brzmiała niczym scenariusz gangsterskiego filmu.

28 grudnia 1994 roku wieczorem - jak wynikało z jego relacji - przywiózł Zbigniewa O. do swojego domu. Pili alkohol. Potem O. wziął klucze od mieszkania i poszedł „załatwić” jakieś dziewczyny, natomiast gospodarz poszedł na piętro wykąpać się. Kompan wrócił po 40 minutach sam, panienki miały nadejść później.

Gdy rozległ się głos dzwonka do drzwi, Zbigniew poszedł je otworzyć, a Stanisław w szlafroku wszedł jeszcze raz do łazienki. Stamtąd słyszał rozlegające się na dole dziwne odgłosy, jakby walki, a na koniec głośny rumor. Gospodarz nie zszedł na dół od razu, bo się bał. Po jakimś czasie, gdy ucichło, ubrał się i odważył się zejść. Już na schodach zobaczył dwóch obcych mężczyzn i został przez nich uderzony. Za chwilę zjawiło się jeszcze dwóch. Jeden z nich przystawił mu nóż do szyi: - Kim jesteś?

- Ja...? - miał wyjąkać wystraszony Stanisław. Kiedy dojrzał na podłodze leżące ciało swojego gościa, przez głowę przeszło mu, że może to napad na zlecenie i on miał być ofiarą, ale Zbigniewa O. wzięto za niego. Postanowił zaryzykować i udawać malarza: - Ja tu tylko wpadłem na chwilę. Kupiłem właśnie samochód i przyjechałem po części zapasowe.

- Gdzie jest ten samochód?

Stanisław wyszedł z mężczyznami przed dom i pokazał im auto, na żądanie wręczył też kluczyki.

- Będziesz mógł odebrać samochód jutro na parkingu - dowiedział się.

Ucieczka

W domu bandyci zmusili Stanisława, by nałożył na leżącego w kałuży krwi Zbigniewa dwa foliowe worki. Ofiara jeszcze wówczas żyła, bo wydawała jęki.

K. nie bardzo mógł sobie poradzić z założeniem worków. Wówczas jeden z napastników popchnął go tak, że wdepnął w kałużę krwi. Wtedy to pobrudził sobie nią obuwie. Potem został zmuszony do pomocy w przeniesieniu Zbigniewa do samochodu. Podczas wkładania ofiary do bagażnika K. postanowił spróbować uciec. Kopnął zagradzającego mu drogę napastnika. Ten chwycił go jednak za nogę i wtedy ściągnął but. Stanisławowi udało się mimo to wyrwać i zwiać. Potem z oddali przyglądał się, jak napastnicy odjeżdżają ze Zbigniewem w bagażniku auta.

Stanisław K. wrócił do domu. Było już posprzątane, śladów krwi nie zauważył. Następnego dnia odnalazł swój samochód dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stał poprzednio. O całym zdarzeniu policji nie powiadomił, bo nie wiedział, co się ostatecznie stało z pobitym.

Policjanci nie dali wiary tym wyjaśnieniom. Ich zdanie podzieliła prokuratura. 18 maja 1995 roku Stanisław K. został aresztowany.

Biegli orzekli, że krew w mieszkaniu Stanisława na wykładzinie, pod listwą i na kurtce biznesmena pochodziła od Zbigniewa O.

W tej sytuacji K. postawiono zarzut zabójstwa. 16 lipca 1996 roku przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy rozpoczął się proces Stanisława K. Była to typowa poszlakowa rozprawa. Nie mogła już złożyć zeznań Ewa N., konkubina ofiary. Zmarła 6 dni po rozpoczęciu procesu na skutek nadużycia alkoholu.

Wyjaśnienia K. złożone w śledztwie sąd uznał za wiarygodne i konsekwentne. Natomiast jako bezpodstawne określił przyjęcie przez prokuraturę, iż Zbigniew O. zginął w nocy z 28 na 29 grudnia, w dniu zaginięcia, podobnie jak i to, że krew w mieszkaniu pochodziła od Zbigniewa (mimo innej oceny biegłych!!!). Nie znalazł też motywu zabójstwa. 17 kwietnia 1997 roku zapadł wyrok uniewinniający.

Błąd na błędzie

3 lipca 1997 r. inowrocławska Prokuratura Rejonowa wniosła apelację, wypunktowując błędy popełnione przez bydgoski sąd. Zarzucono, m.in., pominięcie dowodu z oględzin samochodu; przeinaczenie dowodu z przeszukania mieszkania.

Oskarżyciel wytknął też to, że sąd nie próbował ustalić, w jaki sposób krew ofiary znalazła się na kurtce oraz tego, dlaczego podczas oględzin samochodu nie znaleziono w bagażniku śladów krwi. Kurtka i but były schowane w mieszkaniu, dlaczego więc sąd stwierdził, że „gdyby K. zabił, to by je ukrył”?

Były to mocne argumenty. Podzielił je Sąd Apelacyjny w Gdańsku, który uchylił wyrok uniewinniający i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia.

Zanim jednak do ponownej rozprawy doszło, 8 września 1997 r. w oddziale leśnym w Ostrowie pod Strzelnem znaleziono czaszkę Zbigniewa O.

Stanisław K., odpowiadając z wolnej stopy, ostatni raz w sądzie pojawił się 23 listopada 1999 r. Potem zniknął. Z pewnością miało to związek z bardzo niekorzystną dla niego opinią biegłych, z którą sąd miał się zapoznać podczas następnej rozprawy. W tej sytuacji sąd zaocznie uznał go winnym zabójstwa i skazał na 25 lat pozbawienia wolności. Wyroku wykonać jednak do tej pory nie można było. Jak ustalono, jesienią 1999 r. K. sprzedał dom oraz zakład w Jarocinie i wyjechał za granicę.


Fakty

Biegli przechylili szalę

W trakcie drugiego procesu przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy w 1999 r. przełomowa okazała się opinia biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej ówczesnej Akademii Medycznej w Bydgoszczy, dziś Collegium Medicum UMK.

Według biegłych, ślady krwi w mieszkaniu Stanisława K. znaleziono głównie w miejscach niedostępnych podczas typowego, nawet dokładnego sprzątania. Znaczy to, że krwi musiało być bardzo dużo. Zatem albo nastąpiło tu wykrwawienie całkowite, albo doszło w mieszkaniu do ćwiartowania zwłok.

To pierwsze, zdaniem biegłych, było mało prawdopodobne, bo na ciele Zbigniewa O. nie znaleziono ran kłutych czy też ciętych. Przyjąć zatem można, że tu właśnie został, już po śmierci, rozkawałkowany.

Biegli odnieśli się też do relacji oskarżonego. Stwierdzili, że jest ona w wielu miejscach niewiarygodna. Niemożliwe było włożenie ciała pobitego Zbigniewa do bagażnika tak, by nie zostały tam ślady krwi.

Niewiarygodne było też, zdaniem biegłych, by w krótkim czasie napastnicy posprzątali mieszkanie. Usunięcie tak dużej ilości krwi wymaga wiele czasu i trudu, potrzebne są np. szmaty, gąbki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!