https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sierociniec zawsze głodny uczuć

Sami przyznają, że na początku widzą głównie własne lęki. Boją się uczuć dziecka i specyficznej atmosfery placówki. Z czasem z wolontariuszy zmieniają się w przyjaciół. A bywa, że i w rodziców zastępczych.

Sami przyznają, że na początku widzą głównie własne lęki. Boją się uczuć dziecka i specyficznej atmosfery placówki. Z czasem z wolontariuszy zmieniają się w przyjaciół. A bywa, że i w rodziców zastępczych.

<!** Image 2 align=right alt="Image 72391" sub="Natalia Kochman, studentka psychologii, swoją przygodę z wolontariatem dopiero rozpoczęła. W sierocińcu zajmuje się grupką maluchów. / Fot. Piotr Schutta">Pewnego dnia na kolanach Alicji usiadła kilkuletnia dziewczynka i mówi:

- Wiesz ciocia, mój tata był. Powiedział, że mama nie przyjdzie, bo zarąbał ją siekierą.

Alicja Moczulska ma 21 lat, jest studentką trzeciego roku opieki i wychowania. Przeżyła wiele takich sytuacji. Prawie od ośmiu lat udziela się jako wolontariuszka w domach dziecka. Zaczynała w rodzinnym Grudziądzu, teraz ma grupkę podopiecznych także w Bydgoszczy.

- Na początku zawsze jest szok. Człowiek nie może uwierzyć, że tak małe dzieci tyle już przeszły. Często w zabawie nieświadomie opowiadają o tym, co zapamiętały z domu rodzinnego - mówi wolontariuszka Małgorzata Pater.

- Że ktoś kogoś pobił, że mama wyleciała przez okno. Oczywiście, niektóre dzieci tęsknią za rodzicami i opowiadają o nich dobre rzeczy, ale najczęściej to są jednak drastyczne opowieści. Kiedy słyszy się je po raz pierwszy, nie wiadomo jak zareagować. Jak dziecko w domu dziecka zaczyna opowiadać ci takie historie, to znak, że poczuło się z tobą bezpiecznie, że cię zaakceptowało - tłumaczy Alicja.

Jestem tylko ciocią...

Tego na początku obawiają się wszyscy, którzy wchodzą do domu dziecka, czy to w charakterze gościa, wolontariusza, czy kandydata na wychowawcę. Że dziecko złapie dorosłego za nogę, uwiesi się na szyi i będzie myślało, że to tata albo mama.

- Małe dzieci, kiedy już się przywiążą do opiekuna, w momentach, gdy czują się szczęśliwe, zapominają się i mówią: „mamo”. Szukają ciepła w każdej dorosłej osobie - przyznaje Alicja. Mówi, że tłumaczy im wtedy delikatnie, że jest, niestety, tylko ciocią.

Wolontariusze o dłuższym stażu wiedzą, że w sierocińcu prędzej czy później każdego to dopadnie. Emocjonalnego związania z którymś z dzieci nie da się po prostu uniknąć. Zwłaszcza gdy - jak to najczęściej jest praktykowane w przypadku wolontariuszy - jednemu opiekunowi przypisane jest jedno dziecko. W zależności od wolnego czasu i stopnia zaangażowania, spędza się z podopiecznym od kilku do kilkunastu godzin w tygodniu. Chodzi się z dzieckiem na spacery i do toalety, opowiada rozmaite historie, karmi się je, ubiera, zabawia, uczy, pociesza i przytula. Z czasem dwie obce na początku osoby zaczyna łączyć niezwykła więź.

- Wiem, że przywiązałam się do Kamila, ale wcale mi to nie przeszkadza. Związania bałam się chyba najbardziej. I tego, że nie będę miała wystarczająco dużo czasu, by systematycznie odwiedzać dom dziecka - mówi Katarzyna Sobiereiska, studentka psychologii. W wolontariacie jest od marca 2007 roku. - To dla mnie ogromna radość, że chłopiec mnie poznaje, że cieszy się, kiedy przychodzę i nie ma oporów, żeby iść do mnie na ręce. Nie ma jeszcze dwóch latek, ale chyba już się orientuje, że przychodzę specjalnie dla niego.

<!** reklama>Kamil jest dzieckiem wymagającym szczególnej troski i dużego zaangażowania. Urodził się z alkoholowym zespołem płodowym FAS. Miał problemy z utrzymaniem równowagi, bardzo długo uczył się chodzić. Nadal nie mówi, wydaje tylko pojedyncze dźwięki, którymi określa swój nastrój i potrzeby.

- Sytuacja prawna Kamila jest czysta. Mały mógłby pójść do adopcji, ale problemem jest jego deficyt rozwojowy. Dla takich dzieci trudno znaleźć rodzinę adopcyjną - dodaje Katarzyna. Przyznaje, że od jakiegoś czasu sama zastanawia się nad założeniem rodziny zastępczej dla chłopca. - Chcę się nim opiekować tak długo, jak się da. Niewykluczone, że wezmę go w przyszłości do rodziny zastępczej. Ale wcale nie musi tak być. Lepszym rozwiązaniem dla Kamila byłaby chyba adopcja.

Nie wszyscy się nadają

Natalia Kochman, drugi rok psychologii, swoją przygodę z wolontariatem dopiero rozpoczęła. Od dwóch miesięcy zajmuje się grupką maluchów w młodszej grupie oraz odrabia lekcje i bawi się ze starszymi. Indywidualnie prowadzi Michała, chłopca chorego na nieuleczalną chorobę - mukowiscydozę.

