https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Siedem grzechów polskiej budowy

Małgorzata Oberlan
Co miesiąc na jakiejś budowie w województwie kujawsko-pomorskim ktoś traci zdrowie, a co dwa - życie. Porażająca ignorancja, brak nadzoru, taniocha i pośpiech to codzienność w tej branży. Na szybką poprawę, niestety, nie ma co liczyć.

Co miesiąc na jakiejś budowie w województwie kujawsko-pomorskim ktoś traci zdrowie, a co dwa - życie. Porażająca ignorancja, brak nadzoru, taniocha i pośpiech to codzienność w tej branży. Na szybką poprawę, niestety, nie ma co liczyć.

<!** Image 2 align=right alt="Image 113586" sub="Budowa stadionu żużlowego w Toruniu ma trwać rekordowo krótko - zaledwie dziesięć miesięcy. Wielu kibicom ten wyścig z czasem kojarzyć się będzie również z wypadkami (ostatnio śmiertelnym). / Fot. Adam Zakrzewski">Największe szanse na pożegnanie się z życiem lub zdrowiem w pracy mają budowlańcy. Statystyki są tragiczne, choć - jak podkreśla Krzysztof Adamski, okręgowy inspektor pracy - nie mówią wszystkiego. Dajmy na to, śmierci Marka M. na budowie nowego stadionu żużlowego w Toruniu (3 marca tego roku) w nich nie znajdziemy. Dlaczego? Bo 34-letni mężczyzna w świetle prawa nie był pracownikiem. Był właścicielem firmy z Wrocławia - podwykonawcą włoskiego podwykonawcy głównego wykonawcy, czyli inowrocławskiego Alstalu. Zagmatwane? Nie na polskich budowach.

Nie ma też w statystykach śmiertelnych wypadków przy pracy robotników przysypanych na zawsze w wykopie w Gostycynie (sierpień 2008 roku), ani innych podobnych im ludzi, którzy na budowie co prawda pracowali, ale jako podrzędni zleceniobiorcy. To jednak, co w statystykach się pojawia, w zupełności wystarczy. W ubiegłorocznym zestawieniu mamy 6 wypadków śmiertelnych, 11 z ciężkimi obrażeniami i 4 z lekkimi. Ten rok rozpoczął się od wypadku 9 robotników, przygniecionych stalową konstrukcją w Stryszku pod Bydgoszczą, i tragedią Marka M. w Toruniu.

<!** reklama>1. Wstręt do zabezpieczeń

Wrzesień 2008 roku. Firma „Robud” w Toruniu przy ul. Piastowskiej demontuje balkony. W sobotę, tuż przed godz. 13, 22-letni robotnik spada z wysokości przynajmniej pierwszego piętra. Dopiero po interwencji dziennikarza wypadek w ogóle jest badany. W policyjnej statystyce najpierw zostaje odnotowany jako „poślizgnięcie się na schodach”, a w rejestrze Państwowej Inspekcji Pracy nie ma go wcale.

Mężczyzna trafia do szpitala, między innymi, z urazem głowy. Przechodzi operację, jakiś czas leży w śpiączce. Jego szef nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego robotnik (i jego koledzy także) pracowali bez kasków.

- Mają je, tylko wożą w samochodzie. Codziennie są opieprzani za pracę bez kasku - tłumaczy po wypadku właściciel firmy „Robud”. - Nie wiem już, co mówić dorosłym mężczyznom, którzy zdejmują kaski, „bo im niewygodnie”...

Marzec 2009 roku, budowa toruńskiego stadionu żużlowego. Z wysokości około 30 metrów spada 34-letni Marek M. Świadków wypadku brak. Mężczyzna ma na sobie specjalne szelki, jednak na wysokościach, tam, gdzie pracował, zostaje linka. Ze wstępnych oględzin wynika, że z zabezpieczeń nie skorzystał. - Zgubiła go brawura - mówi Jarosław Szczupak, dyrektor Alstalu, głównego wykonawcy stadionu.

Według analiz inspektorów pracy, wstręt do stosowania tak zwanych środków ochrony indywidualnej i zabezpieczeń to wśród polskich budowlańców zjawisko prawie powszechne. Zresztą, widać go gołym okiem. Polskie prawodawstwo obowiązkiem zapewnienia zabezpieczeń i ich stosowania przez pracowników obarcza pracodawcę. Możliwe, że gdyby akcent przeniesiono na pracownika (przykład Niemiec), sytuacja zmieniłaby się.

