Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci w autobusie zaczęły śpiewać ukraiński hymn. "Płakaliśmy, musieliśmy się odwrócić"

Maciej Czerniak
Maciej Czerniak
Obóz w miejscowości Zosin, gdzie znajduje się przejście graniczne z Ukrainą, wyrósł pośrodku pustkowia. Mógł funkcjonować dzięki temu, że firma z Poznania przywiozła dieslowski agregat. Przybył też food truck, później pojawiły się kuchnie polowe. Wolontariusze, m.in. Polski 2050 opiekowali się osobami przekraczającymi granicę - artykułami pierwszej potrzeby były gorące napoje, jedzenie i suche ciepłe ubrania
Obóz w miejscowości Zosin, gdzie znajduje się przejście graniczne z Ukrainą, wyrósł pośrodku pustkowia. Mógł funkcjonować dzięki temu, że firma z Poznania przywiozła dieslowski agregat. Przybył też food truck, później pojawiły się kuchnie polowe. Wolontariusze, m.in. Polski 2050 opiekowali się osobami przekraczającymi granicę - artykułami pierwszej potrzeby były gorące napoje, jedzenie i suche ciepłe ubrania Polska 2050
Wolontariusze z regionu spędzili na granicy polsko ukraińskiej kilka dni. - Ile ludzi, tyle tragedii - mówią. Przekraczający przejście w Zosinie zziębnięci, głodni i przerażeni. Jednego dnia przyjechało 20 autobusów z dziećmi z sierocińców. "Ich opiekun potem napisał, jak bardzo dziękuje za pomoc".

Zobacz wideo: Tir załadowany po sufit pojechał z Bydgoszczy do Lwowa

- Pamiętam pierwszy autokar, który wjechał na przejście graniczne. Opiekun z domu dziecka, do którego zadzwoniłem, mówił, ze są już na granicy. Kiedy byli już po odprawie po swojej stronie i wjechali do naszych pograniczników, podeszliśmy do autokaru. Te dzieciaki nie wiedziały, co się dzieje - mówi Jakub Pardua z Szubina, wolontariusz stowarzyszenia Polska 2050.

Wraz z grupą innych ochotników przez kilka dni pomagał uchodźcom z Ukrainy, którzy przekraczali ukraińsko-polską granicę w Zosinie. Wolontariusze na miejscu współpracowali z Polską Akcją Humanitarną, fundacją Happy Kids i m.in. strażakami.

- Wraz z dziewczyną z fundacji Happy Kids, która odpowiadała organizacyjnie za to całe przedsięwzięcie, przywitaliśmy się z dziećmi i spytaliśmy, ilu ich jest. Powiedziała "Chwała Ukrainie". I wtedy dzieci same zaczęły wszystkie spontanicznie śpiewać hymn Ukrainy. Ona i ja zaczęłyśmy płakać. Tak samo funkcjonariuszka Straży Granicznej, która stała obok. Musieliśmy się odwrócić w drugą stronę, takie to było wrażenie - opowiada Jakub.

Tego dnia przez przejście graniczne w Zosinie przejechało 20 autobusów z około 800 dziećmi z ukraińskich sierocińców. Pojechały wszystkie do Przemyśla, a stamtąd do innych umówionych punktów w Polsce.

- Chyba najpiękniejszą nagrodą za tę naszą pracę tam na miejscu była wiadomość, którą dostałem później od opiekuna tych dzieciaków - mówi Jakub. - Pisał, że są szczęśliwi, spokojni, już na miejscu.

Wolontariusze pracowali między innymi w miejscu, w którym wydaje się przyjezdnym dokumenty. Jakub pełnił rolę tłumacza, pomagał uchodźcom odnaleźć się po polskiej stronie. Wspomina starsze małżeństwo z synem może 18-letnim. Ojciec był częściowo sparaliżowany, ledwie stał. Cała rodzina była bez dokumentów. - Byli z rejonu, gdzie były walki. Kompletnie nie wiedzieli, co mają zrobić. Nie wiedzieli, co mają zrobić. Dużo ludzi ich mijało, pokierowałem tę panią do punktu wydawania dokumentów, wyjaśniłem jaka jest sytuacja. Mieli przy sobie może ze dwa plecaki. Zanim przekroczyli polską granicę, stali pod gołym niebem przez 24 godziny. Przybyli z Żytomierza, który wtedy właśnie po raz pierwszy był bombardowany.

- W oczach tych wszystkich ludzi widać było podobne emocje. To zagubienie, strach, niepewność zmieszana z wdzięcznością. Nie zapomnę tego - mówi Jakub.

