W listopadzie minie rok, od kiedy do klubów i kawiarni weszła znowelizowana ustawa antynikotynowa. Jak bydgoszczanie przyjęli zmianę przepisów?
Gdy wprowadzona ustawa na nowo zdefiniowała pojęcie palarni, zaczęto głosić rychłe bankructwo mniejszych lokali, które nie mogły sobie pozwolić na wydzielenie sektorów dla palaczy. Tymczasem okazało się, że branża rozrywkowo-gastronomiczna ma się u nas dobrze, a spora część nałogowców pogodziła się ze zmianami
- Od początku popierałem ten pomysł, a po upływie czasu widzę, że zakaz został zaakceptowany nawet przez palaczy. Teraz można spokojnie iść do pubu i wracać do domu z myślą, że ubranie nie powędruje zaraz do pralki, jak to, niestety, było kiedy wychodziło się z zadymionego pomieszczenia - wspomina Sebastian, bywalec Sailing Clubu.
W „Kubryku” miłośników tytoniu zepchnięto w kąt i ogrodzono szklaną taflą. Pomimo, że na dworze jest już zimno, palaczy wciąż łatwiej jest spotkać przed lokalem niż w wydzielonej strefie. Okazuje się, że nawet oni wolą wyjść na zewnątrz niż dusić się w dymie.
<!** reklama>- Unikam siedzenia w takich oparach, już sam się truję wystarczająco - śmieje się pan Andrzej. Papierosy pali od kilkunastu lat, więc ciężko mu było pogodzić się ze zmianami. - Na początku myślałem, że obsługa będzie przymykać oko na przepisy, ale nie ma zmiłuj. Po kątach nie da się palić, bo zaraz za uszy wyciągną.
Warto zaznaczyć, że od zmiany przepisów palić nie wolno nie tylko w lokalach, ale i wielu innych miejscach użyteczności publicznej. Zakaz obejmuje zakłady opieki zdrowotnej, jednostki systemu oświaty, uczelnie, zakłady pracy, pomieszczenia gastronomiczne, instytucje kultury, obiekty sportowe, miejsca zabaw dla dzieci, środki komunikacji miejskiej i przystanki. To właśnie w tym ostatnim miejscu najczęściej łamane są przepisy.
- W pierwszych trzech kwartałach tego roku strażnicy wystawili 852 mandaty osobom, które paliły w niedozwolonych miejscach. Większość przypadków dotyczyła przystanków autobusowych - mówi Arkadiusz Bereszyński, rzecznik straży miejskiej.
Za palenie w miejscach publicznych może nam grozić 500 złotych kary. Właścicielom lokali, w których łamane jest prawo, grożą mandaty do 2 tys. zł. Mimo to, mało kto tak się cieszy ze zmiany przepisów jak oni.
- To dla mnie jedna z najwspanialszych ustaw. Nigdy nie chciałem wdychać trucizny i tylko ze względu na to, że prowadzę lokal, byłem do tego zmuszony - przyznaje Józef Eliasz, szef Eljazzu. Bywalcy klubu, jeśli chcą zapalić, muszą wyjść na zewnątrz. - Nie ma to znaczenia dla frekwencji. Co więcej, zauważyłem, że teraz pali mniej osób niż przed zmianą w ustawie.
Podobne spostrzeżenia ma Renata Zborowska-Dobosz, rzecznik Sanepidu. Od zmiany przepisów inspekcja sanitarna kontroluje pomieszczenia objęte ustawą.
- Na początku dochodziły do nas skargi, że pali się w biurach lub na korytarzach, ale obecnie nie odnotowujemy takich zgłoszeń. Wcześniej zdarzało się na przykład, że wyczuliśmy zapach dymu w szpitalnej toalecie i trzeba było upomnieć kierownika, ale w tej chwili takie interwencje nie są już konieczne. Dostosowaliśmy się już chyba do nowych przepisów. Pojawił się trend palenia na dworze, ale osób palących jest jednak mniej.