- Na początku wybrałam młodsze dzieci, bo bałam się, że ze starszymi sobie nie poradzę. Ale nie jest tak źle - mówi Natalia. Przyznaje, że wyobrażała sobie dom dziecka jako wciągającą emocjonalnie instytucję, wypełnioną trudnymi wychowawczo i głodnymi uczuć dziećmi. - Kontakt z dzieciakami mam raz w tygodniu, więc na razie nie ma szans na powstanie jakichś bardzo silnych więzi. Atmosfera w placówce też nie jest taka, jak myślałam. Jest o wiele przyjemniej.

- Jedni to czują od razu, inni nie wiedzą, jak się w takim miejscu odnaleźć. Nie każdy, nawet jeśli ma jak najlepsze chęci, może być wolontariuszem w domu dziecka. Niektórzy boją się podopiecznych, inni nie wiedzą, co z nimi robić i zajmują się sobą, jeszcze inni przychodzą nieregularnie i tak naprawdę nie mają czasu dla dzieci. Inicjatywa i systematyczność w relacjach z naszymi dziećmi to chyba najważniejsze cechy, jakie powinien mieć wolontariusz. A że nie wszyscy się nimi odznaczają, wiec nie wszystkich przyjmujemy - oznajmia Jacek Lewandowski, zastępca dyrektora Domu Dziecka „Młody Las” w Toruniu.

Może kiedyś przyślą pocztówkę

Alicja przez blisko dwa lata opiekowała się trójką rodzeństwa: 5-letnią Karoliną, młodszym o rok Piotrusiem i 1,5-roczną Pauliną.

- Piotruś miał niedawno urodziny. Dostał wymarzony prezent. Mimo wszystko trochę to wszystko przeżywam. Z jednej strony się cieszę, bo dzieci opuściły placówkę i będą miały prawdziwy dom. Ale zdążyłam się do nich przywiązać, a nawet nie wiem, gdzie są. Może dostanę od nich kiedyś kartkę pocztową, może przyślą zdjęcie, żebym mogła zobaczyć, jak rosną, jak się rozwijają. To bardzo mądre i zdolne dzieciaki. Na pewno coś w życiu osiągną - mówi Alicja. Wkrótce podpisze nową umowę, w której zobowiąże się do przejęcia innej grupki dzieci.

- Zdarzało się już w naszej placówce, że wolontariusz stawał się rodziną zastępczą dla dziecka, którym się opiekował w czasie wolontariatu. Teraz też przygotowujemy się do podobnej sytuacji. Dziewczyna, która była u nas wolontariuszką, weźmie jedno z dzieci. Chłopiec nie miał szans na rodzinę zastępczą u obcych osób ze względu na poważną dysfunkcję zdrowotną. Kandydaci na rodziców zastępczych wchodzą do placówki na chwilę. Szczerze mówiąc, nie znają dziecka. Często chcieliby usłyszeć, że choroba malucha się cofnie - mówi Natalia Lejbman kierująca Domem Małego Dziecka „Filipek” w Bydgoszczy.

Małgorzata rozstała się niedawno z Grzegorzem, 5-latkiem, którym zajmowała się przez trzy miesiące. Mimo że znali się krótko, ten czas wystarczył, by mogła zaistnieć między nimi przyjaźń. Teraz wolontariuszka często wraca myślami do chłopca. Zastanawia się, do jakiej rodziny trafił.

- Nie wiemy tego, kiedy i do kogo trafią dzieci w ramach adopcji. Czasem nie ma nawet sposobu, żeby się z nimi pożegnać - twierdzi Małgorzata. Wcześniej to samo przeżywała z Mikołajem. - Z Mikołajem byłam związana jeszcze bardziej, bo dłużej się nim opiekowałam. Został przekazany rodzinie adopcyjnej razem z młodszym bratem. Kiedy odchodzi któreś z naszych dzieci, zawsze przypominam sobie Mikołaja i myślę o tym, jak mu tam teraz jest.

Niech ktoś do nas przyjedzie!

W bydgoskim „Filipku” zatrudnionych jest w tej chwili około 40 pracowników etatowych i 15 wolontariuszy. Podobna sytuacja jest w większości domów dziecka w miastach. Na brak studentów chcących pracować za darmo nikt nie narzeka. Zupełnie inaczej jest w placówkach peryferyjnych.

- W zeszłym roku mieliśmy jednego studenta. Bardzo potrzebujemy wolontariuszy, ale nikt nie chce do nas dojeżdżać - nie kryje Mirosław Urbaczewski, prowadzący Dom Dziecka w Trzemiętowie, oddalonym od Bydgoszczy o 25 kilometrów. - Ogromnie żałujemy, bo wolontariusz to edukacja społeczna dla dzieci, ktoś nowy w środowisku placówki. Świeża krew. Zdarzało się w przeszłości, że krytyczne uwagi wolontariuszy braliśmy sobie do serca i zmienialiśmy to i owo.

Wolontariuszka Katarzyna: - Wiem, że nie wezmę do siebie wszystkich tych dzieci. Ale cieszę się, że mogę być z nimi chociaż przez chwilę. Daję tyle, ile mogę dać.

PS. Imiona dzieci zostały zmienione.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski