Fala protestów marznących w domach bydgoszczan skłoniła spółdzielnie do włączenia ogrzewania. Czy MZK również ugną się pod presją pasażerów?
- Ostatnio noce są coraz zimniejsze, a ja jeżdżę do pracy właściwie w nocy, bo na przystanku jestem przed szóstą – irytuje się pan Bartosz z Bartodziejów. - Wsiadam do autobusu, nie dość, że wozi mnie zwykle stary ikarus, to jeszcze panuje w nim przenikliwy ziąb. Czemu kierowcy po prostu nie włączą ogrzewania, żeby ludziom jechało się przyjemniej?
<!** reklama>Jeszcze gorsze doświadczenia ma pani Halina. - My marzniemy na przystanku, a w ogrzewanej kabinie kierowca je sobie śniadanko, albo idzie do dyżurki – mówi mieszkanka Piasków. - Co mu przeszkadza, żeby otworzyć drzwi i wpuścić oczekujących ludzi?
O to, dlaczego pasażerowie marzną w autobusach i czy ogrzewanie ich pociąga za sobą jakieś koszty, zapytaliśmy Mariusza Reszkę, zastępcę dyrektora do spraw techniczno-eksploatacyjnych bydgoskich MZK. - W autobusach grzejemy w zależności od tego, jaka jest pogoda. Zaczynamy, gdy temperatura jest ujemna. Nie trzymamy się tego jednak rygorystycznie, jeśli jest deszczowo, grzejemy przy temperaturze dwóch, trzech stopni – tłumaczy dyrektor. - Autobusy ocieplamy, wykorzystując silnik, ale to nie wystarcza przy tak wielkiej kubaturze pojazdu, potrzeba więc dodatkowej energii, aby zapewnić ogrzewanie w całym autobusie. A to kosztuje. Dlatego umowa z Zarządem Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej przewiduje właśnie taką, a nie inną temperaturę, przy której można włączyć ogrzewanie. Teraz jest szczególnie trudny czas, bo jesteśmy już przyzwyczajeni do ciepła w domowych kaloryferach, więc różnica temperatur wydaje się nam szczególnie duża.
Ponieważ renegocjacji umowy nikt nie przewiduje, dyrektor rozwiewa nadzieję, że ciepło w autobusach będzie wcześniej. - Nie dostaniemy większej puli pieniędzy, więc nie będziemy mogli ogrzewać pojazdów - mówi dyrektor Mariusz Reszka.