Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozsypany bit [WYWIAD]

Miasta Kobiet
Staram się oferować określone umiejętności, pomysły, projekty i wierzę, że bronią się one wcale nie dlatego, że jestem kobietą.

Staram się oferować określone umiejętności, pomysły, projekty i wierzę, że bronią się one wcale nie dlatego, że jestem kobietą.
<!** Image 3 align=none alt="Image 219502" sub="Fot.: Damian Daszyński/damiany.blogspot.com">
- Jak właściwie powinienem się do Ciebie zwracać? Justyno, Lu, czy może Lucid Fox?
- Prywatnie oczywiście jestem Justyną. Lucid Fox to jedynie pseudonim wymyślony na potrzeby Facebooka, bo nie lubię podpisywać się w Internecie imieniem i nazwiskiem. Za konsoletą natomiast występuję jako Lu.
<!** reklama>
- Skąd ten pseudonim?
- Jest skróconą wersją wcześniejszego pseudonimu Lucy Fair, który z wiekiem zaczął wydawać mi się śmieszny. Znajomi natomiast często nazywają mnie Lisem. Tych pseudonimów było nawet więcej…
- Mówisz, że nie chciałaś pojawiać się z imienia w sieci. Ukrywałaś się pod wieloma pseudonimami. Do każdej działalności pod innym. Nie boisz się, że we współczesnym świecie artysty, którego nie ma w mediach, może nie być w ogóle w świadomości odbiorców?
- Nieobecność w mediach wynika prawdopodobnie z tego, że nie zajmuję się rzeczami, które są w sferze pop. Wpadłam do pudełka „niemedialna”, mimo zajęcia miejsca na podium w ogólnopolskim konkursie didżejek. Poza tym autopromocja nie należała nigdy do moich zainteresowań. Zdaję sobie jednak sprawę, że takie postępowanie w niczym mi nie pomoże. Staram się więc ujednolicić wszystkie pseudonimy pod którymi tworzyłam.
- Szukałem innych kobiet, zajmujących się didżejką i wygląda na to, że jesteś jedyną liczącą się w Bydgoszczy w tym fachu. Trudno zaistnieć w tak męskim środowisku?
- Faktycznie jestem dość osamotniona w tej branży. Nie uważam jednak, aby moja kobiecość była jakimś utrudnieniem. Myślę, że jako jedynej kobiecie wśród mężczyzn było mi nawet łatwiej. Bycie rodzynkiem sprawia, że często możesz nawet robić coś słabiej, a i tak usłyszysz „wow”. Ja staram się jednak oferować określone umiejętności, pomysły, projekty i wierzę, że bronią się one wcale nie dlatego, że jestem kobietą.
- Czytając nieliczne wywiady, których udzieliłaś, odniosłem wrażenie, że jesteś skryta. Nie przeszkadza to w tym, czym się zajmujesz?
- Coś w tym jest. Możemy mówić o pewnej mojej skromności i powściągliwości. To cechy, które wręcz pielęgnuję w życiu codziennym. Nie dotyczą mojej pracy twórczej i jej efektów, tylko mówienia o nich. To wynika z tego, że wierzę w ciągłe samodoskonalenie, zachwyt nad sobą jest mi obcy. Nie służy, moim zdaniem, żadnej twórczości. Kiedy jesteś sobą zachwycona, przestajesz się rozwijać. Na scenie jednak, nie ma miejsca na skromność - trzeba działać na full. Skoro już decydujemy się wystąpić publicznie, nielogicznym byłoby wstydzić się tego.
<!** Image 4 align=none alt="Image 219503" sub="Fot.: Jaap Sneirra/jaaparriens.eu">
- Tańczysz i występujesz jako didżejka. Po którą z tych form sięgnęłaś wcześniej?
- Pasja do muzyki była we mnie od zawsze i gdziekolwiek była możliwość dzielenia się nią, to w to wchodziłam. Na początku, w podstawówce, były to głównie dyskoteki, na których puszczałam muzykę z kaset. Nie traktowałam jednak tego poważnie. W latach szkolnych kazano mi również uczyć się gry na gitarze, co w praktyce bardzo mi przypadło do gustu. Taniec pojawił się w moim życiu w poważniejszej formie. Było to w czwartej klasie podstawówki. Uczyłam się wówczas modern jazzu, który wraz z rozwojem naszej pani choreograf przeszedł w taniec współczesny. Po drodze pojawiła się też odrobina break dance u i electro. Pod koniec szkoły średniej wpadłam na pomysł, aby zająć się didżejką. Mój znajomy chciał sprzedać płyty, które należały do moich ulubionych. Postanowiłam je kupić i przetrzymać do czasu, aż mu przejdzie i będzie chciał je odkupić. Jemu jednak nie przechodziło, a ja w międzyczasie wsiąkłam w didżejowanie.
- Szukając informacji o Tobie stykałem się z takimi określeniami jak didżejka, producentka, tancerka, choreografka, poetka. Strasznie dużo tego. Musisz być niezwykle zapracowana i mieć wciąż głowę pełną pomysłów.
- A do tego w pierwszej kolejności jestem etatowym grafikiem. Cała twórcza sfera odbywa się po godzinach. Mam nadzieję, że pomimo mojego zabiegania, rzeczy, które upubliczniam, bronią się. Liczę, że nie jest to wypluwanie czegokolwiek z siebie, a tworzenie, którego efekty mają pewną wartość artystyczną. Wiele z inicjatyw pojawia się całkiem spontanicznie i nie są przeze mnie planowane, jak np. wystąpienie z Tirvyous Wagon w ramach Letniego Prania Mózgu. Dostałam propozycję godzinnej improwizacji tanecznej na dwa tygodnie przed wydarzeniem i nie mogłam sobie odmówić. Staram się jednak trzymać zasady, że weekend to dni święte i powinny być wolne. Nie zawsze jednak to tak wychodzi.
- Jak wyglądały pierwsze grane przez Ciebie imprezy?
- Muzycznie były osadzone w takich nurtach jak oldschool hardcore czy szerzej rave. Pierwszym klubem w Bydgoszczy, w którym poprowadziłam imprezę, był nieistniejący już Los Desperados. Było to, jeśli dobrze pamiętam, w 2000 roku.
- Słyszałem, że muzyka, którą  grasz, nie jest łatwa do zrozumienia dla przeciętnego odbiorcy. Nie są to hity z radia. Ani nawet popularne elektroniczne dźwięki, znane z masowych imprez tanecznych…
- To fakt. Dźwięki, którymi lubię częstować ludzi na imprezach, nie należą do najpopularniejszych. Staram się jednak zarażać ich tym, co mi się podoba, co sama uważam za naprawdę dobre. Z jakim efektem, to już nie mnie oceniać. A to, co gram, ewoluuje tak jak rozwija się rynek muzyczny. Jeśli pojawiają się nowe nurty, które zaczynają mi się podobać, to staram się je wkomponowywać w swój repertuar. Obecnie najistotniejszym dla mnie kierunkiem jest tak zwany IDM - Intelligent Dance Music. Zaczynałam natomiast od wspomnianego oldschoola, potem miałam okres zachłyśnięcia się drum and bassem, dubstepem, otarłam się też o digital hardcore.
- Czym się różni muzyka elektroniczna przez Ciebie preferowana i grana przez wielu didżejów, od nurtu określanego popularnym mianem techno?
- Prawie wszystko, co związane jest z muzyką elektroniczną, wrzucane jest do worka „techno”. Te brzmienia dotyczą najbardziej popularnego obecnie klubowego nurtu, w którym nieodłącznym elementem jest jednostajny bit,  który nazywam „umcy, umcy”. W odróżnieniu od muzyki, którą serwuję jako dj Lu, przypominają mi remont u sąsiada i przyprawiają mnie o ból głowy. To, co ja proponuję, najczęściej posiada większe ilości bitu, który jest „rozsypany” i bardziej połamany. Do moich mistrzów w tym gatunku zaliczyłabym Aphex Twina, Mike’a Paradinasa, Chrisa Clarka czy Venetian Snaresa.
- Takie połamane rytmy serwujesz także w audycji „Idzie Lis” w Radiu Kultura, prowadzonym przez MCK?
- Między innymi. Audycję prowadzimy wspólnie z Kubą Ignasiakiem i oboje czerpiemy z tego ogrom satysfakcji. Proponujemy w niej muzykę nie tylko elektroniczną, ale każdą, która naszym zdaniem jest warta wysłuchania. Oprócz muzyki rozmawiamy o wszelakich wydarzeniach artystycznych, książkach, teatrze i innych formach sztuki, z którymi się zetknęliśmy. Często serwujemy słuchaczom duże dawki abstrakcyjnego humoru i najwyraźniej podoba im się wynik naszej pracy, bo „Idzie Lis” ma coraz większe grono słuchaczy.**


"Dźwięki popularnego techno przypominają mi remont u sąsiada i przyprawiają mnie o ból głowy"
Justyna Ptaszyńska


- Jednak ambitna muzyka klubowa, o której cały czas mówimy, to na regionalnej scenie margines.

- Myślę, że to nie tylko specyfika Bydgoszczy. Ludzie często dzisiaj przychodzą do klubu posiedzieć, pogadać, napić się. Nie chce im się słuchać muzyki i skupiać na niej. Na przykład w bydgoskim Mózgu wciąż są realizowane świetne projekty, ale spora część gości siedzi w tym czasie na zewnątrz. Myślę, że może być to wynikiem dzisiejszego życia w pośpiechu i dużej liczby bodźców, które często nieświadomie wchłaniamy na co dzień. Jesteśmy zmęczeni. Trudno wówczas przyjmować nowe i jednocześnie niełatwe rzeczy.
- Konsumpcyjny styl życia polega, w dużej mierze, na unikaniu trudnych emocji. Wolimy więc coraz częściej to, co jest przyjemne i niewymagające. Czyli produkty kultury z głównego nurtu.
- Może to też wynikać po prostu z nieosłuchania się - w przypadku muzyki. Albo też braku doświadczenia w odbiorze w przypadku form teatralnych czy tanecznych, sięgających po narzędzia bardziej abstrakcyjne. Mamy do czynienia z odbiorcą, który najczęściej dość szybko się zniechęca, bo nie potrafi danej formy odpowiednio zinterpretować i tym samym jej przyjąć. Odrzuca to, co nieznane, nowe.
- Pracujesz w tej chwili nad jakimś nowym projektem?
- Obecnie bardzo ważną sprawą jest dla mnie nagranie płyty z trio Chmara - Janicki - Węgłowski. Zostałam zaproszona przez nich do współpracy, która ma polegać na tworzeniu tekstów, a następnie wyśpiewaniu ich na płycie. Jest to dla mnie duże wyzwanie i nie mogę doczekać się efektu końcowego.**


intelligent dance music Nazwa gatunku muzyki elektronicznej. Obecnie obejmuje wiele różnorodnych, eksperymentalnych stylów elektroniki, wywodzących się z elektronicznej muzyki tanecznej, jak również inne style muzyki, ściśle związane z cyfrowym brzmieniem (np. glitch).**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!