W ubiegłym tygodniu wpadłem na pomysł, że oszukam korki w popołudniowym szczycie, ruszając do centrum rowerem. Linia startu do kryterium ulicznego - przed garażem mojego domu, w którym rower garażuje na haku. Głównymi drogami ode mnie do ronda Jagiellonów jest 16 km, z wjazdem od strony Inowrocławia. Półmetek kryterium - na ul. Mickiewicza, pod Teatrem Polskim, meta - garaż pod domem. W sumie blisko 40 km. Obliczyłem sobie, że zajmie to dwie godziny jazdy plus kwadrans na załatwienie sprawy w teatrze. I tak policzywszy, umówiłem się z żoną na powrót na gorący talerz zupy z młodych jarzyn.
Gdy wróciłem, zupa była już zimna, żona najedzona, ale zła. Nic dziwnego - spóźniłem się o całą godzinę. Bynajmniej nie z tego powodu, że nóżka przestała podawać.
Rowerowa podróż do Bydgoszczy od strony gminy Nowa Wieś Wielka każdego lata przestaje być bułką z masłem ze względu na piasek na ścieżkach. Nitki asfaltu tam nie uświadczysz i jeśli kierujesz się nie na Wyżyny, tylko do śródmieścia, pozostaje leśny szlak pomiędzy Stryszkiem i portem lotniczym. Przyjemny, nawiasem mówiąc, jeśli komuś niestraszne górki i piach. Przejazd rogatkami Bydgoszczy, koło lotniska, hipermarketów Makro i Carrefour, wymaga już więcej uwagi i parokrotnego przecięcia skrzyżowań. Niezbyt chlubna to wizytówka miasta, które organizuje ogólnopolski challenge rowerowy.
Zjazd przebudowywaną wciąż Kujawską to dla cyklisty chwila na głęboki oddech i poczucie wiatru we włosach. Pod warunkiem, że żaden pieszy nie wlezie mu pod koła. To naprawdę może być stałe miejsce krwawych wypadków. Rowerem w dół gładkiej ścieżki łatwo rozpędzić się do czterdziestki. I na pewno wielu będzie takich, których ułańska fantazja pchnie nie do przyciśnięcia hamulca, lecz do dodatkowego depnięcia na pedały.
Przyjemność kończy się za rondem Bernardyńskim. Nie ma dziś dobrego sposobu, by w centrum przedostać się na drugą stronę Jagiellońskiej. Nie chcąc tarabanić się z rowerem pod rondo Jagiellonów, wybrałem trasę przez plac Kościeleckich, Przy Zamczysku, Grodzką, wreszcie Mostową. Żadną z tych uliczek nie jedzie się bezpiecznie. Jeszcze gorzej rzecz się ma po pokonaniu skrzyżowania na pl. Teatralnym. Na odcinku Gdańskiej pomiędzy Kościołem Klarysek i pl. Wolności w ładny dzień rowerów kręci się sporo, bez ładu i składu. Jedni pedałują szlakiem tramwajów, inni na chodniku lawirują pomiędzy przechodniami. Mając dość tego chaosu, na wysokości placu Wolności odbiłem w stronę 3 Maja; wreszcie Staszica, cały czas chodnikiem, dojechałem do parku Kochanowskiego i dopiero tam odetchnąłem.
Mam świadomość, że podczas przejazdu przez centrum przynajmniej kilka razy złamałem przepisy. Alternatywą było jednakże jeszcze bardziej ryzykowne nastawianie karku w sznurze aut na jezdniach.
Wiedząc, ile czasu i nerwów straciłem, powrót do domu zaplanowałem inaczej. Po przejechaniu parku, koło filharmonii wskoczyłem na jezdnię i puściłem się w stronę ronda Jagiellonów. Na 3 Maja trzymałem się buspasa, z duszą na ramieniu, bo wymalowane na jezdni znaki poziome nie dały mi odpowiedzi na pytanie, czy rowerzysta może buspasem legalnie pomykać. Przed rondem wróciłem na chodnik i chodnikiem dotarłem do mijanego wcześniej kościoła, a potem, ulicą Focha, do okolic opery.
Tam dopiero rozpoczęła się rowerowa trasa, jaką sobie wyobrażam w każdym większym, europejskim mieście. Rondo Grunwaldzkie pokonuje się już bez stresu. Męczący, lecz również bezpieczny jest podjazd Kruszwicką obok Auchan i potem Szubińską, łącznie z przejazdem przez całe Błonie. Rondo turbinowe na drodze do Białych Błot, potem odbicie na Trzciniec, Aleja Żołnierzy Wyklętych - wszędzie są porządne ścieżki rowerowe. Szkoda, że komfort kończy się jak nożem uciął przy wiadukcie w Cielu.
