<!** Image 1 align=left alt="Image 26433" >W opowieści o powstaniu w Bydgoszczy sądu apelacyjnego, podobnie jak w klasycznym spaghetti westernie, narracja nie toczy się wartko. Są za to wyraziste postaci i postawy. Z jednej strony mamy więc „złych” ministrów, którzy bronią nam, mieszkańcom Bydgoszczy, prawa do posiadania sądu i prokuratury apelacyjnej, a z drugiej strony występują dobrzy kowboje, w rolę których wcielili się lokalni posłowie i politycy. I choć może cele mają szczytne, to nie dość im, że walczą z ministrami, to walczą jeszcze między sobą.
A miało być tak dobrze. Zam- knięto Szkołę Podstawową nr 8, rzucając jej budynek na szalę w walce o siedzibę apelacji. Mimo protestów dzieci i nauczycieli, mieszkańcy miasta raczej ze zrozumieniem przyjęli argumentację, że jeśli chcemy sądu, wyrzeczenia są nieodzowne. Teraz, jak zwykle w takich przypadkach, pozostaje wielki niesmak i rozczarowanie, że nasze elity nie potrafią się porozumieć ponad politycznymi podziałami we wspólnej sprawie.
Brak sądu apelacyjnego to porażka wszystkich. Prezydenta - bo dla niego był to główny argument przemawiający za likwidacją szkoły w śródmieściu. O prezydenckiej, urażonej dumie nie wspominając. Dla polityków Prawa i Sprawiedliwości, bo wszystkim wydawało się, że gdy odejdzie przedłużający w nieskończoność procedury minister Kalwas, sprawa wreszcie ruszy z miejsca. A okazało się, że się cofnęła. I wreszcie dla mieszkańców miasta. Bo w życiu, jak w filmie, liczą się tylko role pierwszoplanowe, o statystach nikt nie pamięta. Tych ostatnich grają właśnie bydgoszczanie, którzy nadal będą musieli załatwiać wiele spraw sądowych w Gdańsku, choć mogliby na miejscu.