Przemoc, brak miłości i zainteresowania towarzyszą im niemal od urodzenia. Kiedyś miały marzenia. Chciały mieć inne życie niż ich wiecznie walczący ze sobą rodzice. Nie udało się. Tylko dlatego, że wybrały złych partnerów?
<!** Image 2 align=right alt="Image 14033" >I właśnie wtedy entuzjazm męża mocno spadł. Przygniotła ich proza życia, brak pieniędzy i stałej pracy. Mąż popijał, próbując poprawić sobie nastrój. Pieniędzy wciąż brakowało, a załamana sytuacją żona i płacząca po nocach córeczka coraz mniej mu się podobały.
- Wtedy się zaczęło. Najpierw po prostu mnie bił. Kiedy wracał w nocy, wyciągał mnie z łóżka i zmuszał do kłótni. Niezależnie od tego, co powiedziałam, zawsze kończyło się biciem - opowiada Agnieszka. - Potem już było inaczej. Nie dawałam się okładać. Wywoływane przez niego awantury przeradzały się w bójki między nami. Ja po prostu biłam się z własnym mężem.
Scenariusz był zawsze taki sam. Po awanturach on biegł do rodziców, pożyczał pieniądze, przychodził do domu z torbami pełnymi jedzenia i przepraszał. Na kolanach błagał o przebaczenie. Agnieszka wybaczała, a potem działo się to samo. I tak było przez dwa lata.
- Zaszłam w drugą ciążę. Mąż się bardzo ucieszył, postanowił zmienić nasze życie. Znalazł dobrze płatną pracę we Włoszech, obiecał, że będzie przysyłał pieniądze. Tydzień po wyjeździe zadzwonił i powiedział wprost, że nie chce nas znać. Byłam wtedy w trzecim miesiącu, starsza córka miała niespełna dwa lata, nie pracowałam, nie miałam czym zapłacić za mieszkanie - mówi Agnieszka.
Kasia. Wierzyła w prawdziwą miłość. Jeszcze będąc dzieckiem, słuchała awantur pomiędzy matką a ojcem i marzyła o tej miłości. Czuła gdzieś w sobie, że taka istnieje, a przykład jej własnych, wiecznie wrzeszczących i szarpiących się rodziców, to margines.
Pojawił się Artur, budowlaniec. Kasia pojechała za nim do Warszawy, gdzie pracował przy ocieplaniu jednego z osiedli. Wynajęli pokój i jakoś było. Kobieta dziś przyznaje, że to chyba ona wszystko zepsuła, bo jak brakowało pieniędzy na codzienne wydatki, robiła ukochanemu wyrzuty. Docierało do niej, że z tą miłością to chyba coś nie tak.
Artur zaczął od niej uciekać, spotykał się wieczorami z kolegami, było piwo i inne kobiety. Kasia zaszła w ciążę. Uderzył ją pierwszy raz, kiedy chciała wracać do rodzinnego domu. Wyrwał z rąk torbę i jednym ciosem powalił na tapczan. Miała rozbite usta i siny policzek. Została, ale Artur coraz mniej przypominał jej wymarzonego mężczyznę.
- Bałam się, że zrobi mi krzywdę, był agresywny, rzucał naczyniami, pilotem od telewizora. Wyzywał mnie, wciąż porównywał z żonami kolegów, które są ładniejsze, zaradniejsze i mniej zrzędliwe - mówi Kasia.
Ich córeczka urodziła się wiosną. Pojawienie się dziecka podziałało korzystnie na relacje pary. Przez pierwsze tygodnie zwyczajnie próbowali być rodzicami. Nie trwało to długo. Artur wrócił do swoich nawyków, do kolegów, piwa i panienek. Kiedy wracał, czekał tylko na zaczepkę z jej strony. Czasem wystarczyło ukradkowe spojrzenie, żeby rozpętać burzę.
- Co się tak na mnie gapisz, darmozjadzie? Utrzymuję ciebie i tego bachora, a ty k..., co? Nie pasuje ci, to won! - wrzeszczał i brał się do bicia. Kasia kuliła się w sobie, żeby nie krzyczeć i nie obudzić małej.