2. Fachowcy z przypadku

Od 150 do 300 tysięcy - tak szacuje się lukę, jaką na rynku budowlanym zostawili po sobie fachowcy emigranci. Jeśli dołożyć do tego widoczną porażkę systemu szkolnictwa zawodowego (żniwa zbierane po latach) obraz się rozjaśnia. W 2008 roku aż 68,6 proc. wszystkich poszkodowanych w ciężkich lub zbiorowych wypadkach przy pracy stanowili ludzie ze stażem mniejszym niż rok. Często młodzi, których, obok braku doświadczenia, na niebezpieczeństwo naraża brawura, ale też robotnicy po pięćdziesiątce. Tacy, którzy na budowę trafili, bo po prostu nie mogli znaleźć innej roboty.

- Dziś w budownictwie może pracować każdy - podsumowuje pan Wojciech, właściciel średniej firmy budowlanej spod Torunia. - W zeszłym roku trzech pracowników uciekło mi do Anglii. Nie stać mnie na wybrzydzanie. Biorę z ulicy i przyuczam.

3. Fikcyjny nadzór

Braki kadrowe widoczne są na każdym szczeblu budowlanej hierarchii. Jak wyliczył Polski Związek Inżynierów i Techników Budowlanych (PZIiTB), jeden kierownik z uprawnieniami przypada w Polsce na sześć-siedem inwestycji! W trakcie realizacji jest około 400 tysięcy budów, podczas gdy uprawnionych do kierowania nimi - około 60 tysięcy osób (dane z Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa).

- To jest wskaźnik absurdalny. Nikt nie jest w stanie efektywnie kierować taką liczbą budów. W rezultacie powstało zjawisko fikcyjnego, aczkolwiek odpłatnego pełnienia funkcji kierownika budowy - czytamy w raporcie PZIiTB. - Dla wielu małych budów po prostu „kupuje się” jego podpis.

Inżynierowie przypominają katastrofę na budowie mostu w Stróży (woj. małopolskie) w lipcu 2006 roku, kiedy to okazało się, że kierownik pełnił równolegle tę funkcję w siedmiu innych miejscach. Niestety, to nie jest wyjątek, a przy niewielkich inwestycjach - prawie norma. Wie o tym niemal każdy, kto zlecił budowę domu.

- „Mojego” kierownika budowy widziałem w ciągu roku dwukrotnie. W tym raz, gdy przyjechał po pieniądze - nie kryje pan Janusz, budujący się w podtoruńskiej gminie.

4. Zgubna taniocha

Tanio oznacza, między innymi, to, że część ludzi zatrudnia się na czarno.

- Zdarzało się, że tacy robotnicy uciekali po prostu w krzaki. Potrafili nawet zostawić sprzęt grający - relacjonują inspektorzy pracy. - Typowa wymówka to: „Pan X pracuje u mnie dopiero od kilku dni, jeszcze nie zdążyłem go zgłosić”. Wracamy po dwóch miesiącach, a pan X nadal „jest tylko na próbę”...

Szarą strefę w krajowej budowlance specjaliści szacują na około 20 procent. Im firma mniejsza, tym proceder powszechniejszy. Taki poziom „pracy nierejestrowanej” utrzymuje się od lat, bez względu na wahania koniunktury.

Budować tanio znaczy także budować z tanich materiałów. Rynek budowlanej tandety rozwija nam się imponująco. Taniochę po części wymuszają na firmach sami zamawiający. Jeśli w 99,9 proc. przypadków decydującym elementem podczas rozstrzygania przetargu jest cena, poziom wykonania inwestycji łatwo przewidzieć. Ma być tanio? Będzie tanio! - deklarują budowlańcy. Oszczędzają na materiałach i ludziach.