Katarzyna Płonka z powiatu aleksandrowskiego, inna wolontariuszka Polski 2050 była na przejściu w Zosinie od 9 do 13 marca. Opisuje dramatyczne sytuacje, mówi o ojcach odprowadzających rodziny do granicy i wracających tam, skąd niedawno jeszcze uciekali. - Było też małżeństwo, które dotarło na granicę wprost ze swojej działki rekreacyjnej. Zabezpieczali tam swoją własność i przyszli właściwie bez żadnych bagaży. Pan zmarł krótko po przekroczeniu granicy.

Ile ludzi, tyle dramatów. - Były sytuacje, że całe rodziny przejeżdżały samochodem granicę. Niektórzy autobusem, ale w większości własnymi środkami transportu. Mówili, że chcą spać w swoim samochodzie, już na spokojnie po naszej stronie. Niektórzy jednak przychodzili do specjalnie przygotowanej bazy, gdzie mogli odpocząć na łóżkach polowych. Udzielaliśmy im pomocy przekazując rzeczy najbardziej potrzebne żywność i napoje - opowiada wolontariuszka.

Wróciła do domu ze strażakami z Raciążka. - Jestem sprzedawcą, mieszkam w powiecie aleksandrowskim. U nas w miejscowości Ostrowąs też teraz są przygotowywane miejsca dla uchodźców, w Domu Pielgrzyma - dodaje Katarzyna.

Obecnie na przejściu granicznym w Zosinie został tylko Caritas. - Tam była praca wspólna. Nieważne, kto jaką organizację wspiera, do której należy. Liczy się tylko to, żeby być na miejscu i pomagać - dodaje wolontariuszka.

Z kolei Żaneta Głowacka z miejscowości pod Żninem, przyjechała do Zosina 2 marca. Mówi, że na samym początku na miejscu wszyscy szli na żywioł. - Nic nie było zorganizowane. Organizacje same się dopiero organizowały - mówi Żaneta. - Dopiero tworzyły się specjalne miejsca dla osób przekraczających granicę. Chodziło o to przede wszystkim, by ci ludzie mieli gdzie usiąść, wypić ciepły napój, zjeść coś gorącego. Albo wybrać rzeczy niezbędne na tych parę pierwszych dni. Próbowano tam robić ciepłe kiełbaski na grillu, przyjechał jakiś food truck. Chłopaki rozdawali ciepłe posiłki. Organizacji było sporo, ale każdy próbował pomagać po swojemu. Z czasem ta współpraca też się zawiązywała między organizacjami, przyjechali też kucharze z kuchniami polowymi. Była już nie tylko kiełbasa, ale gotowali jakąś zupę, makaron alla spaghetti, leczo. Ludzie zwozili produkty, z których te posiłki potem były gotowane. Zdarzało się, że Niemcy przyjeżdżali, przyjechał też oddział czeskiej firmy.

Pod koniec pobytu Żanety sytuacja była już inna. Rozłożono namioty, pomoc stała się bardziej zorganizowana. - To wszystko jednak robili zwykli ludzie, osoby prywatne, stowarzyszenia, fundacje i inne NGO-sy - dodaje wolontariuszka.

Zdarzały się sytuacje, które chwytały za serce. - Trafiali tam piesi. Ci uchodźcy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Cały dorobek życia w walizce, dzieci na rękach - słyszymy.

- Zagubienie na ich twarzach. Jest cisza, spokój, ale co dalej? Bezradność mieszająca się z wdzięcznością. To było niewątpliwie zaskoczenie, że po przejściu granicy jest ktoś, kto czeka na nich z herbatą, kakao i zupą. Mogą wziąć pampersy dla dzieci, żel do mycia. Była totalna bezradność i zagubienie przełamane wdzięcznością. Z drugiej strony taka współpraca i zjednoczenie między organizacjami, nieważne kto skąd jest. Wszyscy współpracowali w jednym celu. Byle móc tę pomoc zorganizować najlepiej, jak się da. Przyjechali też pracownicy firmy z Poznania z agregatem, dzięki któremu ten cały nasz obóz działał i dawała nam prąd na całe to obozowisko.

Ukraińcy jeżdżący busami w jedną stronę wozili uchodźców, a w drugą zabierali dary, które trafiały na Ukrainę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Dzieci w autobusie zaczęły śpiewać ukraiński hymn. "Płakaliśmy, musieliśmy się odwrócić" - Gazeta Pomorska