Matka wpajała nienawiść
Porzucona przez męża Agnieszka wróciła do rodziców. Wykorzystała moment, kiedy nie było ich w domu. Do mieszkania wpuściła ją młodsza siostra. Matka od razu zapowiedziała, że jej tu nie chce. Dziewczyna robiła wszystko, żeby nie dać się wyrzucić z domu. Prawie nie wychodziła, obawiając się, że jej rzeczy zostaną wystawione na klatkę schodową, a drzwi zamknięte na klucz. Matka była jednak nieustępliwa, buntowała innych domowników przeciwko Agnieszce, wpajała w młodsze siostry dziewczyny nienawiść do jej dwuletniej córeczki, która budziła się w nocy z krzykiem. Wreszcie zaczęła nachodzić opiekę społeczną. Tam zapowiadała kategorycznie, że wyrzuci córkę na bruk.
Stało się to 30 listopada. Dzień później na świat przyszła druga córka Agnieszki. Ze szpitala obie wróciły do domu samotnej matki, w którym miejsce załatwiła opieka społeczna.
Od tamtej pory minął rok. Dziewczyna i jej dwie córeczki są tam nadal. Agnieszka zwraca uwagę na różnicę pomiędzy dziewczynkami. Starsza, która była świadkiem bicia i krzyków, jest zamknięta w sobie, nieufna, rzadko się uśmiecha. Późno też zaczęła siadać i chodzić. Do tej pory zdarza jej się budzić z krzykiem. Młodsza córka uśmiecha się do wszystkich, chętnie idzie na ręce, nie ma nocnych koszmarów.
- To dziecko nigdy nie zaznało krzywdy. Jest ufna, bo nie wie, że może ją spotkać coś złego ze strony bliskiej osoby - mówi Agnieszka.
Już nie wierzy w miłość
Miłość, o której tyle marzyła Kasia, wreszcie się urzeczywistniła. Dziewczyna przelała wszystkie swoje uczucia na córeczkę, starała się ją za wszelką cenę chronić. Ale już na początku coś poszło nie tak. Ofiarności Kasi nikt nie docenił, czepiali się jej lekarze, czepiała się opieka społeczna, a nawet sąd rodzinny. Dziś, po dwóch latach, Kasia jest sama. Sąd ograniczył jej prawa rodzicielskie, a mała przebywa w placówce opiekuńczej.
Wszystko przez Artura, jego awantury i bicie. Kiedy pewnego dnia mocno potrząsnął płaczącą małą, Kasia się przeraziła. Natychmiast pojechała z dzieckiem do szpitala. Była przekonana, że ojciec ją poważnie zranił. Dyżurni lekarze zbadali dziecko, uspokoili matkę i doradzili, by o sprawie przemocy poinformować policję. Kasia wróciła do domu, ale nie była przekonana do diagnozy lekarskiej. Nie wierzyła, że jej córce nic nie jest.
Potem bardzo często przebywała z małą w różnych warszawskich szpitalach. Chodziła tam, gdzie jej jeszcze nie znali, nie odsyłali do domu i nie mówili, że choroby są wymyślone.
Któryś z lekarzy powiedział pracownikom socjalnym o problemie Kasi. Zaczęli się nią interesować, stwierdzili wreszcie, że nie jest w stanie odpowiednio zająć się dzieckiem, że jest niewydolna wychowawczo. Uciekła więc ze stolicy, dostała miejsce w małym domu samotnej matki. Tam mieszkała z inną dziewczyną i jej dziećmi. Jedno z nich pewnej nocy obudziło jej małą. Kasia wstała i mocno je uszczypnęła. Zrobiła to kilka razy. Wybuchła afera. Odnalazła ją opieka społeczna i sąd. W końcu zabrali małą. Dziś Kasia walczy o przywrócenie pełni praw rodzicielskich. Już nie wierzy w wielką miłość.