5. Szalone tempo robót

Pośpiech to jedna z najczęstszych przyczyn całych serii budowlanych zaniedbań. W Toruniu prawdziwy wyścig z czasem toczy się dziś na budowie wspomnianego stadionu żużlowego. Pierwsze zawody na nowym torze miały być rozegrane w kwietniu. Do 31 marca obiekt ma zostać oddany do użytku. Szyki budowlańcom (nie tylko tym zresztą) popsuły styczniowe mrozy, nie pozwalające na wykonanie części prac. Dziś wykonawcy biegną więc do celu co sił, bo za każdy dzień opóźnienia grozi im ponad 90 tys. złotych kary. Jeśli zdążą (a zdążyć po prostu muszą, bo również presja opinii publicznej jest olbrzymia), wybudują stadion w rekordowym tempie 10 miesięcy.

Nasilone tempo prac przy każdej inwestycji potęguje ryzyko. W budownictwie naraża jednak nie tylko samych wykonawców, ale i przyszłych użytkowników obiektów.

6. Pijany majster

- Tylko jedno piwko wypiłem - zarzekał się Andrzej M. (55 lat), gdy przyjechali policjanci. Był kierownikiem budowy we włocławskiej firmie, która na toruńskim stadionie wykonywała roboty murarskie. Piwo było najwyraźniej z tych kosmicznie mocnych, bo w wydychanym powietrzu budowlańca wykryto prawie 2 promile alkoholu.

W środę, 11 lutego, kierownik (trzeźwy) wsiadł we Włocławku do auta. Nasączać zaczął się w pracy. Tak skutecznie, że w środku dnia zmorzony legł i zasnął. Wtedy zaalarmowano szefostwo. Policję na budowę wezwali sami budowlańcy.

Niechlubny wyjątek? Raczej nie. Minionego lata na ciekawy eksperyment zdecydował się właściciel jednej z firm budowlanych we Wrocławiu. Zostawił budowę na trzy dni pod opieką robotników. Efekt? Siedemnaście 0,7-litrowych butelek po wódce, skrzynka wina i śpiący rycerze. Pracodawca wprowadził obowiązkowe badanie alkomatem.

7. Głupota galopująca

Kandydatów do tej kategorii musieliśmy selekcjonować. Po długich wahaniach postawiliśmy na akcję roboczo nazwaną „Wieczór przedwigilijny”.

Toruń, 23 grudnia, po zmierzchu. Na jednej z kamienic kończy prace ekipa budowlano-remontowa. Z daleka błyszczy ognisko na chodniku. - Panowie, na Boga, co się dzieje?! - pyta przechodzień.

- Panie, toć musim ten gaz zużyć do końca - tłumaczą robotnicy, trzymający palnik. Jak się okazuje, od pół godziny palą w ten sposób ogień i... pieką na nim kiełbasy.

Obyło się bez ofiar.

Warto wiedzieć

Spadają z wysokości, giną w wykopie...

109 osób zginęło w 2006 roku na polskich budowach, 90 w 2007 roku, 24 - tylko w pierwszym kwartale 2008 roku. Najczęściej robotnicy spadają z wysokości (36 proc.), zostają przysypani ziemią w wykopie (10,2 proc.), uderza w nich spadający przedmiot (10 proc.) lub tracą kontrolę nad obsługiwanym sprzętem (9 proc.)

Lista przyczyn wypadków w budownictwie, gdyby połączyć te podawane przez Państwową Inspekcję Pracy i Centralny Instytut Ochrony Pracy - Państwowy Instytut Badawczy, byłaby bardzo długa. Najważniejsze to: brak nadzoru, dopuszczanie do pracy bez przygotowania, tolerowanie odstępstw od przepisów BHP, lekceważenie zagrożeń lub ich nieznajomość przez robotników, zła organizacja pracy, niestosowanie sprzętu ochronnego, używanie niesprawnego sprzętu.

Na alarm nie od dziś bije Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa. Szacuje, że emigracja fachowców zostawiła polskie budownictwo z niedoborem kadrowym, liczonym w setkach tysięcy osób. „Mamy więc 300-tysięczną lukę, wypełnioną przez byle jakich, przyuczonych robotników lub samouków. Odbija się to na organizacji, jakości i bezpieczeństwie pracy” - czytamy w ubiegłorocznym raporcie związku.

Nie wiadomo, ile wypadków na budowach jest ukrywanych. Co roku inspektorzy pracy w swoich podsumowaniach piszą o zaniedbywaniu rejestrów wypadkowych.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski