Należy do ludzi, którzy są legendą grodu Śniadeckich. Bez niego i jego prac miasto stałoby się smutne. On sam nie wyobraża sobie życia w innym miejscu.
<!** Image 2 align=right alt="Image 158797" sub="Dzięki Eugeniuszowi Izdebskiemu w pracowni rzeźby, działającej przy Żnińskim Domu Kultury panuje niezwykła atmosfera
/ Fot. Maria Warda">Panie Eugeniuszu, niedawno dowiedzieliśmy się, że musiał Pan na dłużej pożegnać się z pracownią?
Cóż, nie było czasu na choroby, nie wyleżałem grypy i serce nie wytrzymało. Przeszedłem operację zastawki i wreszcie zacząłem o siebie dbać. Czułem się jakbym wrócił z dalekiej podróży. Cieszę się, że mogę znowu przebywać w tej pracowni i uczyć rzeźby młodych ludzi.
Kto Pana uczył rzeźby? Jest Pan artystą czy rzemieślnikiem?
Nie chodziłem do szkół artystycznych. Moja młodość przypadła na lata 50. To były straszne czasy. Poszedłem do szkoły drzewnej w Łabiszynie. Byłem jedynym z sześciorga rodzeństwa, które uczyło się dalej. To była dobra szkoła. Nauczyłem się tam dużo. Musiałem iść do pracy, ale szybko mnie docenili. Kiedy skończyłem 18 lat, już miałem odpowiedzialne stanowisko. Później w wojsku także pracowałem z młodymi ludźmi. Cieszyło mnie to, bo lubię młodzież.
<!** reklama>Dlaczego rodzice wysłali Pana jedynego do szkoły?
W domu uważali, że jestem inny niż wszyscy. Jak oni szli w pole, ja czytałem książki i rysowałem. Nie zmuszali mnie, abym chodził z nimi. Byłem tak zakochany w książkach, że w dzieciństwie miałem własną domową bibliotekę. Wypożyczałem książki ludziom we wsi. Rodzice mnie rozumieli. Miałem wspaniały ciepły dom. Ojciec wieczorami nam czytał, a wszystkie dzieci siedziały wokół stołu i słuchały. Do dziś pamiętam jego żółte okulary i ten klimat. Uwielbiałem „Dzieci z Bullerbyn”, książki Karola Maja i Szklarskiego.
Kiedy zaczęła się Pana przygoda z rzeźbą?
W 1976 roku zaproszono mnie na plener rzeźbiarski. Tam poznałem wspaniałych ludzi. Ktoś mnie docenił i zaproponowano mi prowadzenie pracowni rzeźby. Bardzo lubiłem pracę z młodzieżą, więc się zgodziłem, tym bardziej, że nie wyobrażałem sobie życia w innej miejscowości niż Żnin. Ja w tym mieście byłem i jestem zakochany. Kiedyś proponowano mi inną pracę, ale ja Żnina nie mógłbym opuścić.
Co tak Pana zauroczyło? Architektura, ludzie?
Jedno i drugie, ale to ludzie dali mi szansę. Wielki żal, że nie ma już wśród nas Tadeusza Małachowskiego, Andrzeja Hoffmanna, Andrzeja Rosiaka. Potrafiliśmy rozmawiać i żartować długimi godzinami. Spotykam ich w snach. Często śni mi się Hoffmann i Rosiak. To ludzie, którzy wrośli w ten krajobraz.
Rosną nowe pokolenia. Czy udało się Panu odkryć talent u młodzieży, która przewinęła się przez Pana pracownię?
Było kilka talentów: Maciej Żurawski, Kasia Szymańska i Alina Wilczkowska, która obecnie studiuje na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Obecnie mam dziewczynkę ze Świątkowa. Już po wykonaniu przez nią pierwszej pracy było widać, że to talent. Wszyscy to widzą. Jednak przez naszą pracownię przewija się nie tylko młodzież. Może tu przyjść każdy, jeśli ma ochotę rzeźbić. Odwiedza nas tu pani Krystyna Górska-Łukasik, mama doktora Koźmy. Przywozi nam rzeźby. Jest zafascynowana Żninem i tym, co tutaj robimy.
Każdemu w duszy coś gra, ale talent artystyczny ma niewielu. Skąd się to bierze? Pan przecież nie tylko rzeźbi...
Wszyscy mówią, że talent to dar od Boga i ja w to wierzę. Rzeczywiście kocham muzykę i lubię bawić się tworząc aforyzmy. Mam nawet sukces na tym polu, bo moje hasło „Gdzie Topory, Miecze Łuki, Tam Biskupin, Żnin, Pałuki” kilka lat temu wygrało konkurs i teraz kierowcy umieszczają go na swych samochodach.
Teczka personalna
Eugeniusz Izdebski, artysta ze Żnina
Od 1976 roku prowadzi pracownię rzeźby dla dzieci i młodzieży. Został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. Minister kultury i dziedzictwa narodowego uhonorował go Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artist. Posiada także tytuł Zasłużony Działacz Kultury. Kocha muzykę, a jego ulubioną piosenką jest utwór Skaldów „W żółtych płomieniach liści”.