Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Retro: Dolarowe życie listonosza

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
thinkstock
„Proceder” wspomagania krewnych i znajomych w Polsce przez osoby mieszkające na Zachodzie, które wkładały do listów banknoty, był w czasach PRL powszechny.

Wkładanie dolarów, marek czy funtów do kopert razem z listem było dużym ryzykiem. Innej drogi jednak właściwie nie było.

Oficjalnie obcych walut w Polsce bardzo długo w ogóle nie można było posiadać. W grę wchodziło wyłącznie przesłanie określonej sumy na konto banku, który wypłaciłby... złotówki po odpowiednim przeliczeniu. Ponieważ jednak kurs bankowy wynosił zwykle mniej więcej czwartą część wartości po przeliczeniu po kursie czarnorynkowym, nikt nie chciał iść tą drogą. Lepiej było zaryzykować stratę przesyłki, niż próbować przedzierać się przez obowiązujące wówczas w naszym kraju walutowe procedury.

O tym, jak często w przesyłkach z Zachodu są wartościowe banknoty, doskonale wiedzieli właściwie wszyscy. Dlatego szczególnie patrzono na ręce listonoszom i innym pracownikom poczty, bowiem to oni mieli możliwość zajrzenia do środka listu i wyjęcia stamtąd dewiz.

Nie trzeba było się nawet trudzić, by zaklejać starannie z powrotem kopertę, żeby wyglądała na nienaruszoną. Wystarczyło włożyć przesyłkę do innej, większej koperty, napisać, iż została „uszkodzona poza granicami kraju” i przystawić odpowiednią pieczątkę. W tej sytuacji trudno było pocztowcom cokolwiek udowodnić, zdecydowana zatem większość okradzionych nie zgłaszała tego faktu organom ścigania. Gdyby nawet odzyskali pieniądze, musieliby się tłumaczyć i podzielić się nimi z państwem.
O tym wszystkim dobrze wiedział 18-letni bydgoszczanin, Piotr G., kiedy w 1976 roku podjął swoją pierwszą w życiu pracę jako doręczyciel w jednym z bydgoskich urzędów pocztowych. Wkrótce „sztukę” wyjmowania banknotów z kopert i wyczuwania ich palcami opanował do perfekcji. A że jako młody człowiek miał określone potrzeby, z dolarami i funtami chodził do czynnych już wówczas peweksów, nabywając tam regularnie alkohol i papierosy, a od czasu do czasu coś droższego, jak radiomagnetofon czy kożuch. Dewizy sprzedawał też swoim znajomym, tłumacząc, że ma rodzinę w USA i to od niej otrzymuje tyle dolarów.

Zgodnie jednak z porzekadłem o wilku, który nosił, Piotr G. w lutym 1978 r. wpadł. Połakomił się bowiem na znajdujące się w jednym z listów 500 dolarów. Sprzedał je pod peweksem na Starym Rynku i przez kilka dni hulał po bydgoskich lokalach.

Złodziej nie sądził, że mieszkanka Bydgoszczy, do której były skierowane pieniądze, upomni się o nie. W swoich rachubach jednak się pomylił. Kobieta udała się ze skargą do urzędu pocztowego, powiadomiła też o zdarzeniu milicję. Piotr G. szybko został namierzony i aresztowany.
W czerwcu 1978 roku po krótkim procesie, który odbył się przed Sądem Rejonowym w Bydgoszczy, były już listonosz, który przyznał się do winy, został skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Sąd orzekł również zapłatę przez niego grzywny w wysokości 35 tys. zł (mniej więcej równowartość w owym czasie średnich rocznych dochodów), jak i pokrycia kosztów postępowania w kwocie 10 tys. zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!