Próbuję telefonicznie umówić się do endokrynologa. - Wolne terminy mamy dopiero na grudzień 2015 roku - mówi rejestratorka w poradni przy szpitalu „Biziela”. - Tak długo? Może mnie pani gdzieś wciśnie
[break]
- proszę błagalnym głosem. - Nie ma szans. Mamy bardzo dużo pacjentów - słyszę. Dzwonię do szpitala MSW.
- Mogę panią zapisać na październik przyszłego roku. Niestety, w poradni przyjmuje tylko jeden endokrynolog - informują mnie. Na cel biorę poradnię przy szpitalu wojskowym. Tu jest najszybciej… maj 2015. Idę za ciosem i od razu pytam o ortopedę.
- Już sprawdzam. Około miesiąca - ta odpowiedź nastraja mnie nieco optymizmem, ale drążę dalej. Dzwonię jeszcze do kilku poradni. Mina mi trochę rzednie. Czas oczekiwania na wizytę 3-5 miesięcy. Próbuję do urologa. - Mogę zapisać na drugą połowę maja przyszłego roku - oznajmia pani w Przychodni Łomżyńska. Lekarz przyjmuje tylko raz w tygodniu.
Chcę wszczepić sobie endoprotezę stawu biodrowego. Bezpośrednio na oddziałach sprawdzam, jakie są terminy. Ręce mi opadają. W „Bizielu”
- 2,5 roku, w „Juraszu” - 3 lata. - To za długo, bardzo mnie boli - rzucam na zaczepkę. - To proszę zgłosić się do lekarza. Jak sprawa pilna, to może uda się szybciej - słyszę. Na deser operacja zaćmy. W „wojskowym” 20 miesięcy. W „Juraszu” - 10-11 miesięcy.
Według danych NFZ powinno być szybciej - do endokrynologa - 5,2 miesiąca, do ortopedy - 1,5, do urologa - 2,5.
Dlaczego kolejki są tak długie? Zbyt mała liczba lekarzy specjalistów to jedno, inna - błędy w prowadzeniu kolejek i przyjmowaniu pacjentów - o czym piszemy na stronie 6.
Czasem winni są też sami pacjenci. - Miesięcznie udzielamy 15 tysięcy porad. Bywa, że chorzy zapisują się w kilku miejscach jednocześnie i nie odwołują wizyt. Takich pacjentów mamy około 25 procent - mówi Marta Laska, rzeczniczka Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. Jurasza.
- O ile w przypadku operacji zaćmy czy wszczepienia endoprotezy mamy możliwość sprawdzenia, czy pacjent rejestrował się już w innym szpitalu, to w przypadku poradni już nie. Niestety, osoby, które nie przychodzą na wizytę, blokują miejsce pozostałym oczekującym - mówi Kamila Wiecińska, rzeczniczka Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. Biziela.