Z początkiem listopada kończy się sezon działkowy. Właściciele ogródków o tej porze roku grabią liście, przycinają rośliny i zabezpieczają je przed nadchodzącą zimą. W niektórych Rodzinnych Ogrodach Działkowych wyłącza się wodę i prąd. Tak się dzieje, choć wielu bydgoszczan w ogrodzie mieszka przez cały rok.
Dramatyczne historie
Tydzień temu pisaliśmy o kilkunastu rodzinach, które mieszkają na działkach należących do ROD 1 Maja przy ulicy Noteckiej. Zarząd ROD postanowił wyłączyć na zimę prąd. Dopiero po proteście działkowców decyzję zmieniono. Energia elektryczna będzie dostępna w tym sezonie. Jak będzie za rok? Nie wiadomo.
Rok temu wyłączono prąd na działkach na Szwederowie. Mężczyzna, który tam mieszkał, kupił agregat prądotwórczy i zginął, ponieważ zatruł się czadem. Kilka tygodni później zdecydowano o eksmisji z tego ogrodu chorej, niepełnosprawnej kobiety, która mieszkała w altance.
Prawo zabrania mieszkania na terenie ogrodów działkowych, ale w szczególnych wypadkach Urząd Miasta Bydgoszczy decyduje się na zameldowanie działkowców w ROD.
Wielu zostaje na zimę
Jak podała niedawno „Rzeczpospolita”: - Według szacunków Polskiego Związku Działkowców (PZD) w ogródkach działkowych na teranie całego kraju mieszka na stałe ok. 6-7 tys. osób.
W Bydgoszczy takich osób jest kilkaset. Niektóre z nich, w tym małżeństwo z małymi dziećmi, znalazły dach nad głową na swoich działkach w ogrodzie Stowarzyszenia „Przylesie”.
Warto przypomnieć, że jest to ogród, który uniezależnił się od Polskiego Związku Działkowców.
Pozwalają, pomagają
Dziś działkami administruje Stowarzyszenie Ogrodowe „Przylesie”.
- Pozwalamy na to, by ludzie mieszkali na działkach - mówi Stefan Paszkiewicz, współtwórca stowarzyszenia. - Staramy się im pomagać, kupujemy węgiel na zimę. Inni nie ponoszą żadnych kosztów związanych z obecnością tych działkowców. Oni płacą za prąd.
Sprawa mieszkania w ogrodzie nie została uregulowana, ale…
- Zgodnie z ustawą, zarząd stowarzyszenia ma obowiązek wspierania osób, które znajdują się w trudnej sytuacji - podkreśla w rozmowie z „Expressem” Stefan Paszkiewicz.