Rada Miasta Bydgoszczy niedawno przyjęła plan budowy stacji ładowania pojazdów elektrycznych. Do końca marca przyszłego roku ma działać w mieście 210 takich stacji 210 takich stacji. Pierwotnie sejmowa ustawa o elektromobilności zakładała wdrożenie takiej minimalnej liczby stacji ładowania do końca bieżącego roku, ale z uwagi na epidemię termin ten wydłużył się o kilka tygodni.
Dotąd w Bydgoszczy takich stacji jest 30. Jeśli żadna firma nie będzie chciała budować nowych, to wybuduje je państwowa ENEA.
Problemów jest jednak kilka, a stanowisko Bydgoszczy w tej sprawie mocno piętnuje Krzysztof Kosiedowski, interesujący się zagadnieniem od lat i prowadzący internetowego bloga "Rzecznik elektromobilności". Umiejscowienie stacji proponowane przez radnych jest mocno - jego zdaniem - dyskusyjne.
- To kolejny przykład na brak wiedzy, kompetencji i rzetelnego podejścia do tematu władz Bydgoszczy - mówi. - Widziałem lokalizacje, są poza kilkom całkowicie chybione. Właściciele pojazdów elektrycznych nie ładują wspomnianych w mieście czy galeriach handlowych, tylko w dwóch miejscach - w pracy i w domu. Wie o tym, cała zachodnia Europa. Pierwotnie też stawiali stacje intuicyjnie, jak obecnie proponują radni z Bydgoszczy. Później stacje demontowali i przenosili w inne miejsca. Poza tym, jak logicznie i uzasadnienie można w mieście proponować lokalizacje stacji do ładowania, jak Bydgoszcz, nie ma opracowanej strategii elektromobilności? A czasu było wystarczająco dużo. Prezydent mówił także o drogich autobusach elektrycznych, a dlaczego do tej pory miasto skutecznie nie zawalczyło o dotacje rządowe na zakup? Miasta zdecydowanie mniejsze od Bydgoszczy dostały milionowe dotacje! My nie.
Na blogu Kosiedowskiego czytamy: "Norwegowie bardzo precyzyjne typowali miejsca do budowy stacji. Mimo to, po wybudowaniu okazało się, że lokalizacje nie do końca spełniły oczekiwania posiadaczy aut elektrycznych, którzy mieli ładować w nich swoje samochody. Podobnego przykładu doświadczyli też Niemcy. Wybudowane stacje w wcześniej przygotowanych miejscach, okazały się być nietrafione. Dodatkowym problemem stał się także typ zastosowanej stacji. Są stacje, które ładują akumulatory „elektryków” w standardowym trybie, jak również stacje tzw. szybkiego ładowania, czyli w ciągu kilkudziesięciu minut np. w czasie przerwy w drodze podczas podróży. Są także stacje, które mogą spełniać obie funkcje, czyli naładować baterie w standardowym trybie oraz szybkim.
I dalej: "Niemcy także zauważyli, że właściciele „elektryków” najchętniej ładują swoje samochody w domu i miejscu pracy. Bardzo słabym zainteresowaniem cieszą się punkty do publicznego ładowania. W związku z tym, również zmienili politykę w budowie infrastruktury elektrycznej.
Wybory miejsc do ładowania mają kluczowe znaczenie projektowe, a przede wszystkim finansowe. Stacje tradycyjne, wymagają przyłączy energetycznych mniejszej mocy. W konsekwencji mniejszych przekrojów kabli przyłączeniowych i przewodów. Pobierają mniej mocy w porównaniu ze stacjami szybkiego ładowania. Koszt ich zaprojektowania, wykonania i eksploatacji jest niższy w porównaniu do stacji szybkiego ładowania."
Kto będzie korzystał z tych 210 stacji? W Bydgoszczy mamy zarejestrowanych około 80 pojazdów elektrycznych, ale większość z nich należy do dilerów samochodowych i spełnia cele demonstracyjne albo promocyjne. Rewolucji w zakupach tez nie należy się spodziewać, bo np. ładowanie nissana micry na 100 km to koszt 40 zł, a paliwo tradycyjne wychodzi po prostu taniej. Choć z drugiej strony według danych z końca sierpnia 2020 r., w Polsce było zarejestrowanych łącznie 13 798 samochodów osobowych z napędem elektrycznym. Przez pierwsze osiem miesięcy 2020 r. przybyło ich 4 802 sztuki niż w analogicznym okresie 2019 r. – wynika z Licznika Elektromobilności, uruchomionego przez PZPM oraz PSPA.
Zobacz archiwalne zdjęcia Bydgoszczy
Taka była Bydgoszcz w czasach PRL. Zobacz archiwalne zdjęcia...
